poniedziałek, 12 listopada 2012

3. W otchłani złego pisarstwa, czyli Prawdziwi Mężczyźni piją mleko truskawkowe [1/6]

Dzisiaj odpoczniemy od ziemiotrzęśnych romansów i zagłębimy się w nieco inny świat – FBI i seryjnych morderców. Nieco, bo bohaterowie wciąż będą prezentować mentalność kilkulatków, a wątek miłosny musi być. Przed nami przygody portlandzkiego profilera, rasowego Gary’ego Stu, zupełnym zbiegiem okoliczności wyglądającego jak autor owego powieścidła (które notabene jest bestsellerem…). W dzisiejszej analizie zapuścimy się w mroczne bory w sercu miasta, poznamy nowatorskie metody wyszukiwania danych, dowiemy się, czym świecą zimni psychopaci oraz co robią przedszkolaki w policji, a także, jakie napoje są ql i dlaczego nie należy mieć równego przedziałka i ładnego garnituru.


Maxime Chattam, „Otchłań zła”, Sonia Draga 2012, tłum. Joanna Stankiewicz-Prądzyńska.


Analizują: Wiedźma, Leleth i Ilmariel.




Juliette Lafayette zmarszczyła brwi, patrząc na okienko rozmów komunikatora. Obróciła głowę, żeby sprawdzić, na jakim etapie pracy znajdował się jej drugi komputer, który po przeciwnej stronie dużego, stale zawalonego masą książek biurka z blatami ustawionymi w kształcie litery „L", ściągał właśnie nowy program z internetu, a na jego ekranie z matematyczną dyscypliną defilowały dane.
Dziwne. Mnie tam nic nie defiluje, kiedy ściągam jakiś program. Ale to pewnie dlatego, że nie jestem tak zajebista, jak bohaterka.

Przechodząc koło szafy stanęła i popatrzyła na swoje odbicie w dużym lustrze. Zamyśliła się. Wysoka i szczupła sylwetka... "Może za szczupła - pomyślała. - Powinnam się wreszcie porządnie zająć uprawianiem sportu".
E, to od sportu się tyje?
To już wiem,  dlaczego wyglądam, jak wyglądam. Też się powinnam zająć, najwyraźniej...

Dotknęła pośladków, wciąż jeszcze jędrnych mimo setek godzin spędzonych na krześle przed komputerem lub nad książkami. Przeniosła wzrok na twarz. Duże wargi, nos, określany przez jej matkę jako zadarty, i długie włosy, które od dwóch lat farbowała na heban, aby podkreślić błękit oczu. Uważała zresztą, że taki kolor bardziej do niej pasuje. Ciemne włosy idealnie współgrały z jej niezależnym charakterem.
Natomiast blond albo rudy produkowały zgrzytliwą kakofonię.
Swoją drogą, bohaterka deliberująca przed lustrem na temat własnego wyglądu to chyba najbardziej ałtorkowy sposób opisu, jaki tylko można wymyślić.
Swoją drogą, przekonanie o cechach osobowości zależnych od koloru włosów, to tak straszliwe jechanie idiotycznymi stereotypami, że szkoda gadać.

Niezależnym, choć czasami trochę zbyt posępnym. Widząc wysoką, zgrabną dziewczynę o hebanowych włosach, większość chłopców nie mogła oderwać wzroku - patrzyli na nią oczarowani, dopóki nie napotkali jej spojrzenia. Ile razy czuła, jakie wrażenie na mężczyznach [myślałam, że mówimy o chłopcach, chyba że to subtelna sugestia, że heroinie nie mógł się oprzeć nikt w przedziale wiekowym 0-100] robią jej błękitne oczy! Najbardziej pewni siebie osobnicy tracili często cały rezon.
Ci mniej pewni natomiast obracali się w kamień.

