piątek, 15 marca 2013

18. Jak napisać oryginalną powieść, czyli Mary i Gary w liceum [4/?]


Przepraszam serdecznie za opóźnienia - z tej okazji słodkie stworzonka:

Niestety, kolejna nieprzyjemna wiadomość jest taka, że z, szumnie zwanych, powodów osobistych, analizatornia zawiesza działalność. Może raz na ruski rok ukaże się jakaś analiza własna tudzież bardziej rozbudowana recenzja, ale nie obiecuję.
Dziękujemy Wam za wszystkie komentarze i obecność.
No, to teraz do analizy!


Nora i Vee spotykają się z Julesem i Elliotem w restauracji, w której pracuje Patch i do której poszły, mając szczwany plan wyciągnięcia od barmana informacji drogą flirtu:

- Rodzice Julesa mają bzika na punkcie jego wykształcenia. Wariactwo to za mało powiedziane. Gość chce być najlepszy. Nic go nie powstrzyma. Powiem wam, że mnie idzie w szkole całkiem nieźle. Lepiej niż innym. Ale Julesowi nikt nie dorówna. To prawdziwa gwiazda nauki.

W oczach Vee znowu odmalowało się rozmarzenie.
- Nie znam jego rodziców - powiedziała. - Wstąpiłam do niego dwa razy, ale albo gdzieś wyszli, albo byli w pracy.
- Dużo pracują - zgodził się Elliot, znów spuszczając oczy na menu, żebym mogła wyczytać z nich jak najmniej.
- Czym się zajmują? - spytałam.
Elliot upił spory łyk wody. Tak jakby chciał zyskać na czasie, wymyślając odpowiedź.
- Diamentami. Spędzili wiele lat w Afryce i Australii.
- Nie wiedziałam, że Australia liczy się w tej branży -odparłam.
- No, ja też nie - dorzuciła Vee.
Tak naprawdę byłam pewna, że w Australii nie ma diamentów. Kropka.
Słodki Jeżu na bananie... Pozwólcie, że zacytuję:

“Kopalnia Argyle Diamond Mine z Kimberly w Zachodniej Australii wydobywa co roku najwięcej diamentów na świecie, średnio 35 milionów karatów. To stąd pochodzą rzadko spotykane różowe diamenty i w kolorze szampana lub koniaku.

Od dziesiątków lat geolodzy wiedzieli, że Australia ma złoża diamentowe.”

Ale ponieważ mówi to Nora, nie dziwimy się, nieprawdaż.


- To czemu mieszkają w Maine - zdziwiłam się - a nie w Afryce?

Bo, no nie wiem, żyjemy w XXI wieku i interesy da się przeprowadzać zdalnie?


Elliot jeszcze bardziej zagłębił się w menu.

- Co bierzecie? Według mnie nieźle wygląda stek fajitas.
- Jeśli rodzice Julesa handlują diamentami, to na pewno wiedzą, jak wybrać idealny pierścionek
zaręczynowy - rzekła Vee. - Marzę o pojedynczym i żeby miał szmaragdowy szlif.
Kopnęłam ją pod stołem. Dźgnęła mnie widelcem.
- Auli!!! - krzyknęłam.
Do stołu podeszła kelnerka i odczekawszy chwilę, za pytała:
- Coś do picia?
Elliot spojrzał znad karty najpierw na mnie, a potem na Vee, która odpowiedziała:
- Dietetyczna cola.
Biedny facet. Naprawdę mu współczuję. Nic dziwnego, że siedzi z czołem w karcie i stara się zmienić temat na nieskomplikowany. I tak bardzo uprzejmie powstrzymuje się od facepalmów.


- Vee - wycedziłam przez zęby - zechcesz towarzyszyć mi do toalety? - Nagle coś mi się odwidziało.

Nie miałam ochoty zostawiać Vee samej z Elliotem. Bardzo chciałam wywlec ja z boksu i opowiedziećjej o wiadomym śledztwie, a później postarać się o to, by Elliot z Julesem zniknęli z naszego życia.
- Nie możesz iść sama? - zapytała. - Myślę, że byłby to lepszy plan. - Skinęła głową w stronę baru ibezgłośnie mruknęła: „ldźże!", dyskretnie przeganiając mnie pod stołem ręką.
-Planowałam iść sama, ale byłoby cudownie, gdybyś poszła ze mną.
- Dziewczyny, skąd wam się to wzięło? - odezwał się Elliot, obdzielając nas uśmiechem. - Słowo daję, jeszcze nie spotkałem takiej, która by mogła iść do toalety sama. - Pochylił się do nas i szepnął konspiracyjnie: - Możecie mi to zdradzić? Dam wam po pięć dolców, serio. - Sięgnął do tylnej kieszeni.
- A jak mnie tam wpuścicie i załapię, o co biega, dam nawet po dysze.
Wiecie co? Chyba go lubię.


-Zbok - Vee rzuciła mu przelotny uśmiech. - Nie zapomnij. - Wepchnęła mi torby 7-Eleven. Elliot wyraźnie się zdziwił.

- Śmieci - wyjaśniła mu poufnym tonem. - Mamy pełny śmietnik. Mama kazała mi je wyrzucić po drodze.
Elliot najwyraźniej nie dowierzał, a Vee najwyraźniej miała to w nosie. Wstałam, obładowana częściami garderoby w reklamówkach i przełknęłam dziką furię.
Jak będę chciała wiedzieć, jakich wymówek nie wymyślać, zajrzę do tego dzieła. Jaki normalny człowiek idzie z torbami pełnymi śmieci do restauracji, skoro może pozbyć się ich po drodze?


Upewniwszy się, że jestem sama, zamknęłam główne drzwi od środka na klucz, po czym wysypałam na blat obok umywalki zawartość reklamówek: platynową perukę, fioletowy stanik typu push-up, obcisły czarny top bez ramiączek, ozdobioną cekinami mini, jaskraworóżowe kabaretki i szpilki ze skóry rekina w rozmiarze osiem i pół.

Brawo, niechybnie poleci na ciebie każdy klaun.


Praktyczny Poradnik, Jak Nie Wyciągać Od Kogoś Informacji:

Wydobyłam z torebki listę pytań i ukradkiem wsunęłam ją pod szklaną solniczkę.

