poniedziałek, 25 lutego 2013

wtorek, 19 lutego 2013

17. Jak napisać oryginalną powieść, czyli Mary i Gary w liceum [3/?]

Pamiętacie jeszcze powieść o licealnym romansie? Dziś robimy chwilową przerwę od pani antropolog i nadciągamy z kolejną częścią.

Analizują Leleth i Wiedźma.

Ale najpierw, tradycyjnie, statystyki! Internauci nieustannie zadziwiają inwencją:

czy pisarstwo jest proste i przyjemne ?
piersionek udawane złoto staryy
wykujący facet z tortu
"nędzna otchłań" czy przyłączyć się?
bella swan włożył we mnie swojego fiuta
bliźniaki jednojajowe
dzisiejszy odcinek otchłani
na niebie twarz czaszka lutz 2013
ojciec dyma córke przy kośći
pck skarb
po czym poznać oryginalne chateau
barbi na imprezie w 3 metry nad niebe


Nasze dzielne heroiny wybrały się do parku rozrywki:


Przechodząc przez obrotowe drzwi, wzięłam jedną z ulotek. Widniał na niej napis:
NAJNOWSZA SENSACJA PARK LI ROZRYWKI DELPHIC! ARCHANIOŁ PO PRZEBUDOWIE (RENOWACJI) (*kwik* dzięki za wyjaśnienie) PRZEŻYJ WIELKI UPADEK Z WYSOKOŚCI TRZYDZIESTU PIĘCIU METRÓW!
Zerkając mi przez ramię, Vee przeczytała ulotkę. O mało nie przebiła mi paznokciami skóry na barku.
- Musimy się przejechać! - zapiszczała.
- Na końcu - przyrzekłam w nadziei, że jeśli najpierw przeżyjemy wszystkie inne atrakcje, Vee o tej zapomni.
[Bo nie mogłam po ludzku powiedzieć przyjaciółce, że mam lęk wysokości. No ssso ty, nie zauważyłaś, że odmawianie komukolwiek czegokolwiek jest w tej książce dowodem buractwa?] Od lat myślałam, że nie boję się wysokości, przypuszczalnie dlatego, że zawsze sprytnie unikałam tego typu wyzwań. Nie byłam do końca gotowa sprawdzić, czy czas osłabił we mnie strach.
Aha... Bałam się, ale myślałam, że się nie boję, bo tego nie robiłam. Seems legit.

Ledwie minęłyśmy drzwi salonu - spostrzegłam go. Ale nie Elliota. Ani Julesa. Patcha.
 
Zaskoczonam wielce.
Wstrząs, szok i niedowierzanie.

Uniósł głowę znad gry wideo. Twarz przysłaniała mu ta sama baseballowa czapka, w której widziałam go na wuefie, ale z całą pewnością ujrzałam cień uśmiechu...
[No ja myślę. Znaczy, nie nosił tej czapki na ustach raczej] Na pierwszy rzut oka wyglądał przyjaźnie, ale zaraz mi się przypomniało, jak przeniknął moje myśli, i aż mnie zmroziło. Liczyłam, że Vee go nie zauważy. Prędko pchnęłam ją naprzód, aby nie zdążyła go dostrzec. Brakowało mi jeszcze tylko tego, abyśmy zagadnęły Patcha.
- Są tam! - wykrzyknęła, wymachując w górze ręką. - Jules! Elliot! Chodźcie!
-Dobry wieczór paniom - przywitał nas Elliot, przecinając się przez tłum. Jules szedł w ślad za nim, z miną tak entuzjastyczną jak trzydniowy klops.
 
- Mogę wam postawić colę?
- Super - odparła Vee, wgapiona w Julesa. - Poproszę dietetyczną.
Jules bąknął pod nosem, że musi skorzystać z toalety i znowu znikł w tłumie.
Po pięciu minutach Elliot wrócił z colą. Wręczył nam po puszce, zatarł ręce i na moment się zamyślił.
- Od czego zaczniemy? - spytał.
- No a Jules? - zaniepokoiła się Vee.
- Znajdzie nas, spokojnie.
- Air hockey - powiedziałam bez namysłu.
Stół do gry w air hockey a mieścił się po drugiej stronie salonu. Całe szczęście - im dalej od Patcha, tym lepiej. Wmawiałam sobie, że znalazł się tam przez przypadek, ale moja intuicja przeczyła temu.
-Patrzcie! - zawołała Vee. - Futbol stołowy! - I już biegła zygzakiem w stronę otwartego stołu. - Ja z Julesem przeciwko wam. Przegrani stawiają pizzę.
- Okej - odpowiedział Elliot.
Nie miałabym nic przeciwko futbolowi, gdyby stół był nieco dalej od miejsca, w którym grał Patch. Postanowiłam go ignorować. Gdybym ustawiła się plecami do niego, prawie bym go nie widziała. I może nie znalazłby się też w polu widzenia Vee.
Boż no, nie mogę. Cała ta intryga z ignorowaniem Patcha jest tak niewymuszenie idiotyczna, że aż mi się z wrażenia mleko w szklance zsiadło.

- Ej, Nora, to chyba Patch? - odezwała się Vee.
- Hm? - spytałam niewinnie.
Pokazała go palcem.
- O, tam. To on, prawda?
- Nie sądzę. Czyli Elliot i ja to drużyna białych?
- Patch siedzi z Norą na biologii - wyjaśniła Vee Elliotowi. Mrugnęła do mnie chytrze, ale gdy tylko Elliot skierował uwagę na nią, zrobiła minę niewiniątka. Pokręciłam głową lekko, lecz stanowczo, przekazując jej niemy komunikat: „Przestań". - Popatruje w naszą stronę - wyszeptała. Oparła się o stół, próbując nadać naszej rozmowie pozór prywatności, ale powiedziała to na tyle głośno, że Elliot po prostu musiał ją usłyszeć.
- Na pewno kombinuje, co tu robisz z... - Wskazała głową Elliota.
Przymknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że walę głową w ścianę.
Też mam ochotę walić łbem w ścianę, ale to z powodu debilizmu tej sceny.

- Patch nie kryje się z tym, że chciałby być dla Nory kimś więcej niż kolegą z biologii - ciągnęła Vee. - Zresztą trudno mu się dziwić.
- Naprawdę? - odparł Elliot, ogarniając mnie spojrzeniem wskazującym, że wcale nie jest zdziwiony. Już przedtem to podejrzewał. Spostrzegłam, że podszedł do mnie o krok bliżej.
Vee uraczyła mnie uśmiechem zwycięstwa, zatytułowanym: „Później mi podziękujesz".
- To nie tak - poprawiłam. - Jest...
- Dwa razy gorzej - dokończyła Vee. - Nora podejrzewa, że Patch ją śledzi. Pewnie niedługo zainteresuje się nim policja.
A opowiadam to praktycznie obcemu kolesiowi, bo taka ze mnie dobra przyjaciółka.
Mhm. Tak jakby upojne, ale nie bardzo.

- Co się dzieje z Julesem? - zapytałam. - Długo go nie ma.
- Właśnie, może się przewrócił w klopie - zasugerowała Vee.