Niewielu mężczyzn ośmielało się do niej podejść, wyobrażając sobie, że tak wspaniała dziewczyna na pewno ma już kogoś i jest szczęśliwie zakochana.
Zajebistość overload detected. Explosion in 3... 2... 1...
Autor musi obracać się we wspaniałym, wolnym od zarozumiałych buców i tanich podrywaczy spod damskiego kibla, świecie (mniej wspaniałe jest to, że niemal cała płeć męska cierpi na kompleks niższości). Ja natomiast żyję na planecie, na której faceci chętniej podrywają właśnie ładne laski.

(…)
Kilka dni później profesor Thompson prowadził wykład w amfiteatralnej sali [tej w Koloseum czy w cyrku?], w której okna z głuchym łoskotem uderzały strugi ulewnego deszczu.
A był to deszcz ołowiu, względnie kamieni.

Mieszkanie samej w wielkiej willi nie zawsze było łatwe, ale Juliette do tego stopnia lubiła samotność i niezależność, że często poświęcała dla nich swoje nieliczne związki.
Dech mi zaparło z wrażenia, takie poświęcenie! Samej w willi, mój Boże, to wymaga twardości na poziomie Clinta Eastwooda.
Może to był labirynt Minotaura, a nie willa? To by tłumaczyło poświęcanie związków...

Najtrudniejsza była zresztą nie samotność - chociaż zdarzały się noce, kiedy potrafiła przestraszyć się byle czego - ale narzucenie sobie dyscypliny. Wstawać o stałej porze, dbać o dom, a przede wszystkim porządnie się odżywiać.
Tragiczne. Drogie Bravo, ratuj!
A, to samodzielne mieszkanie koniecznie warunkuje powyższe rzeczy? Studenci, abnegaci, pracujący na różne zmiany i jeszcze kilka grup zapewne by się nie zgodziło.

Co Juliette myśli o plażowaniu:
- Nie zamierzam się do niczego przymuszać. Uważam, że to kompletna głupota spędzać cały dzień prawie nago, dusząc się z upału, znosić nachalne spojrzenia facetów cierpiących na brak seksu [bo każdy patrzący na nią facet jest napalony i niewyżyty, prawdaż], i jeszcze ze skórą, która piecze od słonej wody Może nie idę z duchem czasu, trudno. Przepraszam cię, ale nic na to nie poradzę.

Camelia wyszła na ganek, pomachała przyjaciółce ręką na pożegnanie i wróciła do domu, żeby się położyć. Juliette zeszła po schodkach na ulicę, licząc, że chłodne nocne powietrze pozwoli jej uporządkować myśli. Była lekko wstawiona, ale opary alkoholu ulotniły się na tyle, że czuła się na siłach poprowadzić samochód. [Jakież to mądre i odpowiedzialne, c'nie? Cichaj, to heroina, wolno jej] Świadoma, że idzie za wolno, zrobiła głęboki wdech i wydech, aby nabrać energii.

Rezygnując z dalszego podziwiania świetlnego spektaklu, który znała na pamięć, Juliette przeszła na drugą stronę ulicy, minęła zaparkowaną furgonetkę i podeszła do garbusa, szukając kluczyków w kieszeni dżinsów. Przeszukiwała właśnie obie kieszenie, kiedy zauważyła, że nie ma powietrza w tylnej oponie. Koło osiadło miękko na asfalcie, wyglądając jak zdeptana guma do żucia.
- O cholera! No nie! Tylko nie dziś wieczór!
Oparła się o samochód, zastanawiając się, co robić.

Ciemna noc, koło w samochodzie przebite, a lasia stoi i duma. Prochu to ona nie wymyśli.

Znalazła się twarzą w twarz z dwudziestokilkuletnim mężczyzną, który, jakby zdziwiony, cofnął się błyskawicznie, przepraszając.
- Przykro mi - wymamrotał. - Nie chciałem pani przestraszyć...
Wydawał się tak samo zażenowany jak ona, Juliette machnęła więc ręką na znak, że nic się nie stało.
- To moja wina; łatwo mnie przestraszyć - rzuciła, przykładając dłoń do serca.
- Widzę. Wygląda na to, że ma pani problem - odpowiedział mężczyzna, spoglądając na dziurawą oponę.