- Co to jest? - spytał barman, wycierając dłonie w ręcznik i wskazując kartkę.
Wsunęłam ją dalej.
- Nic - odparłam z miną niewiniątka. Uniósł brwi.
Postanowiłam nie przesadzać z prawdą:
- To... lista zakupów. Po drodze do domu muszę kupić mamie kilka artykułów spożywczych.
Co z tym flirtowaniem? - pomyślałam. - Gdzie się podziała Marcie Millar?
Spojrzał na mnie taksująco, więc uznałam, że nie jest aż tak źle.
- Po pięciu latach w tej branży świetnie wyczuwam kłamstwo.
- Nie kłamię - odparłam. - No, może przed chwilą, ale tylko trochę. Jedno małe kłamstwo nie czyni mnie nieprawdomówną.
- Wyglądasz na dziennikarkę.
- Pracuję w szkolnym e-zinie - wyznałam, zaraz tego żałując, bo, jak wiadomo, dziennikarze nie wzbudzają zaufania i ludzie na ogół są wobec nich podejrzliwi. - Ale dziś mam wolne - dodałam szybko. - Jestem tu tylko dla własnej przyjemności. Niczego nie załatwiam. Z niczym się nie kryję. Absolutnie.
Po sekundzie milczenia stwierdziłam, że najwyższa pora zacząć działać. Odchrząknąwszy, zapytałam:
- Czy uczniowie szkół średnich chętnie zatrudniają się w Granicy?
- Tak, owszem. Jako hostessy, do pomocy w kuchni itepe.
- Naprawdę? - udałam zaskoczenie. - To może tu kogoś znam?...
Barman skierował wzrok na sufit i podrapał się po zarośniętej brodzie. Jego obojętne spojrzenie nie nastrajało mnie zbyt optymistycznie. Poza tym, nie miałam tak znów dużo czasu. Może właśnie w tej chwili Elliot wsypywał Vee do coli śmiercionośny narkotyk...
- Patch Cipriano? - spytałam. - Pracuje tutaj?
- Patch? Tak, pracuje. Dwa wieczory w tygodniu i w weekendy.
- A w niedziele pracował?
Starałam się zbytnio nie narzucać z pytaniami. Musiałam jednak sprawdzić, czy Patch mógł być w pobliżu mola. Powiedział, że idzie na imprezę na wybrzeżu, ale może zmienił plany. Gdyby ktoś mi potwierdził, że w niedziele był w pracy, wykluczyłabym jego udział w napaści na Vee.
- W niedzielę? - Barman poskrobał się po szyi. - Nie kojarzę. Popytaj hostessy. Na pewno któraś pamięta. Jak tylko się pojawi, chichoczą i szaleją. - Uśmiechnął się, tak jak bym mu powinna współczuć.
- Nie masz przez przypadek dostępu do jego podania o pracę? - zapytałam. - I adresu!
- Niestety.
- A tak z ciekawości: można się tu zatrudnić, jeśli się jest notowanym za przestępstwo?
- Przestępstwo? - Zaśmiał się krótko. - Żartujesz?
- Okej, może nie przestępstwo, ale wykroczenie...?
Rozłożył dłonie na kontuarze i pochylił się nade mną.
- Nie - jego ton przeszedł z wesołego w urażony.
- Świetnie. Doskonale.
Aby się przesunąć, musiałam najpierw odkleić się od stołka. Byłam cała spocona. Stwierdziłam, że jeśli regułą flirtowania numer jeden ma być brak ściągi, to reguła numer dwa powinna zabraniać pocenia się.
Zajrzałam do listy.
- Nie wiesz, czy Patch był kiedyś aresztowany? Notowany, bo kogoś prześladował? - Czując, że nie działam na barmana pozytywnie, postanowiłam zasypać go wszystkimi pytaniami naraz, nim poprosi, bym odeszła od baru, albo co gorsza każe mnie wyrzucić za molestowanie go lub podejrzane zachowanie. - Ma dziewczynę? - wyrzuciłam.
- Jego spytaj - odparł. Zamrugałam oczami.
- Przecież dziś nie pracuje.
Na jego szeroki uśmiech mój żołądek zaczął się uspokajać.
- Nie ma go dziś w pracy... prawda? - podniosłam głos o oktawę. - Wtorki ma przecież wolne!!!
- Normalnie tak. Ale zastępuje Benjiego. Benji wylądował w szpitalu. Pękł mu wyrostek robaczkowy.
- Chcesz powiedzieć, że Patch tu jest? Teraz? - Zasłaniając pól twarzy sztucznymi włosami, obejrzałam się przez ramię i ogarnęłam wzrokiem salę.
- Parę minut temu wszedł do kuchni. Zerwałam się z miejsca.
-Chyba zostawiłam włączony samochód. Fajnie się z tobą gadało! - Czym prędzej ruszyłam w stronę toalet.
I teraz dręczy mnie fundamentalne pytanie: czy ałtorka to pisała na serio?

Zaczęłam się zastanawiać, po co tu w ogóle przyszłam. Zwłaszcza że w głębi duszy nie wierzyłam, że facet w kominiarce to Patch. Nawet jeśli miał mroczne, niepokojące sekrety, to ganianie w kominiarce do nich nie należało.

A wiemy to, bo...? Odpowiedzi “bo jest taki zajebisty” nie uznaję.

Zakręciłam kran i podnosząc twarz do lustra... ujrzałam w nim odbicie Patcha. Odwróciłam się z piskiem. Nie był uśmiechnięty i nie wyglądał na rozbawionego.

- Co ty tu robisz? - wykrztusiłam.
- Pracuję.
- W damskiej toalecie? Nie umiesz czytać? Na drzwiach jest na...
- Mam wrażenie, że mnie śledzisz. Pojawiasz się wszędzie tam, gdzie ja.
Boru, niech ktoś kopnie tego obrzydliwego palanta w dupę. Nie dość, że to on ją stalkuje, to teraz stosuje manipulację i usiłuje wywołać poczucie winy.


- A może ty mi powiesz, co się z tobą działo? Opuściłeś dwa dni szkoły.

Byłam prawie pewna, że mi tego nie zdradzi, ale odpowiedział:
- Grałem w paintball.
A ty mu uwierzyłaś...? Okej, po co pytam.


Bla bla, Nora i Patch ględzą, Norze wypada kartka z pytaniami, oczywiście najistotniejszym z nich jest nie to, czy Patch jest przestępcą, ale czy miał dziewczynę. Patch przyznaje się do posiadania eksi, która “zniknęła i jest daleko”, Nora wyciąga z tego błyskotliwy wniosek, że eksia nie żyje.


Ktoś zaczął się dobijać do toalety. Zapomniałam, że zamknęłam drzwi, i teraz przeszło mi przez myśl, jak Patch się tu dostał. Albo miał zapasowy klucz, albo istniało jakieś inne wytłumaczenie. Coś, czego jednak wolałam sobie nie wyobrażać. Na przykład, że wśliznął się pod drzwiami jak powietrze. Albo dym.