Słyszałam lepsze dowcipy od gimbazy, serio.

- Jak chcesz, to z nim pogadam - powtórzył Elliot.
Doceniając jego troskę, nie byłam zachwycona pomysłem konfrontacji z Patchem. On był jak czynnik X: nieuchwytny, obcy i przerażający.
[a nawet jak Atomówka] Kto wie, do czego mógł być zdolny. Elliot był stanowczo zbyt miły, żeby go wysyłać przeciw Patchowi.
Bo co? Patch zje jego wątrobę z fasolą i miłym chianti?

- Nie boję się go - oświadczył Elliot, jakby dla obalenia moich wątpliwości.
W tym jednym raczej nie mogłam się z nim zgodzić.
- To zły pomysł - powiedziałam.
- Właśnie, że wspaniały - rzekła Vee. - Inaczej Patch może... stać się agresywny. Pamiętasz, co było ostatnim razem?
- Ostatnim razem? - spytałam ją bezgłośnie. Nie miałam pojęcia, czemu służyło to jej przedstawienie. Zawsze miała silną skłonność do przesady. To, co Vee uważała za niesłychanie dramatyczne, dla mnie było zwykłym upokorzeniem.
- Bez urazy, ale facet wygląda dosyć nieciekawie - stwierdził Elliot. - Wracam za dwie minuty. - I ruszył w stronę Patcha.

Czuję nadciągającą lawinę żenady.

- Nie! - zaoponowałam, szarpiąc go za rękaw. - Bo... może znowu wpaść w agresję. Sama się tym zajmę. - Wściekle zmrużyłam oczy, patrząc na Vee.
- Na pewno? - spytał Elliot. - Bo chętnie bym to zrobił.
- Chyba będzie lepiej, jak to wyjdzie ode mnie.

Znaczy się co lasia chce zrobić? Poprosić “Panie stalkerze, czy mógłby pan mnie nie stalkować? Bo się denerwuję...”?

Wytarłam dłonie o dżinsy, w miarę spokojnie wzięłam wdech i pomaszerowałam w kierunku Patcha, który stał zaledwie kilka konsoli dalej. Nie miałam bladego pojęcia, co mu powiem. Liczyłam, że załatwię sprawę krótkim „cześć" a potem wrócę do Elliota i Vee, aby ich zapewnić, że wszystko jest pod kontrola.
Patch ubrał się jak zwykle: miał na sobie czarną koszulę, czarne dżinsy i cieniutki srebrny naszyjnik, który połyskiwał na tle jego ciemnej karnacji. Rękawy podwinął tak wysoko, że za każdym naciśnięciem guzika było widać, jak pracują mięśnie. Był wysoki, smukły i hardy, i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby pod ubraniem miał kilka blizn, pamiątek po walkach ulicznych czy jeszcze innych wybrykach. Nie żebym mu chciała zaglądać pod ubranie.

Nie, wcale.

Zbliżywszy się do jego konsoli, poklepałam jej bok rękaą by zwrócić na siebie uwagę.
Najspokojniejszym tonem, na jaki było mnie stać, zapytałam:
- Pacman? Czy może Donkey Kong?
Prawdę mówiąc, gra wyglądała na bardziej agresywną i chyba wojskową.
Na twarzy Patcha powoli pojawił się uśmiech.
- Baseball. Zechciałabyś stanąć za mną i dać mi parę wskazówek?
Na ekranie eksplodowały ogniem bomby i raz po raz ktoś wylatywał w powietrze. Oczywiście nie grał w żaden baseball.

Bystra jesteś, lasiu.
Komitet Noblowski już leci z nagrodą, mało nóg nie połamie.

- Jak ma na imię? - spytał, prawie niedostrzegalnie kiwając głową w stronę mojego towarzystwa.
- Elliot. Słuchaj, muszę się streszczać. Czekają na mnie.
- Znam go?
- Jest nowy. Właśnie się do nas przepisał.
- Pierwszy tydzień w szkole, a już ma przyjaciół. Szczęściarz. - Patch spojrzał na mnie. - Być może jest mroczny i groźny, a nam nic o tym nie wiadomo.
- To widać moja specjalność.

Jezu...

Czekałam, że załapie, o co chodzi, ale odparł tylko:
- Zagrasz?
Przechylił głowę w stronę odległego końca salonu. Wśród tłumu ledwie udało mi się rozróżnić stoły do bilardu.
- Nora!!! - zawołała Vee. - Chodźże tutaj. Sama nie dam rady Elliotowi!
- Nie mogę - odpowiedziałam Patchowi.
-Jeśli wygram - oświadczył, jakby nie przyjmując do wiadomości odmowy - powiesz Elliotowi, że coś ci wypadło. Powiesz, że jesteś zajęta do końca wieczoru.
Był tak arogancki, że nie mogłam się opanować:
- A jeżeli ja wygram?

Nic tak pociągającego jak arogancja, prawdaż.

Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.
- Bez obawy.
Zanim zdążyłam się opanować, walnęłam go w ramię.
-Uważaj - szepnął. - Bo jeszcze pomyślą, że flirtujemy.
Chętnie bym sobie dokopała, bo właśnie to robiliśmy.
[Eee, tak?] Ale cała ta akcja wyszła od niego - nie ode mnie. W bliskim kontakcie z Patchem doznawałam dziwnej polaryzacji pragnień. A ponadto sublimacji uczuć i skroplenia emocji. Bo jakaś cząstka mnie chciała uciekać przed nim z wrzaskiem: „Pali się!".
Lasi w gaciach się na jego widok pali, taaaa.

A inną, bardziej lekkomyślną cząstkę nęciła potrzeba sprawdzenia, jak bardzo mogę się do niego zbliżyć i... nie spłonąć.
- Jedna partyjka bilardu - kusił.
- Nie jestem tu sama.
- Kieruj się do stołów. Zadbam o twoje towarzystwo.
Skrzyżowałam ramiona, co miało mi nadać wyrazu bez względności i lekkiego rozdrażnienia, ale też zagryzłam usta, by się nie zorientował, że odbieram go trochę bardziej pozytywnie.
- Co zrobisz? Pobijesz Elliota?
- Jeśli to będzie konieczne...
Byłam prawie pewna, że to żart. Prawie.
Pozwolicie, że udam się na stronę i postukam głową o coś twardego?