Rentgen w oczach jak nic. Ponieważ brak powietrza w kole niekoniecznie musi być skutkiem dziury.

- Tak, ale to nic, mieszkam niedaleko - odpowiedziała Juliette.
- Może panią podwieźć? Mam tu samochód - wskazał dużą furgonetkę stojącą kilka metrów dalej.
Spojrzenie mężczyzny uciekało na boki. Nie patrzył Juliette w oczy, tylko nerwowo rozglądał się wokoło. Wyglądał banalnie - ciemne, niezbyt długie włosy, dość solidnie zbudowany, było jednak w jego sylwetce coś, co do niego nie pasowało.
Były to kobiece nogi, odziane w jedwabne pończochy, które nieznajomy niósł pod pachą. Juliette poczuła się nieswojo.

„To jakiś podrywacz - pomyślała Juliette. - Niespecjalnie przystojny, ale wie, jak być miłym".
Przez moment przeleciało jej przez głowę, że może to spotkanie mogłoby być początkiem pięknej historii - takiej, do jakiej wracają myślami niektóre starsze pary.

Podsumujmy: laska jest pijana, jest noc, jakiś obcy facet ją zaczepia. Tak, to na pewno początek cudownego romansu...
Podrywacz, porywacz, co za różnica... Przynajmniej nie można zaprzeczyć, że z całą pewnością będzie do tego wracać myślami przez resztę życia.

Ale teraz czuła się raczej zażenowana obecnością tego człowieka. Jego uśmiech nie był szczery: skrywał coś dziwnego, niemożliwego do określenia.
„To oczy. Jego oczy nie mówią tego samego, co usta" - pomyślała.
[No nie uzgodniły zeznań]
Rzeczywiście, oczy mężczyzny błyszczały jakimś zimnym światłem. Twarz chciała być przyjazna; robił wszystko, co mógł, żeby sprawiać takie wrażenie, ale wzrok miał martwy, jak oczy zdechłej ryby.
W życiu nie widziałam zdechłej ryby z blaskiem w oczach. Nie wiem, może mają takie w Czarnobylu.
Ciiiicho, zaczynam mieć nadzieję, że to powieść o zombie!
Zważywszy na fakt, że większość bohaterów tej powieści zachowuje się, jakby nie miała mózgu...

- Wolę się przejść, to mi dobrze zrobi; ale bardzo dziękuję – odrzekła Juliette, rzucając mężczyźnie krótki uśmiech.
- Dobranoc panu!
Przeszła kilka kroków, kiedy usłyszała za plecami odgłos, jakby ktoś potrząsał shakerem do mieszania drinków. Zanim zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, na jej twarz opadła mgła z waty.

Ani chybi wyprodukowana przez Tuska i Putina.
Ale że ta wata wydawała taki odgłos? Czy co?
To był szum skrzydeł nadlatującej Nagrody Darwina.
A już myślałam, że tupolewa...

Na scenę wkracza profiler idiota:

Joshua Brolin przebył bowiem inną drogę zawodową niż większość stróżów prawa - to znaczy przeszedł z FBI do policji, a nie odwrotnie. Po zdobyciu dyplomu z psychologii czuł, że ma prawdziwy talent do rozwiązywania problemów dewiacyjnych, wymarzył więc sobie pracę w FBI, w Wydziale Nauk Behawioralnych (WNB), gdzie mógłby się całkowicie poświęcić różnym sprawom dochodzeniowym. Najpierw jednak musiał przejść serię testów, żeby dostać się do akademii FBI w Quantico. Później nastąpił nudny etap szkoleniowy.
Ponieważ jakiekolwiek szkolenia są poniżej godności naszego Gary’ego Stu.
No co ty, on po prostu to wszystko już dawno wie.
Ma talent i intuicję - szkolenia mu uwłaczają.