Albowiem wyjaśnienie o kluczu jest za proste i lamerskie.


Nora wraca do domu i rozmawia z matką:

- Chciałam z tym poczekać... - powiedziała mama, przerywając mi tok myśli - ale coś mi się zdaje, że odpowiedni moment nie nadejdzie nigdy.

Zmarszczyłam brwi. Westchnęła, zakłopotana.
- Myślę o sprzedaniu domu.
- Co?! Dlaczego?
- Od roku staram się zaciskać pasa, ale nie zarabiam tyle, na ile liczyłam. Zastanawiałam się, czy nie wziąć drugiej pracy, ale doba jest na to za krótka. - Roześmiała się bez cienia wesołości. - Wprawdzie pensja Dorothei jest skromna, ale nie bardzo nas na nią stać. W tej sytuacji musimy się przenieść do mniejszego domu. Albo do mieszkania.
- Przecież to nasz dom.
Byłam z nim związania tyloma wspomnieniami. I pamięć o tacie... Nie mogłam uwierzyć, że mama tego nie czuje. Zrobiłabym wszystko, byle móc tu zostać.
To może zacznij robić, zamiast wyrzucać matce, że jest nieczuła.

- Zaczekam jeszcze trzy miesiące - obiecała mama. - Ale nie rób sobie wielkich nadziei.

W jednej chwili zrozumiałam, że nie mogę jej opowiedzieć o facecie w kominiarce, bo na drugi dzień złożyłaby wymówienie i zatrudniła się gdzieś na miejscu, a wtedy sprzedaż domu byłaby
nieunikniona.
Rozumiem przywiązanie do domu, naprawdę, ale no nie wiem, nie uważacie, że życie powinno być priorytetem?


Nora pyta matkę o uczucia do ojca:

- Bałaś się?

- Ślubu z tatą? - Roześmiała się. - To były najcudowniejsze chwile. Kupowanie sukni, rezerwowanie kaplicy, noszenie pierścionka z brylantem...
Przed oczami stanął mi figlarnie uśmiechnięty Patch.
- A bałaś się go czasem?

W zasadzie nie wiem, co tu napisać. Te słowa najdobitniej podsumowują ten toksyczny związek. Meyer jest dumna.


Zaczęłam rozmyślać, co Patch robi po pracy. Odrabia zadania? Mało prawdopodobne. Je pizzę, oglądając w telewizji koszykówkę? Chyba też wątpliwe.

No tak, wtedy zachowywałby się jak normalny nastolatek.


Matka wychodzi do pracy, Nora idzie do pokoju, widzi bajzel i intruza, dzwoni na policję, kiedy ta przyjeżdża, okazuje się, że pokój jest w idealnym porządku. Następnego dnia w szkole Nora rozmawia z Vee:

- Myślisz, że Elliot kogoś zamordował?

- Ciszej! - syknęłam na Vee, oglądając się na rzędy stołów, czy ktoś przypadkiem nie słyszy.
- Bez obrazy, kochana, ale zaczyna mnie to bawić. Najpierw napadł na mnie. Teraz jest mordercą. Sorry, ale Elliot?! Elliot mordercą? Według mnie to superfajny facet. Przypominasz sobie, żeby choć raz nie przytrzymał ci drzwi? No właśnie, właśnie, nigdy.
Nie wiem, czy według ałtorki Vee miała być takim Elementem Komicznym, czy to tak na serio? Anyway, jak ktoś Wam nie przytrzyma drzwi, uważajcie, to potencjalny morderca.


I wtedy do mnie dotarło, o czym zapomniałam. Dręczyło mnie to od rana, dzwoniło gdzieś z zakamarków myśli, ale byłam za bardzo pochłonięta resztą. Detektyw Basso pytał, czy czegoś nie brakuje. I wreszcie uzmysłowiłam sobie, że TAK. Wczoraj wieczorem położyłam artykuł o Elliocie na toaletce. Ale rano - na wszelki wypadek sprawdziłam w pamięci - nie było go tam. Z całą pewnością.

- O rany! - wyszeptałam. - To Elliot włamał się do domu. Na pewno! Ukradł artykuł.
Artykuł leżał na widoku, więc to oczywiste, że Elliot wywrócił pokój do góry nogami, żeby mnie nastraszyć Albo ukarać za to, że odkryłam jego sekret.
Boru i jeżu... A sens kradzieży przeczytanego artykułu jest taki, że? No chyba, że Elliotowi bardzo zależy na tym, żeby rzucić na siebie podejrzenia. Pominę już to, że istotnie wstrząsający to sekret, o którym każdy się może dowiedzieć.


Bla bla, Nora gada z Patchem:

- Jak ci minął wieczór? - spytałam w miarę obojętnie, starając się przełamać lody. Kwestia moich szpiegowskich przygód nadal nie była między nami załatwiona.

- Ciekawie. A tobie?
- Nie za bardzo.
- Wykończyło cię zadanie, hm?
Wyśmiewał się ze mnie.
- Nie robiłam zadania.
Przybrał uśmiech lisa.
- To z kim to robiłaś?
Na sekundę odebrało mi mowę. Stałam, rozchyliwszy lekko usta.
- Czy to aluzja?
- Ciekawe, jakiego mam rywala.
- Nie bądź dzieckiem.
Rozpromienił się.
- Wyluzuj.
 
Nie podejmuję się tego skomentować.
 
Nora idzie do szkolnego psychologa:

- Dotarły do mnie dość niepokojące wieści - ciągnęła
[psycholożka]. Jej uśmiech przybladł. Pochyliła się do mnie, opierając łokcie na biurku. Zaczęła obracać w dłoniach ołówek. - Nie chciałabym wtrącać się w twoje życie osobiste, Noro, ale sądzę, że dość jasno wyraziłam się na temat twojej znajomości z Patchem.
Nie miałam pojęcia, do czego zmierza.
- Nie pomagam mu w nauce.
Właściwie co jej do tego?
- W sobotę wieczorem Patch podwiózł cię do domu z Delphic Seaport. A ty zaprosiłaś go do środka.
Tłumiąc sprzeciw, o mało się nie zakrztusiłam.
- Skąd pani o tym wie?
-Jako szkolny psycholog powinnam udzielać ci porad - odpowiedziała pani Greene. - Obiecaj mi, proszę, że będziesz na niego bardzo, ale to bardzo uważać. - Spojrzała na mnie, jakby czekając, że złożę taką przysięgę.
-To trochę skomplikowane - odparłam. - Zgubiłam w Delphic koleżankę, która mnie tam zawiozła. Nie miałam wyboru. Wcale nie szukam okazji do spotkań z Patchem.
No, może z wyjątkiem wczorajszego wieczoru w Granicy. Naprawdę nie spodziewałam się, że go tam spotkam. Miału go nie być w pracy.
- Cieszę się, że to słyszę - powiedziała pani Greene, wyraźnie niezbyt przekonana o mojej niewinności.
- A skoro z tym problemem już się uporałyśmy, to czy jest coś jeszcze o czym dzisiaj chciałabyś porozmawiać? Może coś leży ci na sercu?
Ani myślałam mówić pani Greene, że Elliot włamał mi się do domu. Nie ufałam jej. Trudno mi to
określić, ale coś mnie w niej drażniło.
Może było to na przykład to, że obca osoba zna fakty z twojego życia osobistego, o których jej nie mówiłaś? Wysil swoje nieliczne komórki mózgowe i skojarz to z faktem, że ktoś cię śledzi (wcale się nie domyśliliście tej wspaniałej intrygi, prawda?)