- O, tamten stół się zwolnił. Przytrzymaj go.
- Idź... już... śmiało - usłyszałam w głowie. Zesztywniałam.
- Jak to zrobiłeś?
Nie zaprzeczył i z miejsca ogarnęła mnie panika. Wiec działo się to naprawdę. Patch doskonale wiedział, co robi spotniały mi dłonie.
- Jak to zrobiłeś? - powtórzyłam. Uśmiechnął się przebiegle.
- Co takiego?
- Przestań - ostrzegłam. - Tylko nie udawaj. Oparł się barkiem o ekran i popatrzył na mnie.
- Co mam niby robić?
- Moje... myśli...
- Co z nimi?
- Patch, przestań!
Rozejrzał się teatralnie.
- Sądzisz, że... przenikam twoje myśli? Przecież wiesz, że to niemożliwe, hm?
Przełknęłam ślinę i odpowiedziałam, siląc się na spokój.
- Przerażasz mnie i chyba raczej do mnie nie pasujesz.
- Mógłbym zmienić to przekonanie.
- Nooooora! - ryknęła Vee, przebijając się przez gwar ludzi i odgłosy elektroniki.
Patch zaszedł mnie od tylu i poczułam lodowate ciarki.
- Będę czekał - szepnął mi do ucha, po czym wymknął się z sali.
Podsumujmy: arogancki cham, buc i stalker, w dodatku włażący do cudzych umysłów bez pozwolenia. Kochanek idealny jak w mordę strzelił.

Oszołomiona wróciłam do Vee i Elliota. Elliot pochylał się nad stołem z wyrazem skupienia w oczach, a jego przeciwniczka w grze śmiała się i piszczała. Julesa wciąż nie było.
- No i? - spytała Vee, podnosząc na mnie wzrok. - Co się stało? Co ci powiedział?
- Nic. Kazałam mu zostawić nas w spokoju i sobie poszedł - zabrzmiało to stanowczo.
- Wychodząc, wyglądał dość spokojnie - stwierdził Elliot. - Nie wiem, co mu powiedziałaś, ale najwyraźniej zadziałało.
- Fatalnie - skrzywiła się Vee. - Liczyłam, że się trochę zabawimy.

Że ze stalkerem? Ja pyrtolę, ta laska jest głupsza niż prawo dozwala.

- Gotowe do gry? - spytał Elliot. - Nie mogę się doczekać tej ciężko okupionej pizzy.
- Aha, tylko niech ten Jules już wróci - odpowiedziała Vee. - Coś mi się wydaje, że niezbyt nas lubi. Ciągle znika. To pewnie taki niewerbalny przekaz.

No brawo...

- Nie żartuj! Przepada za wami - oświadczył Elliot z pewną nadwyżką entuzjazmu. - Tyle że dość wolno oswaja się z obcymi. Poszukam go. Nie ruszajcie się stąd.
Gdy tylko zostałyśmy same, powiedziałam do Vee:
- Wiesz, że cię zamorduję, prawda? Vee uniosła dłonie i cofnęła się o krok.
- Chciałam ci zrobić przysługę. Elliot ma fioła na twoim punkcie. Zaraz jak odeszłaś, poinformowałam go, że co wieczór dzwoni do ciebie co najmniej dziesięciu facetów. Żebyś ty widziała jego minę. Ledwie opanował zazdrość.
Jęknęłam.

A strzeż mnie Boru od tak durnych przyjaciółek.

- Takie jest prawo podaży i popytu - oznajmiła Vee. - Km by pomyślał, że ekonomia może być aż tak
przydatna?
Spojrzałam na drzwi salonu.
- Mam na coś ochotę.
- Masz ochotę na Elliota.
- Nie, tylko na cukier. Masę cukru. Potrzeba mi waty cukrowej.
Tak naprawdę potrzebowałam wielkiej gumy, którą by można było wymazać z mojego życia wszelkie ślady Patcha. Zwłaszcza przemawianie do umysłu. Wzdrygnęłam się. Jak on to robi? No i dlaczego mnie? Chyba że... wyobraziłam to sobie. Tak jak potrącenie kogoś dodge'em.
-Mnie też by się przydało trochę cukru – stwierdziła Vee. - Jak tutaj szłyśmy, koło wejścia do parku widziałam sprzedawcę. Zostanę, żeby Elliot z Julesem nie pomyśleli, że zwiałyśmy, a ty idź po watę. Opuściwszy salon gier, wycofałam się do wejścia, ale gdy już znalazłam sprzedawcę waty cukrowej, rozproszył mnie widok nieco dalej, w pasażu. Nad wierzchołkami drzew górowała sylweta Archanioła. Po wijących się oświetlonych torach jeździły zygzakiem wagoniki i nurkowały w dół, znikając z pola widzenia. Zatrzymała mnie myśl, po co Patch chciał się ze mną spotkać. Poczułam ukłucie w żołądku i zamiast uznać to za odpowiedź, wbrew swym najlepszym intencjom polazłam przez pasaż w kierunku Archanioła.
Korelacja Patcha z Archaniołem jakoś mi umyka.

Trzymając się chodnika, wbiłam wzrok w zapętlony na niebie w dali tor kolejki. Wiatr przeszedł z chłodnego w lodowaty, ale nie dlatego zaczęłam się czuć coraz bardziej nieswojo. Znałam już to uczucie. Zimne, paraliżujące przeświadczenie, że ktoś mnie obserwuje. Ukradkiem rozejrzałam się na boki, ale nie zauważyłam nic nienormalnego. Odwróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni. Nieco w tyle za mną, na niewielkim dziedzińcu z drzew mignęła mi i zniknęła w mroku zakapturzona postać. Z bijącym coraz szybciej sercem minęłam dużą grupę przechodniów, zbliżając się do polanki. Kilkanaście kroków dalej rozejrzałam się znowu. Nic nie wskazywało, aby ktoś mnie śledził.
Ponownie odwróciwszy głowę, wpadłam na kogoś.
- Sorry! - wyrzuciłam z siebie, próbując odzyskać równowagę.
Patch uśmiechnął się szeroko.
- Trudno mi się oprzeć.
Zmrużyłam oczy.
- Odczep się ode mnie.
Myślałam, że go obejdę, ale złapał mnie za łokieć.
Cooooraz lepiej.

- Coś nie tak? Wyglądasz, jakby cię zemdliło.
- Właśnie tak na mnie działasz - odwarknęłam.
Roześmiał się. Chętnie kopnęłabym go w kostkę.
- Powinnaś się czegoś napić. - Nie puszczając mojego łokcia, pociągnął mnie w stronę wózka z lemoniadą.
Zaparłam się nogami.
-Jak chcesz mi pomóc, to trzymaj się z daleka!
Odgarnął mi lok z twarzy.
- Cudne masz te włosy. Uwielbiam, kiedy są w nieładzie. Wtedy jakby pokazujesz tę cząstkę „ja", która
chciałaby być ujawniana częściej.
Z furią przygładziłam włosy. Gdy tylko dotarło do mnie, że wyglądam, jakbym poprawiała się dla niego,
Boru. Ta laska myśli czasem o czym innym niż Co Inni Pomyślą?
powiedziałam:
- Muszę iść. Vee czeka. - I po wymęczonej pauzie: - Pewnie zobaczymy się w szkole w poniedziałek.
- Przejedź się ze mną Archaniołem. Przekrzywiłam głowę, by spojrzeć na kolejkę. Wokół, z gnających
po torach wagoników, rozbrzmiewały echem przeraźliwe piski.
- W każdym jest miejsce dla dwóch osób. - Postanowił mnie ośmielić jeszcze szerszym uśmiechem.
- Nie. Nic z tego.
- Jak będziesz tak przede mną uciekała, nigdy się nie dowiesz, co się tak naprawdę dzieje.
Na te słowa powinnam była szybko wziąć nogi za pas. Ale nie uciekłam. Tak jakby Patch doskonale wiedział, czym mnie zaintrygować, co powinien powiedzieć w najwłaściwszym momencie.
To jest tak intrygujące jak przyczepa buraków cukrowych w skupie...