Któregoś wieczoru, po długim dniu wypełnionym zajęciami, Robert Douglas, dyrektor WNB,

[ponieważ pochwała z ust jakiegoś wymyślonego Iksińskiego nie byłaby dostatecznie ql, autor zechciał wyszargać w swym dziele prawdziwą i autentyczną legendę Wydziału Nauk Behawioralnych] oznajmił, że właśnie z powodu tej umiejętności oddzielenia pracy od życia prywatnego widzi w Brolinie urodzonego eksperta profilującego. Osobie, która stara się określić charakter mordercy, największą trudność sprawia dostrojenie własnej psychiki do umysłu przestępcy. Ekspert musi dogłębnie zrozumieć zachowanie zbrodniarza; musi poczuć to samo, co tamten, gdyż tylko w taki sposób zdoła go osaczyć, będzie w stanie przewidzieć, co przestępca zamierza uczynić.
Ja wiem, co ja zamierzam uczynić. Mianowicie złożyć głowę na klawiaturze i załkać nad kretynizmem autora, wypisującego takie ambaje.
Podsumujmy - błyskotliwe analizy psychologiczne pana genialnego profilera polegają na czuciu przez niego tego, co czuje morderca, gdyż wtedy będzie w stanie przewidzieć każdy (!) jego krok. Nie kończyłam Quantico, ale nawet ja widzę, że to jest głęboko idiotyczne.

Według Douglasa, siła charakteru Brolina pozwalała mu robić to wszystko i wychodzić bez uszczerbku na psychice, co jest najważniejszą cechą dobrego eksperta profilującego. W rzeczywistości Brolin był zdolny do empatii, a nie do zwykłego zrozumienia. Na tym polegała jego siła. Nie starał się dociec, czemu taki był. Po prostu taką miał naturę. Nie zależało mu również na tym, żeby tę swoją zdolność poznać i przeanalizować. Nie to go interesowało - interesował go zbrodniarz. Chciał zatrzymać złoczyńcę, zanim ten popełni kolejną zbrodnię.

A poznanie, przeanalizowanie i rozwinięcie swoich zdolności byłoby mu w tym wybitną przeszkodą.
No ssso ty. Przecież on już wie wszystko!

Miał skończone dwadzieścia osiem lat, gdy otrzymał identyfikator i gdy Robert Douglas wezwał go do swojego gabinetu.
- Wiem, że teraz, kiedy jesteś już pełnoprawnym pracownikiem naszej firmy
[czego?], chciałbyś pracować w mojej jednostce - rzekł. - Będziesz musiał jednak poczekać. Jak już ci mówiłem, z pewnością będziesz doskonałym ekspertem profilującym, ale...
- Ale? - powtórzył Brolin, czując w ustach gorzki smak zawiedzionych nadziei.
- Ale nie zamierzam robić wyjątków. Intuicja musi być wspomagana doświadczeniem z prawdziwego życia, z prawdziwych spraw kryminalnych, dlatego - szanując i doceniając twoją doskonałą znajomość teorii - chcę, żebyś wzbogacił ją wiedzą praktyczną. To kwestia czterech, pięciu lat; najwyżej sześciu. Niewiele od ciebie wymagam; pragnę tylko, abyś w tym czasie nabył doświadczenia zwykłego policjanta. Wierz mi, niektórych rzeczy możesz nauczyć się tylko tam, w dżungli miejskiej. Później przyjdziesz do nas; miejsce czeka.
Na widok nadąsanej miny Brolina
[foch z przytupem!] dodał:
- A co ty sobie wyobrażałeś?! Być może jesteś przeznaczony do tej pracy, ale nie wezmę agenta, który może nawalić przy pierwszej prawdziwej robocie, bo brakuje mu doświadczenia i wymaganej dojrzałości! Czy przyjrzałeś się ludziom, którzy u nas pracują? Każdy z nich jest po trzydziestce. Załatwię ci odpowiednie stanowisko w policji, a za kilka lat będziesz członkiem naszej ekipy.