I nie podobały mi się jej ciągle sugestie, że Patch jest niebezpieczny. Tak jakby w ten sposób realizowała program.

Słodki jeżu, kretynko, on JEST niebezpieczny, sama przyznajesz, że się go boisz, myślisz, że może cię stalkować, więc z łaski swojej pohamuj biczyzm wobec osoby, która cię ostrzega.

Zbliżając się do drzwi wyjściowych, usłyszałam, że ktoś mnie woła. Odwróciłam się i zobaczyłam, że biegnie za mną Marcie Millar.

- Słyszałam o Vee - powiedziała. - To bardzo smutne. Kto by ją chciał napadać? Chyba że, no wiesz, nie miał i innego wyjścia. Działał w samoobronie. Podobno było ciemno i padało, więc pewno wziął ją za łosia. Albo niedźwiedzia czy bawołu. Właściwie to można ją pomylić z każdym ciężkim zwierzęciem.
- Przemiło się rozmawia, ale mam na głowie masę ważniejszych spraw. Na przykład wsadzenie ręki do kuchennego rozdrabniacza - odparłam, zmierzając do drzwi.
- Żeby tylko nie jadła tych szpitalnych posiłków – dodała Marcie, depcząc mi po piętach. - Podobno są wysokotłuszczowe. Nie wytrzymałaby już większej wagi.
Obróciłam się.
- Dosyć. Jeszcze słowo, a... - Obie wiedziałyśmy, że tu pusta pogróżka.
Marcie uśmiechnęła się głupkowato.
- Co?
- Maszkara - odparłam.
- Palantka.
- Zdzira.
- Dziwoląg.
- Anorektyczny prosiak.
- Ojej! - Marcie zachwiała się melodramatycznie, przyciskając rękę do serca. - Mam się poczuć obrażona? Uważaj, bo się jeszcze zdziwisz. Ja przynajmniej umiem nad sobą zapanować.

 
Stojący przy drzwiach ochroniarz odchrząknął.
- Uspokójcie się! Załatwcie to na zewnątrz, bo jak nie, wezmę was do dyżurki i zadzwonię do rodziców.
- Niech pan z nią rozmawia. - Wskazała na mnie Marcie. - Akurat ja staram się być mila. To ona naskoczyła na mnie, a ja tylko chciałam, żeby przekazała koleżance wyrazy współczucia.
- Powiedziałem: na zewnątrz.
- Świetnie panu w mundurze - powiedziała Marcie z charakterystycznym uśmiechem pełnym jadu.
Ochroniarz skinął na drzwi.
- Wynocha.
Nie zabrzmiało to zbyt szorstko.
Marcie skierowała się do drzwi rozkołysanym krokiem.
- Mógłby mi pan otworzyć? Nie mam wolnej ręki. - Trzymała jedną książkę i to w miękkiej oprawie.
Ochroniarz nacisnął guzik dla inwalidów i drzwi rozsunęły się automatycznie.
- Dzięki. - Marcie posłała mu całusa.
Nie poszłam za nią. Nie byłam pewna, co bym wtedy zrobiła, ale wypełniało mnie tyle negatywnej energii, że mogłabym tego gorzko pożałować. Wyzwiska i kłótnie były poniżej mojej godności. Chyba że miałam do czynienia z Marcie Millar.
Słodka jest, prawda? Ciekawe, czemu ma tylko jedną przyjaciółkę.

Przystanęłam w pół kroku. Serce zabiło mocniej. Patch miał na sobie czarny T-shirt, luźne dżinsy i buty ze stalowymi czubkami. Jego oczy nie wyglądały przyjaźnie; chytry uśmiech też nie dodał mi otuchy.

- Co tu robisz? - Odgarnęłam włosy z twarzy i spojrzałam w kierunku wiodącego w górę wyjazdu dla samochodów. Wiedziałam, że mam go przed sobą, ale kilka lamp nie działało i nie było go dobrze widać. Jeśli Patch zamierzał popełnić gwałt, morderstwo albo inne niegodziwe czyny to udało mu się zapędzić mnie w wymarzone miejsce.
Bardzo staram się powstrzymać słowa wulgarne, naprawdę, ale ech, tak jakoś tęsknię do czasów, kiedy bycie potencjalnym gwałcicielem i mordercą nie dawało +100 do wizerunku idealnego amanta.

Gdy ruszył w moją stronę, zaczęłam się przed nim cofać. Nagle zatrzymałam się przy jakimś aucie, czując, że nie wszystko stracone. Wsunęłam się za nie, tak żeby nas dzieliło.

Patch spojrzał na mnie nad dachem samochodu. Jego brwi się uniosły.
- Mam do ciebie pytania - powiedziałam. - Masę pytań.
- Na jaki temat?
- Na każdy.
Zadrżały mu wargi, jakby próbował stłumić uśmiech.
- A jeśli moje odpowiedzi cię nie zadowolą, zwiejesz? -Wskazał głową wyjazd z garażu.
Taki miałam plan. Dość prowizoryczny, wziąwszy pod uwagę parę oczywistych trudności - jak choćby fakt, że był ode mnie dużo szybszy.
- Pytaj, słucham.
- Skąd wiedziałeś, że będę dzisiaj w bibliotece?
- Domyśliłem się.
W życiu bym nie uwierzyła, że znalazł się tu pod wpływem zwykłego przeczucia. Miał instynkt drapieżnika. Gdyby dowiedziała się o nim armia, na pewno zrobiłaby wszystko, żeby go zwerbować.
Tak, wiemy, był zajebisty, jakby Michał Anioł mu twarz dłutem wyharatał, a jego kupki nie śmierdziały. Btw nie bardzo rozumiem różnicę między instynktem a przeczuciem w tym kontekście.