- A co się dzieje? - zapytałam.
- Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.
- Nie mogę. Mam lęk wysokości. Poza tym Vee czeka.
Prawdę mówiąc, nagle myśl o znalezieniu się tak wysoko w powietrzu przestała napawać mnie strachem. I choć to nieźle pokręcone, otuchy dodawała mi świadomość, że obok będzie Patch.
- Jeśli nie będziesz krzyczała do samego końca jazdy, poproszę trenera, żeby nas rozsadził.
- Sama już próbowałam, ale jest niewzruszony.
- Może jednak mnie uda się go przekonać.
Potraktowałam te słowa jako osobistą zniewagę.
- Nie krzyczę - odparłam. - Nie w lunaparku. A już na pewno nie z twojego powodu!
A ja myślałam, że to miało być z powodu kolejki górskiej. Coś przeoczyłam?

Ruszyłam razem z nim na koniec kolejki czekających na przejażdżkę Archaniołem. Wysoko, gdzieś pod niebem rozległy się nagle i ucichły krzyki.
- Nie widziałem cię dotąd w Delphic - oznajmił Patch.
- Często tu bywasz? - Postanowiłam już nigdy nie przyjeżdżać do Delphic w weekend.
- Z tym miejscem wiąże mnie pewna historia.
Byliśmy coraz bliżej czoła kolejki; raz po raz zwalniano miejsca w wagonikach dla nowych poszukiwaczy silnych doznań.
- Niech zgadnę - powiedziałam. - Pewnie wagarowałeś tu w zeszłym roku, zamiast chodzić do szkoły...?
Pomimo mojej ironii Patch odparł:
- Zdradzając ci to, rzuciłbym światło na swoją przeszłość. A jej wolałbym nie ujawniać.

To po coś, smutny kretynie, wyjechał z tekstem o wiążącej cię z tym miejscem historii?

- Dlaczego? Miałeś jakieś przejścia?
- Sądzę, że to nie najlepsza pora, aby ci o tym opowiadać. Moja przeszłość mogłaby cię przerazić.
Za późno - pomyślałam.
Przysunął się i nasze dłonie się spotkały, od jego muśnięcia ścierpła mi skóra na ramieniu.
- Sprawami, które mam do wyznania, nie dzieli się z lekkomyślną koleżanką z biologii - dodał.
Owiał mnie chłodny wiatr, a kiedy go wciągnęłam w płuca, wypełnił mnie zimnem. Ale prawdziwie upiorny chłód przeniknął me ciało wraz z jego słowami.
Patch wskazał brodą podjazd.
- Teraz my.
Ja też mam lęk wysokości. Ale dla takiego hiroła jak Patch bym się przemogła. Jakbym na kretyna narzygała, to może by zaprzestał swoich durnych terapii.

Konstrukcja kolejki - przebudowanej, czy też nie [jedno albo drugie, to na pewno] - nie nastrajała zbyt optymistycznie. Na oko miała ponad sto lat i cała była z drewna, które od Bóg wie kiedy nękały surowe żywioły Maine. Malunki na jej bokach wyglądały jeszcze mniej zachęcająco. Wybrany przez Patcha wagonik ozdabiały cztery obrazki. Na pierwszym tłum rogatych demonów wyrywał skrzydła wrzeszczącemu aniołowi płci męskiej. Kolejny przedstawiał bezskrzydłego anioła, który przysiadłszy na nagrobku, obserwował bawiące się w oddali dzieci. Na trzecim bezskrzydły anioł stal w pobliżu dzieci, grożąc palcem dziewczynce o zielonych oczach. Na ostatnim obrazku pozbawiony skrzydeł anioł unosił się nad ciałem dziewczynki jak duch. Mała miała czarne oczy i twarz bez uśmiechu, a na głowie wyrastały jej rogi przypominające rogi demonów z pierwszego obrazka. Nad każdą wizją unosił się obrzynek księżyca.
Ach jakie to znaczooooonce. Obrzynek zwłaszcza.

Odwracając oczy, próbowałam sobie wmawiać, że nogi drżą mi od chłodu. Wśliznęłam się do wagonika obok Patcha.
- Twoja przeszłość by mnie nie przeraziła - powiedziałam, zapinając pas bezpieczeństwa. - Za to z całą pewnością byłabym nią zniesmaczana.
- Zniesmaczona - powtórzył.
Po tonie jego głosu uznałam, że się ze mną zgadza. Co dziwne, bo przecież nigdy nie umniejszał swojej wartości.
No wiesz, lasiu, niektórzy są dumni z bycia bucami...

Wagoniki potoczyły się do tyłu, po czym szarpnęło nimi naprzód. W niemiłym tempie ruszyliśmy z platformy, powoli pnąc się w górę. Powietrze wypełniły przywiane znad morza wonie potu, rdzy i słonej wody.
Szpraszam, ale czemu niby morze miałoby walić potem i rdzą?

Patch siedział tak blisko, że po chwili poczułam leciuteńki zapach miętowego mydła.
- Zbladłaś - powiedział, przechylając się, by zagłuszyć stukot kolejki.
Tak też mi się wydawało, ale nie przyznałam mu racji.
Na szczycie wzniesienia opanowało mnie wahanie. Ogarniając wzrokiem wiele kilometrów wokół, zobaczyłam miejsca, w których mroczna wiejska okolica stapia się z poblaskiem przedmieść, tworząc istną kartografię świateł Portland. Wiatr jakby wstrzymał dech, by wilgotne powietrze mogło osiąść mi na skórze.

Eeee... że co?

Mimowolnie zerknęłam na Patcha. Świadomość, że miałam go przy boku, działała nawet kojąco. Nagle się uśmiechnął.
- Boisz się, Aniele?
Czując siłę grawitacji, ścisnęłam metalowy pręt umocowany na przedzie wagonika. Roztrzęsiona, wydałam jakiś strzęp chichotu.
Wagonik demonicznie mknął naprzód, a moje włosy łopotały za mną. Gwałtownie skręcając w lewo, to znów w prawo, gnaliśmy po stukoczących torach. Czułam, jak wnętrzności raz po raz mi wzlatują i opadają. Spojrzałam w dół, starając się skupić na czymś nieruchomym. I wtedy zauważyłam, że pas bezpieczeństwa mam rozpięty.
Nie, żeby na stacji początkowej nie stał cieć, którego jedynym zadaniem jest sprawdzanie, czy pasażerowie mają zapięte pasy, prawdaż.