Ja kudłata, durnowata myślałam, że agenci FBI pracują w FBI, a nie w policji. Widać się nie znam.
To takie straszne, śmią go traktować jak każdego zwykłego śmiertelnika. Nic dziwnego, że zachowuje się, jakby mama mu Barbie nie kupiła. Przejęłam się tak bardzo, że aż wcale.

Kilka dni później Brolinowi przydzielono stanowisko w oddziale FBI w Bostonie. Wielu kolegów z jego rocznika w akademii zazdrościło mu tego przydziału, ale dla Brolina oznaczało to jeszcze sześć lat z dala od tego, co było jego pasją już od ośmiu. Nie mógł się z tym pogodzić. Podczas szkolenia zaprzyjaźnił się z ekspertem profilującym, który wykładał psychiatrię kryminalną, Johnem Risselem [bo wyszarganie Douglasa w tym powieścidle to było za mało]. Rissel miał do Brolina stosunek bardzo przyjacielski i zawsze był gotów przyjść mu z pomocą. To właściwie on przyczynił się do tego, że Josh zdecydował się [wziąć grabki i wyjść z piaskownicy] odejść z FBI.

Później mamy na zmianę błyskotliwe analizy Brolina i porwaną Juliette:
Westchnął, jakby przygnieciony ogromnym ciężarem, i zdjął okulary. Z pewnością wszystkie te linie gdzieś się krzyżowały. Dlaczego morderca uciął ręce dwóm pierwszym ofiarom, a trzeciej nie? A ten kwas na czole?
Brolin potarł skronie, koncentrując się na osobie mordercy. Postarał się wejść w jego psychikę, a kiedy mu się to udało
[Swami Brolin w akcji], zaczął sprawnie analizować poznane fakty. „Nic w działaniu mordercy nie jest dziełem przypadku - myślał. - Najtrudniej będzie jednak stwierdzić, jaką rolę w jego rojeniach odgrywa obcinanie rąk. Może jest fetyszystą i to stanowi rodzaj trofeum. Ale dlaczego właśnie ręce? I jak dobiera ofiary - przypadkowo, czy też kieruje się precyzyjnymi kryteriami?"

Juliette z trudem przełknęła ślinę. Bolało ją gardło i głowa. Ocknęła się kilka minut wcześniej, powoli odzyskując przytomność. Ogarnęła ją panika. Najpierw zaczęła dygotać ze strachu, a z oczu popłynęły jej łzy, ale po pewnym czasie, stopniowo uświadamiając sobie, gdzie i w jakim stanie się
znajduje, usłyszała wewnętrzny głos, który nakazał jej spokój.
[Ten cały proces myślowo-emocjonalny, rozumiem, odpracowała panika?] Nie mogła nic zrobić. Solidne, wpijające się w skórę więzy krępowały jej dłonie z tyłu na plecach i kostki nóg. Przynajmniej napastnik nie zamierzał jej zabić, bo już by to uczynił. [Pewnie, że nie, chciał ją zaprosić na herbatkę i pokazać dom. Albowiem, jak wiadomo, seryjni mordercy albo zabijają natychmiast, albo przetrzymują ofiary, by je potem wypuścić… tyle, że nie] Na co miałby jednak czekać? Ale wewnętrzny głos mówił jej także, żeby nie miała specjalnych złudzeń i lepiej szybko zaczęła myśleć o czymś innym. Niestety, łatwiej było to powiedzieć niż zrobić. Rozciągnięta na zimnej i wilgotnej podłodze, unieruchomiona grubym sznurem, w niemal zupełnych ciemnościach, czuła, że zaraz zwariuje. Obróciła głowę, żeby ponownie popatrzeć na to, co ją otaczało i sprawdzić, czy czegoś nie przegapiła. Bursztynowe światło rzucało na ściany groźne cienie. Światło owo pojawiło się znikąd i w międzyczasie, taszcząc ze sobą parawanik do rzucania cieni, po czym wyjęło lalki i odegrało chiński teatrzyk. Pomieszczenie było małe, nie miało więcej niż trzy metry na cztery. Podłogę stanowiło klepisko, miejscami nierówne, jakby wy drapane jakimś nieprzystosowanym do takich robót narzędziem.
„Wygląda to tak, jakby ktoś starał się nogami wykopać tu dziurę! - pomyślała Juliette. - Boże, spraw, żeby to nie było to!"