Gwałtownie rzucił się w bok. Kontrując jego ruch, pomknęłam w drugą stronę. Kiedy się zatrzymał, ja
też się zatrzymałam. Teraz stał z przodu samochodu, a ja z tyłu.
- Gdzie byłeś w niedzielne popołudnie? - spytałam. - Śledziłeś mnie, gdy poszłam z Vee na zakupy?
Być może to nie Patch był facetem w kominiarce - ale to nie wykluczało jego udziału w ostatnich niepokojących zdarzeniach. Coś przede mną ukrywał. Odkąd się poznaliśmy, coś przede mną ukrywał. Czy to zbieg okoliczności, że do tego brzemiennego w skutki dnia moje życie toczyło się normalnym trybem? Chyba nie.
- Nie. A jak się udały? Kupiłaś coś?
- Może - odpowiedziałam zbita z tropu.
- To znaczy?
Zastanowiłam się. Dotarłam z Vee zaledwie do Victoria`s Secret. Wydałam trzydzieści dolarów na czarny koronkowy stanik, ale nie miałam zamiaru dzielić się tym akurat z Patchem.
Opowiedziałam mu, jak wyglądał wieczór - od chwili, gdy zaczęło mi się wydawać, że jestem śledzona do znalezienia na poboczu poturbowanej Vee.
- No i? - spytałam, kończąc. - Masz coś do powiedzenia?
- Nie.
- Nie wiesz, co się przydarzyło Vee?
- Nie wiem.
- Nie wierzę ci.
- Bo jesteś nieufna. - Oparł się dłońmi o maskę. - Już to przerabialiśmy.
Wkurzyłam się. Patch znowu zmienił temat. Zamiast skupić się na nim, znów zajmowaliśmy się mną. Najbardziej irytująca była świadomość, że wie o mnie różne rzeczy. I to osobiste. Na przykład, że nie ufam ludziom.
Hej, ale to akurat nie jest rzecz bardzo intymna, to się da zauważyć.


Cofnąwszy się o parę centymetrów, zauważyłam jego motor.

- Podwiozę cię - zaproponował.
- Pójdę pieszo.
- Jest późno i ciemno.
Miał rację, czy mi się to podobało, czy nie.
W duchu toczyłam ze sobą zawody w przeciąganiu liny. Już piesza wędrówka do domu byłaby idiotyzmem, a tu jeszcze na dodatek musiałam wybierać między jazdą z Patchem a ryzykiem spotkania po drodze kogoś groźniejszego...
- Mam wrażenie, że chcesz mnie podwieźć tylko dlatego, że wiesz, jak bardzo tego nie chcę.
Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jestem do tego buca uprzedzona...


Gdy przyhamował na podjeździe, zsiadając, przytrzymałam się go, żeby nie stracić równowagi, i oddalam mu kask.

- Dzięki za podwiezienie - powiedziałam.
- Co robisz w sobotę wieczór?
Chwila namysłu.
- Mam randkę z tym co zawsze.
Wyraźnie się zainteresował.
- Tym co zawsze?
- Zadaniem.
- Odwołaj.
Trochę się wyluzowałam. Patch był ciepły, silny i cudownie pachniał - jakby miętą i wilgotną ziemią.
Po drodze nikt nie wyskoczył nam na jezdnię i we wszystkich oknach parteru paliło się światło.
Poczułam się bezpiecznie jak nigdy. No, może nie do końca, biorąc pod uwagę, że Patch przyparł mnie do muru w ciemnym tunelu i chyba jednak mnie śledził.
- Nie umawiam się z nieznajomymi - oświadczyłam
- Na szczęście ja tak. Przyjadę o piątej.
Wardo byłby dumny. Stalking, kompletne nieposzanowanie uczuć partnerki, terroryzowanie jej, traktowanie jak swojej własności... Łza się w oku kręci.

Nora szykuje się na randkę:


Wciągnęłam dżinsy rurki i baleriny.

Blogaskowy opis stroju i rurki - jest!

Owinąwszy talię niebieską jedwabną chustą, skrzyżowałam ją na piersiach i związałam na szyi, by wyglądała jak bluzka bez pleców.

Kobieta-guma. Wizja talii skrzyżowanej na piersiach i związanej na szyi zresetowała mi mózg.


Jeszcze raz przejrzałam się w lustrze w sieni i otworzyłam drzwi. Na werandzie stało dwóch mężczyzn
w ciemnych trenczach.
- Nora Grey - powiedział detektyw Basso, pokazując odznakę policyjną. - Znów się spotykamy.
Dopiero po chwili odzyskałam głos:
- Po co panowie przyszli?
Przechylił głowę na bok.
- Na pewno pamiętasz mojego partnera, detektywa Holstijica. Możemy wejść i zadać ci kilka pytań? -
Nie zabrzmiało to jak prośba o pozwolenie, tylko jak pogróżka.
- O co chodzi? - zapytałam, spoglądając na obu policjantów.
- Jest mama? - spytał detektyw Basso.
- Poszła na kurs jogi. Coś się stało?!
Wytarli nogi i weszli do środka.
- Opowiedz nam, co się wydarzyło między tobą i Marcie Millar w bibliotece w środę wieczór. - Detektyw Holstijic siadł ciężko na sofie.
Basso nadal stał, taksując wzrokiem zdjęcia ustawione na kominku.
Nie od razu załapałam, o co pyta. Biblioteka. Środa wieczór. Marcie Millar.
- Coś nie tak z Marcie? - zapytałam.
Wiadomo, że nie darzyłam jej zbytnią czułością, ale to nie znaczy, że jej źle życzyłam. A gdyby się znalazła w tarapatach, wolałabym nie mieć z tym nic wspólnego.
Detektyw Basso wsparł dłonie na biodrach.
- Skąd to podejrzenie?
- Nic jej nie zrobiłam.
- O co się posprzeczałyście? - spytał Holstijic. - Wiemy od ochrony biblioteki, że było gorąco.
- To nie do końca tak. -A jak?
- Powyzywałyśmy się i tyle - odparłam z nadzieją, że na tym się skończy.
- Co to były za wyzwiska?
- Głupie - odpowiedziałam, przywołując je w pamięci.
- Będziesz musiała nam je podać, Noro.
- Nazwałam ją anorektycznym prosiakiem.
Piekły mnie policzki, a głos zdradzał upokorzenie. Gdyby sytuacja nie była tak poważna, żałowałabym, że nie wymyśliłam czegoś bardziej bezwzględnego i okrutnego.
No tak, to na pewno pomogłoby w sytuacji, gdy jesteś o coś podejrzewana.

A przede wszystkim - trochę mądrzejszego.