Chciałam krzyknąć do Patcha, ale glos pochłonął pęd powietrza. Ze ssaniem w żołądku zdjęłam jedną rękę z pręta, próbując ściągnąć się w talii pasem bezpieczeństwa. Wagonik szarpnął w lewo. Zderzywszy się ramieniem z Patchem, naparłam na niego tak mocno, że aż zabolało. Gdy wagonik ruszył pod górę, miałam wrażenie, jakby, źle przymocowany, oderwał się od toru. Zanurkowaliśmy. Oślepiona migoczącymi wzdłuż torów lampami, nie mogłam się zorientować, w którą stronę skręcimy na dole. Było już za późno. Wagonik gwałtownie skręcił w prawo. Wpadłam w panikę i wtedy to się stało...
Uderzyłam w drzwiczki lewym barkiem, tak że się otworzyły. Wyleciałam z fotela i kolejka pomknęła dalej beze mnie. Potoczy łam się po torach, na oślep szukając jakiegoś zaczepienia. Na próżno. Potknęłam się nad krawędzią i runęłam w czarną otchłań. Ziemia pędziła w moją stronę. Otworzyłam usta, aby krzyknąć.
Gdy oprzytomniałam, kolejka zahamowała z piskiem na dole na platformie.
Ramiona bolały mnie od uścisku Patcha.
- To się nazywa krzyk - powiedział z uśmiechem.
W oszołomieniu patrzyłam, jak przyciska sobie dłoń do ucha, jakby jeszcze rozbrzmiewał w nim mój wrzask. Niepewna, co się przed chwilą wydarzyło, spojrzałam na jego ramię, gdzie jak wytatuowane pozostały półkoliste ślady moich paznokci. Potem przeniosłam wzrok na pas bezpieczeństwa. Był porządnie zapięty.
- Mój pas... - zaczęłam. - Wydawało mi się...
- Co ci się wydawało? - ze szczerym zaciekawieniem spytał Patch.
-Myślałam, że... wypadłam z wagonika. Dosłownie myślałam... no, że umrę.
Wcale mi to nie przypomina tej sceny ze Zmierzchu, kiedy... A, nieważne.

- I właśnie o to chodzi.
Drżały mi ręce. Kolana uginały się lekko pod ciężarem ciała.
- Wygląda na to, że jesteśmy na siebie skazani - oznajmił.
Wyczułam cień triumfu w jego głosie. Nie miałam jednak siły się z nim sprzeczać.
- Archanioł - mruknęłam, spoglądając przez ramię na kolejkę, która właśnie zaczęła nowy kurs.
- To znaczy: anioł wyższej rangi - podjął Patch, najwyraźniej zadowolony z siebie. - Im wyższe wzniesienie, tym dotkliwszy upadek.
Już-już rozchylałam usta, by mu powiedzieć, że jestem przekonana, iż wypadłam na moment z wagonika i za zrządzeniem jakichś niepojętych mocy bezpiecznie wróciłam na swój fotel, ale wydusiłam tylko:
- Chyba mam anioła stróża.
Znów uśmiechnął się z wyższością i prowadząc mnie przez pasaż, szepnął:
- Wrócę z tobą do salonu.

No jakież to... wstrząsająco durrrrrrrrrrrrne.

Zaczęłam przepychać się przez tłum, a Patch szedł za mną, popijając lemoniadę z puszki, którą kupił po drodze. Mnie też chciał postawić, ale w obecnym stanie nie byłam pewna, czy jej nie zwymiotuję. Przy stole do futbolu nie znaleźliśmy ani Vee, ani Elliota
- Może są przy automatach - zasugerował. Wiedziałam, że kpi sobie ze mnie.
Odbieranie każdego, nawet najbardziej niewinnego tekstu jako próby obrazy, podchodzi już pod chorobę psychiczną.

Patch wyciągnął do mnie lemoniadę.
- Na pewno nie masz ochoty?
Spojrzałam na puszkę i na niego. Myśl, że gdy tylko przystawię wargi do miejsca, którego on dotykał ustami, zawrze we mnie krew, nie oznaczała jeszcze, że muszę odpowiadać.

Nie, tak nakazywałoby po prostu dobre wychowanie, twój ciężki syndrom niedopchnięcia rzeczywiście nie ma z tym nic wspólnego.

W ciągu pól godziny obeszliśmy cały park rozrywki. Dodge neon zniknął. Nie mogłam uwierzyć, że Vee odjechała beze mnie. Czyżby zdarzył się wypadek? Nie dało się tego sprawdzić, bo komórka ciągle nie działała. Starałam się trzymać emocje na wodzy, ale gdyby Vee rzeczywiście mnie zostawiła, nie zdołałabym dłużej tłumić wzbierającej furii.
- Wyczerpały ci się opcje? - zapytał Patch. Zagryzłam usta, rozważając inne możliwości, ale ich nie miałam. Co gorsza, bałam się przyjąć jego propozycję. O ile zwykle emanował zagrożeniem, to dziś niestety odbierałam z jego strony grozę pomieszaną z tajemnicą.
W końcu westchnęłam, prosząc Boga, żeby ta decyzja nie okazała się pomyłką.
- Zawieziesz mnie prosto do domu - powiedziałam. Zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż nakaz.
- Skoro tego chcesz.
Już miałam go spytać, czy nie zauważył na Archaniele czegoś dziwnego, ale powstrzymałam się ze strachu. A jeśli nie spadłam? A jeśli byl to tylko wytwór mojej wyobraźni? A jeśli miałam zwidy?
Najpierw ten facet w kominiarce, a teraz wypadek. Co do tego, że Patch przenika moje myśli, nie miałam cienia wątpliwości, ale reszta???
Ja chyba nie rozumiem, dlaczego przenikanie myśli ma być bardziej prawdopodobne niż śledzący facet i wypadek.
 

Minąwszy kilka miejsc parkingowych, podszedł do swe jego pojazdu: lśniącego czarnego motocykla. Uruchomił silnik i wskazał mi głową tylne siedzenie.
- Wskakuj.
- Niezły motor! - pochwaliłam.
Obłudnie, bo sprawiał wrażenie połyskliwej śmiertelnej pułapki. Dotąd jeszcze nigdy nie siedziałam na motorze i nie byłam pewna, czy chcę to teraz zmienić.
- Lubię, jak wiatr owiewa mi twarz - ciągnęłam, licząc, że brawura ukryje strach przed jazdą z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę i to bez żadnych zabezpieczeń.
To może, kretynko, trzeba mu było powiedzieć, że się boisz, a nie go jeszcze napędzać?

Kiedy skręcając na autostradę, dodał gazu, przywarłam do niego udami w nadziei, że nie wie o tym nikt poza mną.
No... Patch wie. I wszyscy, którzy widzieli was po drodze.

Gdy dotarliśmy do domu, Patch zwolnił na spowitym mglą podjeździe, wyłączył silnik i zsiadł z motocykla.
On dopiero zaczął zwalniać na podjeździe? Powodzenia.

Zdjąwszy kask, ostrożnie położyłam go na siedzeniu przed sobą i otworzyłam usta, by powiedzieć coś w stylu: „Dzięki za podwiezienie, do zobaczenia w poniedziałek". Jednak słowa zamarły we mnie, bo... przebiegł podjazd i wszedł po schodach na werandę.
Ale że co, ten kask? Też bym zamarła.