O jaka ładna zrzyna z "Milczenia owiec". Tylko tam tym, co przestraszyło uwięzioną, był zerwany paznokieć, który spadł na dno studni.

Juliette poczuła, jak grymas żalu rysuje się na jej twarzy, [a ja czuję, jak grymas niedowierzania rysuje mi się na twarzy. Niedowierzania, że coś tak źle napisanego zostało bestsellerem.] a oczy napełniają się łzami. Zaczęła szlochać. Po chwili zawyła w nagłym napadzie wściekłości i, szarpnąwszy związanym ciałem, usiadła. Gdy uczucie złości i żalu trochę osłabło, rozejrzała się uważnie wokół siebie.

Chcąc rzucić palenie, Joshua Brolin zaczął pić herbatę. Powody tej decyzji były bardziej złożone
[no myślę, takie zaczęcie picia herbaty wymaga porządnego umotywowania i przemyślenia. Jest Prawdziwym Facetem, pije tylko czarną (jak dupa szatana zapewne) kawę. Doceń ogrom jego poświęcenia!], ale Josh tak przedstawiał sprawę, gdy koledzy z pracy denerwowali się, że połyka wielkie ilości pachnącej ciepłej wody, niczym jakiś gej, podczas gdy oni, jako Prawdziwi Mężczyźni, nie kalali się czymś takim jak herbata i pili wyłącznie spirytus z gwinta, względnie denaturat. Joshua nie przejmował się, dzięki swej nieprzeciętnej inteligencji zauważył, że dzięki temu, że jako jedyny bywa czasem względnie świadomy, awansuje szybciej niż inni. Chociaż niektórzy mówili, że to dlatego, że szef chodzi permanentnie nawalony. Brolin nie starał się dociec, czemu tak było. Po prostu taka była męska natura.

W chwili, gdy robiono zdjęcie, zwłoki znajdowały się ponad dwie godziny poza środowiskiem wodnym, ale przy oczach i ustach nie było widać śladu pleśni w postaci brązowawego mchu. Pleśń ta stanowiła dość charakterystyczną oznakę, z którą Brolin już się spotkał przy okazji innych spraw, jakimi zajmował się na stażu w FBI. Będąc w istocie mieszanką powietrza, wody i śluzu oskrzelowego, powstawała w momencie, gdy ofiara robiła wdech w wodzie.
Pleśń w postaci mchu, która tak naprawdę jest śluzem, przekracza cokolwiek moje zdolności pojmowania.

Najbardziej jednak intrygował Brolina ten chaotyczny rysunek, który kwas wypalił na czole ofiary. Kwas lub coś podobnie niszczącego, jak soda żrąca albo wapno.
„Dlaczego, do diabła, ten facet to robi? - zastanawiał się inspektor. - W jakim celu wypala czoło ofiar? Czy jest to część jakiegoś rytuału?
[Nie, tak mu kapnęło niechcący. Na dwie kolejne ofiary.] Ręce obcina prawdopodobnie po to, żeby mieć jakieś trofeum; żeby później, patrząc na nie, doprowadzać się do orgazmu. Pewnie ich dotyka albo się nimi głaszcze; używa ich jako substytutu, manipulując "partnerką" i jednocześnie będąc przez nią pieszczonym. Dobrze, ale dlaczego nie uciął rąk ostatniej ofierze? Czym się ona różni od dwóch pozostałych?
Jaka kiepska zrzynka z Willa Grahama. Tylko, że on nie wyobrażał sobie z lubością pornograficznych opisów morderstw.