Policjanci wymienili spojrzenia.
- Groziłaś jej? - zapytał Holstijic.
- Nie.
- Dokąd później poszłaś?
- Do domu.
- Śledziłaś Marcie?
- Nie. Przecież mówię: wróciłam do domu. Powiecie mi co jej się stało?
- Czy ktoś może to poświadczyć? - spytał Basso.
- Kolega z biologii. Spotkaliśmy się w bibliotece i podwiózł mnie do domu.
Oparłam się ramieniem o przeszklone drzwi pokoju, a detektyw Basso stanął przede mną.
- Opowiedz nam o nim.
- Co to za pytanie?
Rozłożył ręce.
- Dosyć proste. Ale jeśli chcesz, chętnie je uściślę. Kiedy byłem w ogólniaku, podwoziłem do domu tylko dziewczyny, które mi się podobały. Pójdźmy zatem dalej. Co cię z nim łączy... poza szkołą?
Ja się tam niespecjalnie znam na przesłuchaniach, ale to wydaje mi się dość oryginalne. Dobrze, że o szczegółową relację z co lepszych momentów nie poprosił.

- Chyba pan żartuje!

Kącik jego ust uniósł się leciutko.
- Tak też myślałem. Kazałaś chłopakowi pobić Marcie Millar?
- Marcie została pobita?!
Podszedł blisko, świdrując mnie oczami.
- Chciałaś jej pokazać, co spotyka dziewczyny, które nie trzymają języka za zębami? Myślisz, że zasłużyła na tak brutalne traktowanie? W ogólniaku też znałem takie dziewczęta. Same się o to proszą, prawda? Dopraszała się tego, tak, Noro? W środę wieczór ktoś ją dotkliwie pobił, a ty chyba wiesz znacznie więcej, niż chcesz nam powiedzieć.
Z całych sił starałam się powstrzymać myśli, przerażona, że dam coś po sobie poznać. Może to zbieg okoliczności, że Marcie pobito akurat tego wieczoru, gdy żaliłam się na nią Patchowi. A jeśli nie...?
- Musimy porozmawiać z twoim chłopakiem - oznajmił detektyw Holstijic.
- Nie jest moim chłopakiem. Tylko siedzimy razem na biologii.
- Wybiera się dziś do ciebie?
Wiedziałam, że powinnam odpowiadać szczerze, ale nie dopuszczałam myśli, że Patch mógłby pobić Marcie. Ona nie była szczególnie sympatyczna i narobiła sobie wielu wrogów, z których kilku byłoby zdolnych do przemocy, na pewno jednak nie należał do nich Patch. Bezsensowne pobicie - to nie w jego stylu.
Ja nie wiem, czy ta dziołcha ma rozdwojenie jaźni, czy ki czort? Co chwila jojczy, że jest niebezpieczny i się go boi, żeby później powtarzać “nie, on nie mógł tego zrobić”.

Zastanowiłam się, czy jednak czegoś nie ukrywa, ale rozpoznawanie kłamstwa nie było moją najmocniejszą stroną Nie miałam w tej dziedzinie wielkiego doświadczenia. Zwykle trzymałam się ludzi budzących zaufanie... Zwykle.

A jak się to ma do “nie ufam nikomu”?


Nudny opis randki i gry w bilard, zachwyty nad zajebistością Patcha:

- Stawiam pięć dolarów, że nie wbijesz tej w niebieskie paski - powiedziałam, wybierając ją umyślnie, bo przed rozgrywającą zasłaniała ją masa kolorowych.

- Możesz zachować te pieniądze - odparł Patch.
Gdy nasze spojrzenia się spotkały, na jego twarzy pojawiły się lekkie dołeczki.
Moja temperatura znów podskoczyła o stopień.
- No, co? - zapytałam.
Pochyliwszy się nad stołem, wytrawnie wycelował i uderzył w rozgrywającą, która z impetem trafiła w zieloną i ósemkę, wrzucając bilę w niebieskie paski do luzy.
Roześmiałam się nerwowo i aby to ukryć, zaczęłam wyłamywać kostki w paskudnym odruchu, któremu nie ulegałam jeszcze nigdy.
WIEMY, JEST ZAJEBISTY. 

Na schodach po drugiej stronie sali rozbrzmiał głos i tupot. Po chwili na dole pojawił się wysoki żylasty facet o jastrzębim nosie i kędzierzawych granatowoczarnych włosach. Najpierw spojrzał na Patcha, a potem przesunął wzrok na mnie. Z krzywym uśmiechem na twarzy podszedł do nas i wychylił butelkę 7UP, którą zostawiłam na brzegu stołu.

- Przepraszam, ale to... - zaczęłam.
- Nie mówiłeś, że jest taka delikatna - zwrócił się do Patcha, ocierając usta wierzchem dłoni. Miał silny irlandzki akcent.
-Jej też nie mówiłem, jaki z ciebie prymityw - zripostował Patch, rozciągając usta w uśmiechu.
Facet oparł się o stół przy mnie i wyciągnął rękę.
- Nazywam się Rixon, słońce - przedstawił się. Niechętnie wsunęłam dłoń w jego dłoń.
- Nora.
- Przeszkadzam? - zapytał Rixon, spoglądając na mnie i na Patcha.
- Nie - odparłam w tej samej chwili, gdy Patch odpowiedział „tak".
Wtem Rixon rzucił się figlarnie na Patcha i obaj padli na podłogę, turlając się i okładając.
Uuu, sleszyk!!!

Rozległy się chrapliwe śmiechy, odgłosy razów i trzask rozrywanego ubrania.

I to sado-maso! *przynosi popcorn*


Zobaczyłam nagie plecy Patcha. Miał na nich dwie podłużne grube blizny, biegnące od okolicy nerek do łopatek, w formie odwróconej litery „V". Wyglądały tak okropnie, że z przerażenia zaparło mi dech.