Zmieszana i coraz bardziej zaniepokojona, patrzyłam, jak wyjmuje z kieszeni znany mi pęk kluczy i wsuwa jeden z nich do zamka.
I tak tylko stałam i się gapiłam, patrząc, jak facet skądś zajumał moje klucze i w zasadzie próbuje się włamać do domu.

Zsunęłam z ramienia torebkę i rozpięłam schowek na klucze. Był pusty.
- Oddawaj klucze - zażądałam w przestrachu, że nie wiem, jak się znalazły w jego posiadaniu.
- Upuściłaś je w salonie, szukając komórki - odparł.

A przecież nie mogłem ci o tym powiedzieć i ich oddać, musiałem się zachować jak porządny stalker.

- Guzik mnie obchodzi, gdzie je upuściłam. Oddawaj!
Patch podniósł ręce na znak, że jest niewinny, i odsunął się od drzwi. Wsparty o ścianę, obserwował, jak zbliżam się do zamka. Spróbowałam przekręcić klucz, ale nawet nie drgnął.
- Zablokowałeś go - powiedziałam, gmerając w zamku. Cofnęłam się o krok. - No proszę, próbuj, ciekawe, czy dasz radę.
Wziął klucz i przekręcił go z ostrym trzaskiem. Ujmując klamkę, uniósł brwi, jakby w pytaniu:
„Mogę?".
Przełknęłam ślinę, kryjąc nagły przypływ fascynacji i zaniepokojenia.
Fascynujące, umie otworzyć drzwi.
 

- Proszę. Nikogo nie ma. Jestem sama w domu.
- Do rana?
Natychmiast dotarło do mnie, że nie były to najrozsądniejsze słowa.
- Niedługo wróci Dorothea - skłamałam, bo przecież gosposia wyjechała. Zbliżała się północ.
- Dorothea?
- Nasza gosposia. Jest stara... ale silna. Bardzo silna. Chciałam wśliznąć się do domu przed nim. Ale bezskutecznie.
-To straszne - stwierdził i wyjąwszy klucz z zamka, podał mi go.
- Umie porządnie wyczyścić ubikację w niecałą minutę. To niewątpliwie straszne.

Ałtorko, uprzedzaj przed Elementami Komicznymi...

- Nie zaprosisz mnie? - spytał.
Zamrugałam oczami. Zaprosić go? Do domu? Gdy nikogo nie ma?
- Późno już - oznajmił, nie spuszczając ze mnie wzroku, w jego oczach rozbłysły przekorne iskierki. -
Pewno jesteś głodna.
- Nie. Tak. To znaczy tak, ale...
Raptem znalazł się w środku.
Cofnęłam się trzy kroki. Patch domknął drzwi nogą.
- Lubisz kuchnię meksykańską? - zapytał.
-Yyy...
Chciałabym wiedzieć, co robisz w moim domu? – zapytałam w myślach.
- Taco?
- Taco? - powtórzyłam. Rozbawiło go to.
- Pomidory, sałata i ser.
- Wiem, co to jest taco!

Tak się czuję po przeczytaniu tej rozmowy.

Zanim zdążyłam go powstrzymać, minął mnie. Na końcu holu skierował się w lewo. Do kuchni. Podszedł do zlewu i odkręcając kurek, starannie umył rece mydłem prawie aż po łokcie.
I w ogóle mnie nie ruszyło, że koleś dokładnie zna rozkład mojego domu.

Jak zadomowiony,, najpierw zajrzał do spiżarni, potem do lodówki - i powyjmował z nich salsę, ser, pomidora i sałatę. Później pogmerał w szufladzie i wyciągnął nóż.

A ja dalej stałam i się gapiłam, chcąc być uczynna na wypadek, gdyby postanowił mnie obrabować, zgwałcić i zabić ze szczególnym okrucieństwem, w dowolnej kolejności.

Na widok Patcha z nożem w ręku byłam bliska ataku paniki, gdy nagle coś zauważyłam. Postąpiwszy parę kroków naprzód, przez zmrużone oczy przejrzałam się w jednej z wiszących na stojaku patelni. Włosy! Moja głowa przypominała stertę amarantowych chwastów. Przytknęłam rękę do ust.
- To naturalnie rudy kolor? - Uśmiechnął się.

Nie wiem, czy lasia ałtorka wie, jaki to kolor amarantowy, ale ja takich naturalnych włosów jak żyję nie widziałam.

Przebiłam go wzrokiem.
- Nie mam rudych włosów.
- Przykro mi, ale wiedz, że są rude. Nie byłyby czerwieńsze, nawet gdybym je podpalił.
- Są brązowe. - No dobra, może i miałam lekki, leciutki, leciutenieńki brązoworudawy odcień, ale i tak
byłam brunetką.
Nie. Jak masz brązowe włosy, to jesteś szatynką.

- To od światła - powiedziałam.
- Tak, pewnie od żarówek. - W uśmiechu od ucha do ucha na twarzy Patcha pokazały się dołeczki.
No jakie słodkie przekomarzanki, hłe hłe. 
 

- Zaraz wrócę - krzyknęłam, wybiegając z kuchni. Poszłam na górę i jakoś zdołałam upiąć włosy w koński ogon.
Była to bowiem czynność wymagająca niebywałych umiejętności i heroizmu.

-Jak ci idzie? - zapytałam dwie minuty później, widząc, jak dziarsko krząta się po kuchni.
Na chwilę przerwał krojenie i popatrzył na mnie.
- Prawie już skończyłem.
Zauważyłam, że zmienił nóż na większy - i ostrzejszy. Jakby zaglądając w moje myśli, uniósł nóż i przyjrzał mu się. Ostrze błysnęło w świetle lampy. Ścisnęło mnie w żołądku.
- Odłóż go - nakazałam cicho.
Patch spojrzał na mnie, na nóż i znów na mnie. Po minucie położył go przed sobą.

I tak przez minutę na zmianę gapił się na nóż i na laskę, a lasia nie reagowała? Czy to jest jakaś powieść o dotkniętych autyzmem?

- Noro, nie zrobię ci krzywdy.
Chociaż jestem potforem!!1111oneone! Co, nie ta bajka?

- To... pocieszające - wydukałam, choć całkiem zaschło mi gardle.
Zakręcił nożem na blacie tak, że rękojeść wycelowali we mnie.
- Chodź tu. Nauczę cię przyrządzać taco.
Ani drgnęłam. Błysk w jego oczach przypomniał mi, ze powinnam się go bać i... poczułam lęk. Ale równocześnie byłam nim urzeczona. Obcowanie z nim miało w sobie coś potwornie niepokojącego. W jego towarzystwie nie mogłam sobie ufać.

Oświecę ałtorkę: toksyczne związki z nutką syndromu sztokholmskiego nie są romantyczne.

- Co powiesz na pewien... układ? - Z pochyloną głową i twarzą w półcieniu spojrzał na mnie spod rzęs, komunikując, że jest godny zaufania. - Ty mi pomożesz robić taco, a ja w zamian odpowiem na kilka twoich pytań.
- Pytań?
- Chyba wiesz, o co mi chodzi.

Przy jej stopniu inteligencji... nie zdziwiłabym się, jakby nie.

Darujemy sobie resztę, bo nie wnosi nic nowego: pasjonujące opisy przyrządzania taco, idiotyczne żarty i podrywy oraz pierdolety o nęcącym zagrożeniu. Hirołowie przechodzą do mizianek, które przerywa telefon od matki Nory.
Następnego dnia do Nory dzwoni Vee i pyta, jak wróciła do domu:

- Z Patchem.
- Z tym bandziorem?
- A miałam inny wybór? - odparłam lakonicznie. Odjechałaś beze mnie.
- Wydajesz się zdenerwowana. I to bardzo. Nie, nie. Jakaś poruszona... wzburzona... podniecona.
Fizycznie
[że niby jak?] poczułam, jak rozszerzają się jej oczy. - Pocałował cię, tak?
Nie, idiotko, jestem zdenerwowana dlatego, że musiałam przebywać z moim stalkerem.
Dobra, co ja się oszukuję.

Zero odpowiedzi.
- No pewnie! Wiedziałam! Widziałam, jak na ciebie patrzy. Wiedziałam, że tak będzie. Wyczułam pismo nosem.
Nie miałam ochoty o tym myśleć.
- Jak się całowaliście? - naciskała Vee. - Na brzoskwinkę? Na śliwkę? A może na lu-cer-nę?

Na kabaczka.

- A co z zakupami?
- Przyjadę po ciebie o czwartej.
- Myślałam, że umówiłyśmy się na piątą.
- Sytuacja się zmieniła. Będę jeszcze wcześniej, jak tylko da mi się wymknąć z domu. Mama przechodzi załamanie nerwowe, na które lekarstwem jest niby przebywanie ze mną. Trzymaj za mnie kciuki.
Co tam załamanie nerwowe matki, ważne, że psiapsiółę ktoś obślinił!

Raz, kiedy byłam mała, wnuczek Dorothei Lionel rozbił u nas w kuchni szklankę. Starannie pozamiatał szkło, a jeden kawałek zostawił i dał mi do polizania. Pomyślałam, że zakochanie się w Patchu trochę przypomina lizanie szklanego odłamka. Wtedy przecież tak samo wiedziałam, że to głupota. Wiedziałam, że się zranię. Mimo upływu lat jedno się we mnie nie zmieniło: wciąż uwielbiałam ryzyko.
Od kiedy ryzyko jest synonimem głupoty?

Bateria telefonu była wyładowana.
Poczułam złowróżbny dreszcz na krzyżu. Telefon nie powinien działać. Więc jakim cudem mama i Vee się do mnie dodzwoniły?

Bo się wyładowała później?
Naiwna jestem, wiem.

Nora i Vee idą do sklepu z bielizną, gdzie opowiadają superzabawne żarty o majtach, Vee ma też ochotę na kradzież (nie ma jak dobre wzorce w książce dla nastolatków), Noraz myśli o Patchu (po co to piszę, nie ma chwili, kiedy o nim nie myśli), okazuje się, że ktoś ją (znowu) śledzi. Vee bierze kurtkę i parasolkę Nory, w konsekwencji czego ma wypadek samochodowy

Po skończonych zajęciach trener zatrzymał mnie w drodze do drzwi.
- Zaczekaj chwilę, Noro.
Odwróciłam się i podciągnęłam plecak na ramieniu.
- Proszę?
Wręczył mi złożoną kartkę.
- Pani Greene wpadła do mnie przed lekcją i poprosiła, żebym ci to przekazał.
Wzięłam kartkę.
- Pani Greene? - spytałam, bo nikt o tym nazwisku mnie nie uczył.
- Nowy psycholog szkolny. Właśnie zastąpiła doktora Hendricksona.
No tak z dnia na dzień. A pacjentów nikt wcześniej nie poinformował, bo po co. (Srsly, nawet jeśli poprzedni podjął decyzję o odejściu niespodziewanie, to znalezienie nowego pracownika jakieś minimum trwa, mieli czas, żeby to zrobić).

- To co? Może mi trochę opowiesz o swoich sesjach z doktorem Hendricksonem? Niewiele
odcyfrowałam z tego, co zapisał. Omawialiście twój stosunek do nowego zajęcia mamy, prawda?
- Nie jest znów takie nowe. Mama pracuje od roku.
- Przedtem zajmowała się domem, tak? A po śmierci taty zatrudniła się na pełny etat. - Pani Greene zerknęła na arkusz papieru w mojej kartotece. - Pracuje w spółce akcyjnej, tak? Koordynuje sprzedaż posiadłości na całym wybrzeżu. - Spojrzała na mnie znad okularów. - Na pewno więc spędza mnóstwo czasu poza domem.
- Chciałyśmy zostać w domu na wsi - odparłam, przyjmując lekko defensywny ton. - Gdyby zatrudniła się na miejscu, nie byłoby nas stać na spłacanie hipoteki.
Mimo że niezbyt przepadałam za spotkaniami z doktorem Hendricksonem, to nagle poczułam się urażona, że przeszedł na emeryturę i zostawił mnie pani Greene. Powoli zaczynała mnie drażnić swoją drobiazgowością. Poczułam, że ma ochotę wsadzić nos w najmroczniejsze zakątki mojego życia.
Drobiazgowość u psychologa jest niedopuszczalna! A pytania o zajęcia rodziców mroczne jak budyń z soczkiem malinowym.

Psyholok ostrzega Norę, że ma się nie spotykać z Patchem sam na sam ale nie może powiedzieć, czemu.  Oczywiście Norę niespecjalnie obchodzi, czemu.

- Dziękuję, że poświęciłaś mi czas. Nie będę cię dłużej zatrzymywać - powiedziała pani Greene.
Podeszła do drzwi i uchyliła je przede mną smukłym biodrem.
To chyba na wypustkach je miała...

Upewniwszy się, że nikt nie zagląda mi przez ramię, wpisałam w Google „Patch Cipriano". Liczyłam, że znajdę jakiś artykuł, który rzuci światło na jego przeszłość. A może nawet jego blog.
Skrzywiłam się na wyniki przeszukiwania. Nic. Nie było go ani w Facebooku, ani w MySpace. Bloga też nie znalazłam. Tak jakby w ogóle nie istniał.
Tylu moich znajomych nie istnieje! Dzięki, ałtorko, za tę wiedzę.

Kliknęłam link i - przeglądając stronę archiwum - na chybił trafił wybrałam 21 marca zeszłego roku. Po chwili ukazał się nagłówek:
PRZESŁUCHANIE UCZNIA W ZWIĄZKU Z MORDERSTWEM W PRYWATNEJ SZKOLE W KINGHORN
Uwiedziona myślą, że poczytam o czymś dużo bardziej ekscytującym niż teatr
[ech, Bella to chociaż udawała, że się interesuje literaturą i takimi tam] , przysunęłam się z krzesłem bliżei ekranu.
Szesnastoletni uczeń prywatnej szkoły średniej Kinghorn, przesłuchiwany przez policję w sprawie nazywanej „powieszeniem w Kinghorn” został zwolniony i oczyszczony z zarzutów.
Po znalezieniu na zalesionym kampusie szkoły powieszonego ciała osiemnastoletniej Kjirsten Halverson policja przesłuchiwała ucznia drugiej klasy, Elliota Sauniersa, którego widziano z ofiarą w noc jej śmierci.
Powoli trawiłam informacje.