- Ej! Złaź ze mnie! - wrzasnął Rixon.
Patch puścił go i kiedy wstawał, rozdarta koszula rozchyliła się. Zrzucił ją i cisnął do kosza na śmieci w kącie.
- Dawaj bluzę - nakazał Rixonowi. Rixon mrugnął do mnie szelmowsko.
- Co ty na to, Nora? Oddać?
Patch przyskoczył do Rixona, rozbawiony, a ten przystopował go rękami.
- Spokojnie - cofnął się o krok. Zdjął bluzę i rzucił ją Patchowi, odsłaniając obcisły biały podkoszulek. Gdy Patch wciągał bluzę na brzuch tak twardy, że nieomal stanęło mi serce [mnie staje mózg od tego porównania], Rixon zwrócił się do mnie:
- Mówił ci, skąd ma to przezwisko?
- Słucham?
- Zanim nasz koleżka wziął się na dobre do bilardu, preferował goły boks irlandzki, a nie był za dobry w te klocki. - Rixon pokiwał głową. - Szczerze mówiąc, był żałosny. Co noc musiałem go latać i potem już wszyscy tak na niego mówili. Radziłem mu, żeby zrezygnował z boksu, ale mnie nie słuchał.
Podchwyciwszy moje spojrzenie, Patch posłał mi uśmiech złotego medalisty barowych bijatyk. Uśmiech szorstki i straszny, ale z nutą pożądania. Nie nutą - wręcz symfonią. Kiwnął głową w stronę schodów i wyciągnął do mnie rękę.
- Chodźmy stąd - powiedział.
- Dokąd? - Żołądek opadł mi do kolan. [A mnie cyce do ziemi, już dawno]
- Zobaczysz.

Gdy szliśmy po schodach, Rixon zawołał do mnie:
- Powodzenia, mała!

Nora przeszukuje samochód Patcha - nie ma to jak zaufanie w, eee, związku, prawda?

Kiedy otworzyłam schowek na rękawiczki i przetrząsnęłam instrukcję obsługi samochodu i inne dokumenty, błysnął jakiś chromowany przedmiot. Musnęłam palcami metal. Wyciągnęłam ze schowka stalową latarkę i chciałam ją zapalić, ale bezskutecznie. Odkręciłam denko, zdziwiona jej lekkością, i oczywiście okazało się, że nie ma baterii. Ciekawe, po co Patch trzyma w schowku nieczynną latarkę?... Była to ostatnia myśl, jaka pojawiła mi się w głowie, nim spostrzegłam na brzegu latarki zaschłą rdzawą plamę.

Krew.
Ostrożnie włożyłam latarkę z powrotem do schowka i zatrzasnęłam go. Stwierdziłam, że latarkę można poplamić krwią w najróżniejszych sytuacjach. Na przykład trzymając ją poranioną ręką, spychając na pobocze martwe zwierzę [ale że latarką? oO], uderzając nią w kogoś z całej siły i rozrywając skórę.
Z bijącym sercem chwyciłam się pierwszej opcji. Patch kłamie. To on napadł Marcie w środę.
Podrzucił mnie, wymienił motor na jeepa i pojechał jej szukać. A może spotkali się przypadkowo i działał pod wpływem impulsu... Tak czy inaczej, Marcie została pobita, sprawą zajęła się policja i to on był winny.
Racjonalnie rzecz biorąc, wiedziałam, że stanowcze za szybko wyciągam wnioski, ale intuicja
podpowiadała mi, że stawka jest zbyt wysoka, żeby się nad tym wszystkim dogłębnie zastanawiać.
Mózg mi się zawiesił. Kobieto, jak stawka jest wysoka, to właśnie trzeba się zastanowić!


- Napadłeś Marcie Millar? - zapytałam cicho. - Chcę usłyszeć prawdę. Teraz.

Patch odsunął 7UP od ust. Jego oczy cięły mnie na wylot.
- Co?
- Latarka w schowku. Wytłumacz!
- Szperałaś mi w schowku? - nie rozgniewał się, ale też nie ucieszył.
- Na latarce jest zaschła krew. Dziś była u mnie policja. Myślą, że mam z tym coś wspólnego. Marcie
napadnięto w środę wieczór, zaraz po tym, jak ci powiedziałam, że jej nie znoszę.
Patch zaśmiał się szorstko, bez cienia wesołości.
- I myślisz, że pobiłem Marcie latarką.
Sięgnął za siedzenie i wydobył wielki pistolet. Krzyknęłam.
Pochylił się i zasłonił mi usta dłonią.
- To pistolet do paintballu - wyjaśnił lodowatym tonem.
Wybałuszyłam oczy.
- Grałem w paintball na początku tygodnia - oznajmił. - Przecież ci mówiłem.
- A... ale to nie tłumaczy śladu krwi na latarce.
- To nie krew, tylko farba - odparł. - Graliśmy w „zdobądź flagę".
Skierowałam wzrok na schowek z latarką. Latarka była... flagą. Ogarnęło mnie poczucie ulgi, skretynienia i winy, że tak oskarżyłam Patcha.
- Aha - szepnęłam słabo. - Wy... bacz. Ale na przeprosiny było już za późno.
Bo?


Patch odwozi Norę do domu:


- Świetny jeep - zainteresowała się mama. - Dostałeś od rodziców?

- Sam kupiłem.
- No, to masz pewnie niezłą pracę.
- Sprzątam w Granicy.
Starał się wyjawić jak najmniej, otaczając się welonem tajemnicy. Ciekawe, jak wygląda jego życie, kiedy nie jesteśmy razem... Nieustannie powracały myśli o jego strasznej przeszłości. Dotąd snułam fantazje o odkrywaniu jego głębokich, mrocznych sekretów, bo chciałam udowodnię sobie i jemu, że jednak go rozgryzę. Ale teraz zapragnęłam je poznać, bo stanowiły jego cząstkę. Chociaż z uporem maniaka próbowałam temu zaprzeczać, to jednak coś do niego czułam. Im więcej spędzaliśmy ze sobą czasu, tym bardziej utwierdzałam się w tych emocjach.
Mama skrzywiła się lekko.
- Oby tylko praca nie przeszkadzała ci w nauce. Osobiście uważam, że uczniowie nie powinni pracować w roku szkolnym. I tak już macie mnóstwo zajęć.
- Radzę sobie - uśmiechnął się Patch.
- A mogę spytać cię o średnią ocen? - ciągnęła mama. - Czy to zbyt obcesowe?
Jeszcze niech poprosi o numer buta, karty kredytowej, PIN i cv w pięciu egzemplarzach. Robienie z matki upierdliwej idiotki - odhaczone.


Gdy jedna półkula mózgowa śledziła rozmowę z Vee, druga brnęła w koleiny podświadomości. Wróciłam pamięcią do wieczoru, kiedy Patch namówił mnie na przejażdżkę Archaniołem. Przypomniałam sobie dziwaczne, przerażające malunki na bokach wagoników... Rogate bestie odzierające anioła ze skrzydeł. Czarne odwrócone „V" na jego plecach. O mało nie upuściłam telefonu.