No myślę, było ich tak wiele, że mózg się mógł zresetować.

Elliota przesłuchiwano w związku ze śledztwem w sprawie zbrodni?
Halverson pracowała jako kelnerka w barze U Ślepego Joe. Policja potwierdziła, że widziano ją z Saundersem w sobotę w godzinach wieczornych. Zwłoki Halverson odkryto w niedzielę rano, a Saunders został zwolniony z aresztu w poniedziałek po południu, po znalezieniu w mieszkaniu Halverson listu samobójczego.
Tak rewolucyjny pomysł, żeby najpierw sprawdzić, czy list jest autentyczny, zanim wypuści się potencjalnego zabójcę, nie przeszedł nikomu przez myśl.

- Trafiłaś na coś ciekawego?
Podskoczyłam na dźwięk głosu Elliota za plecami. Okręciwszy się z krzesłem, zobaczyłam, że stoi oparty o framugę drzwi. Miał przymrużone oczy i zacięte usta. Przeniknęło mnie coś zimnego, tak jakby rumieniec, tylko że na odwrót.

To się nazywa dreszcz...

Lasia ucieka z sali, dzwoni do niej matka:

Po drodze do domu chciałam wstąpić do szpitala [gdzie Vee leży po wypadku], do Vee.
- Posłuchaj - powiedziałam. - Muszę odwiedzić Vee. Mogę się spóźnić kilka minut. Będę się spieszyła, obiecuję.
- Naturalnie - wyczułam leciutkie zawiedzenie. - Jak się miewa? Rano odebrałam wiadomość o operacji.
- Jest już po. W tej chwili przenoszą, ją do osobnej sali.
- Noro... - mama była mocno poruszona. - Tak się cieszę, że to nie ty. Nie mogłabym żyć, gdyby coś ci się stało. Zwłaszcza że tato... - urwała. - Cieszę się, że nic nam nie zagraża.

No skąd, ja tylko ustawicznie się narażam, prowokując najpierw jednego, a teraz już drugiego stalkera. Ale kogo by obchodziły uczucia matki.

Raźnym krokiem weszła pielęgniarka i pomajstrowała przy kroplówce Vee.
- No jak, lepiej? - spytała ją.
- Nie będę żadną poetką - ciągnęła Vee. - Jest mi pisana komedia na stojaka. Puk-puk.
- Co? - nie zrozumiałam.
- Kto tam? - Pielęgniarka wzniosła oczy do nieba.
- Żeberka - odpowiedziała Vee.
- Jaka żeberka?
- Żeberka ubóstwiam, lecz wieprzowe tylko.
- Może by jej ograniczyć środki przeciwbólowe - zasugerowałam pielęgniarce.
- Za późno. Dopiero co dostała nową dawkę. Poczekaj, co pokaże za dziesięć minut - odparła i wyszła.
- No i? - spytałam Vee. - Jak diagnoza?
- Diagnoza?! Mój lekarz to jakiś słoń. Wygląda jak Oompa Loompa. No, nie patrz tak groźnie.
Ostatnio, jak tu przylazł, dorwał się do funky chicken. Cały czas żre czekoladę. Głównie w kształcie zwierzątek. Kojarzysz te zające sprzedawane na Wielkanoc? No właśnie coś takiego wtrynił na kolację. Na lunch kaczkę z czekolady, do tego na przystawkę żółte pianki.
- Miałam na myśli diagnozę... - Wskazałam otaczające ją akcesoria.
Królestwo i pół księżniczki dla tego, kto mi wyjaśni, o co w tym chodzi. Chyba nie jestem ql i młodzieżowa, smuteczek.

Heroiny rozmawiają o napadzie:
Po sekundzie ciszy Vee dodała:
-Jesteś pewna, że nie mówiłaś o zakupach Patchowi? Bo jakby się tak zastanowić, to gość był zbudowany jak on. Wysokawy. Szczupławy. Silnawy. I seksy, nie licząc napaści.

A nie “seksawy”? Kurczę, już myślałam, że zaczynam łapać klimat :(

- Patch nie ma oczu grafitowych, tylko czarne - zauważyłam, uzmysławiając sobie, że niestety wspomniałam mu o naszych zakupach koło mola.
Vee wzruszyła niepewnie ramionami.
- Może i miał czarne. Nie pamiętam. Stało się to tak okropnie szybko. Ale co do rewolweru nie mam wątpliwości - dodała, jakże pomocnie. - Celował we mnie. No wiesz, nie na boki.
Powoli coś zaczynało mi się składać. Skoro Patch napadł na Vee, to na pewno widział, jak wychodzi ze sklepu w mojej kurtce, i stwierdził, że to ja. Kiedy się zorientował, że śledzi kogoś innego, ze złości pobił Vee rewolwerem i zniknął. Problem w tym, że nie umiałam sobie wyobrazić, jak maltretuje Vee.

Powiedzieć, że ta laska ma inteligencję rozwielitki, to obrazić rozwielitkę. Facet, który ją stalkuje, który, jak kilkakrotnie miała wrażenie, mógłby ją zabić, który, jak jej się zdaje, zaaranżował napad, ale nie może sobie wyobrazić, jak kogoś maltretuje? Nie, serio?
 

Następnego dnia o siódmej wieczór parking Granicy był kompletnie zapchany. Po blisko godzinie błagań udało mi się z Vee przekonać jej rodziców, że musimy uczcić pierwszy wieczór od jej wyjścia ze szpitala chiles rellenos i daiquiri ze świeżymi truskawkami. Tak w każdym razie im powiedziałyśmy. A naprawdę kierowały nami niskie pobudki.
Postawiwszy w końcu dodgea na parkingu, wyłączyłam silnik.
- Bleee - skrzywiła się Vee, gdy oddając jej kluczyki, musnęłam ją dłonią. - Nie mogłabyś się mniej pocić?
- Jestem zdenerwowana.
- Ojej, co ty powiesz.
Mimowolnie spojrzałam na drzwi.
- Wiem, co kombinujesz - powiedziała Vee, zaciskając wargi. - Wybij to sobie z głowy. Kategorycznie!
- Nie wiesz, o czym pomyślałam.
Ścisnęła mnie za ramię.
- Akurat.
- Nie zwieję - odparłam. - Ja na pewno.
- Kłamczucha.
We wtorki Patch miał wolne i Vee przekonała mnie, że to najlepszy moment, by podpytać jego
współpracowników.
To, że Nora nie ma mózgu, instynktu samozachowawczego i nie obchodzą jej uczucia matki, już ustaliliśmy. Ale mogłaby chociaż nie ciągać po niebezpiecznych spelunach przyjaciółki, która dopiero wyszła ze szpitala.