Szybko porównałam w wyobraźni szramę Patcha ze szramą anioła. Obie były koloru czarnej lukrecji, [a czerń lukrecji różni się jakoś od zwykłej czerni?] obie przebiegały od łopatek aż do nerek i obie rozchodziły się na boki. Kto wie, może - jak powiedziała Vee - były to sznyty z więzienia albo pamiątka po ulicznej bijatyce czy po kraksie. Niestety, każda z tych przyczyn wydawała się bez sensu. Tak jakby prawda chciała mi zajrzeć prosto w oczy, a mnie brakowało odwagi, żeby to spojrzenie odwzajemnić.
Nie no, jasne, to, że jest upadłym aniołem, ma znacznie więcej sensu, że mógł mieć wypadek.


Odłożywszy słuchawkę, przeszłam korytarzem do prowizorycznego gabinetu mamy i uruchomiłam naszego starego lBM-a. Pokój był malutki, miał spadzisty strop i przypominał mansardę. W wychodzącym na ogródek brudnym oknie wisiały spłowiałe zasłony z lat siedemdziesiątych. Sufit był tak niski, że w części pokoju w ogóle nie mogłam się wyprostować, a gdy było to możliwe, dotykałam czubkiem głowy obniżonych belek krokwi. Pokoik oświetlała tylko goła żarówka. Po dziesięciu minutach zdołałam wreszcie połączyć się z internetem i wklepałam w Google: „blizny po anielskich skrzydłach".

TAK BARDZO nie przypomina mi to tej
sceny ze Zmierzchu, kiedy Belka wpisuje w gugla “wampiry”.

Chwilę zwlekałam z naciśnięciem „enter" w lęku, że jeśli to zrobię, będę zmuszona pogodzić się z myślą, że Patch... nie jest człowiekiem.
 
Jesteśmy bardzo zdziwieni, nieprawdaż?



 Wcisnęłam „enter" i - zanim zdążyłam się opamiętać kliknęłam myszką pierwszy z brzegu link.
UPADŁE ANIOŁY: STRASZNA PRAWDA
Jak ja wpisuje w google “angel scars”, w pierwszej kolejności wywala mi foty tatuaży...


W dniu stworzenia Bóg zesłał na ziemię anioły, aby czuwały nad Adamem i Ewą oraz ich potomstwem. Miały być posłuszne samemu Adamowi. Niektóre zapragnęły jednak wyjść poza granice rajskiego ogrodu. Zdobyć władzę nad ludźmi poprzez wyjawienie im wielu tajemnic (jak poznanie astrologii, wyrabianie broni, kosmetyków).

wyrabianie kosmetyków

wyrabianie kosmetyków

kosmetyków



Yo, kto układał ten plan, Izma czy Pinky i Mózg? Ja to się może nie znam, ale jak się chce zdobyć władzę, to lepiej by było tajemnic nie wyjawiać, prawda?


Zwiódłszy na pokuszenie Ewę, by zjadła zakazany owoc, otworzyły bramy strzegące Edenu. Karząc anioły za ten śmiertelny grzech i zaniedbanie obowiązków, Bóg odarł je ze skrzydeł i wypędził na zawsze. Anioły strącone do istot niższej rangi stały się demonami.

No... nie. Biblia mówi inaczej.

1) Bóg wywalił anioły z niebios WCZEŚNIEJ, bo Lucek i gromadka zbuntowanych nie chciała oddać hołdu jego najnowszemu dziełu, czyli człowiekowi..

2) Na pokuszenie Ewę zwiódł upadły anioł sztuk jeden, Lucyfer mianowicie.

3) Bóg sam otworzył bramy Edenu, żeby wywalić stamtąd człowieka.


Przejrzałam pobieżnie kilka akapitów. Serce zaczęło mi bić nieregularnie.

Upadły anioł to zły duch, o którym Biblia pisze, że opanowuje ludzkie ciało. Błądzi po ziemi w poszukiwaniu ciała, które potem dręczy i którym kieruje. Nakłania istotę ludzką do niegodziwych czynów, przekazując myśli i obrazy bezpośrednio do jej umysłu. Potrafi wywierać wpływ na jej osobowość i czyny. Jednakże do zawładnięcia człowiekiem przez upadłego anioła może dojść jedynie podczas hebrajskiego miesiąca cheszwan (październik, listopad). Cheszwan, zwany „gorzkim", to jedyny miesiąc, w którym Żydzi nie świętują.
Wiem, że to znaczy, że nie obchodzą żadnych uroczystości, ale zabrzmiało mi tak, jakby w pozostałe bezustannie chodzili na impry.


Wtedy też, w okresie między nowiem i pełnią, upadłe anioły gromadnie nawiedzają ludzkie ciała.

Przeczytawszy to, siedziałam kilka minut ze wzrokiem bezmyślnie wlepionym w monitor.
No ja się nie dziwię, tyle informacji, mózg się przegrzewa.


W duszy aż mi się zakłębiło. Ze zdumienia, zgrozy i najgorszych przeczuć. Nagle wzdrygnęłam się i odzyskałam zmysły.  Przypomniałam sobie, jak już kilka razy wydawało mi się, że Patch przekracza granice zwykłej komunikacji i szepce prosto do mojego mózgu, tak jak to opisali w tym artykule. Czy - biorąc pod uwagę jego blizny - mógł być... upadłym aniołem? Czy chciał zamieszkać w moim ciele?

To taki harlekinowy eufemizm TYCH RZECZY? W takim razie bez wątpienia.


Szybko przebiegłam tekst do końca
, odciskając ślady stóp na monitorze, zwalniając przy jeszcze dziwniejszym akapicie.
Współżyjąc z kobietą, upadły anioł płodzi nadludzkiego potomka zwanego Nefilem. Nefilowie (giganci lub upadli) to złe, nikczemne plemię, zbuntowane przeciwko Bogu, które On postanowił zniszczyć, zsyłając potop na ziemię. Potop miał oczyścić ziemię z Nefilów.
Nie, potop był, według Biblii, karą za grzechy ludzi, ale przecież nie będę wymagać od ałtorki znajomości tak podstawowych faktów.


Dotąd nie stwierdzono, czy owa hybrydyczna rasa wymarła i czy upadłe anioły nie rozmnażają się w dalszym ciągu.

Tak w ogóle, to jak bezcielesny demon zapyla cielesną laskę i jak ona później rodzi to półcielesne dziecko?


Z logicznego punktu widzenia
(doprawdy nie wiem dlaczego wspomnienie o logice w tym momencie mnie rozwala) wydaje się to prawdopodobne, bowiem woda nie mogła zniszczyć bezcielesnych demonów (a Bóg był wtedy po ciężkiej bibie z Żydami i nie wpadło mu to do głowy), a zatem przedstawiciele rodu Nefilów mogą nadal występować na obszarze kuli ziemskiej.

Odsuwając się od biurka, zapisałam przeczytane informacje w głowie, w folderze: MAKABRA.

Ach... to był Element Komiczny, tak?