Heroina Juliette w rękach zuoczyńcy:

Rozciągnięta na zimnej podłodze Juliette starała się nie spuszczać z oczu swojego prześladowcy, lecz on znikł z jej pola widzenia. Wciąż był w pomieszczeniu: czuła gdzieś niedaleko jego regularny oddech i słyszała odgłos jakby drapania metalowym przedmiotem.
Musiał coś robić w drugim końcu długiego atelier. Po kilku sekundach pojawił się po prawej stronie Juliette, zapierając ręce.
W wiodącym proszku, rzecz jasna.
- Oczywiście nie chciałem. To znaczy, nie chciałem tej...  kurwy.
Przystanął na chwilę, żeby przyjrzeć się z przyjemnością licznym glinianym rękom, które stały na stole do pracy. - Nie chciałem jej nawet do mojej kolekcji. Och, byłbym zapomniał!
Nachylił się nad regałem i włączył magnetofon kasetowy, który musiał stać tam od dawna. Z kasety popłynęły dźwięki barokowej muzyki.
[Hannibal Lecter dla ubogich.] Mężczyzna odwrócił się i znikł w cieniu. Kiedy wrócił i znów stanął nad Juliette, trzymał w dłoniach dwa rozgrzane żelazka.
- To do kauteryzacji. Bez tego zemdlejesz i nigdy więcej się nie obudzisz. A jak ci już mówiłem, mamy przecież zjeść razem kolację.
Juliette zobaczyła, jak mężczyzna stawia żelazka tuż przy jej dłoniach, po czym chwyta jakiś metalowy przedmiot, który z błyskiem opada na stół do pracy. Było to długie, błyszczące ostrze, podobne do miecza, jakim niegdyś ścinano głowy.
[Siekiery nie są już trendy. W tym sezonie najmodniejszym sprzętem w ekwipunku seryjnego mordercy jest miecz katowski.]
- A później zostaniesz ze mną długo, bardzo długo...

Ford mustang i dwa policyjne samochody blokowały drogę w środku lasu.
- Mogę się mylić - uprzedził Brolin. - Ale to może być facet, którego szukamy, więc uwaga! Zostańcie z tyłu, nie pokazujcie się; najpierw będę chciał po prostu z nim pogadać. Jeśli się okaże, że to on, w godzinę będę miał nakaz aresztowania. Ale jeśli to rzeczywiście on, możliwe, że się czegoś domyśli. W razie komplikacji, gdybym znalazł się w niebezpieczeństwie, krzyknę „policja!" i wtedy wkraczacie do akcji.

Szczwany plan. Inspektor krzyknie "Policja", a morderca wypruje mu flaki i zwieje, zanim przybędzie wsparcie.

Czterech mężczyzn w mundurach rozbiegło się po lesie. żeby otoczyć dom. Brolin odczekał kilkadziesiąt sekund, po czym ruszył. Po chwili dotarł do celu. Dom był niewielką, jednokondygnacyjną budowlą, której liczne okna były pozasłaniane grubymi, szarymi od brudu kotarami o nieokreślonym kolorze. [Szare, ale nieokreślone. Takie zasłony Schroedingera.] Do budynku przylegało atelier, znikające w ścianie utworzonej z kolczastych pędów jeżyn i gęstwiny paproci. [Ściana z paproci, tak. A wśród nich pasł się zadumany apatozaur.] Wąskie i prawdopodobnie głębokie, nie miało okien, tylko podwójne, lekko uchylone drzwi, przez które dochodziły do uszu Brolina przenikliwe dźwięki muzyki.
Żaden szanujący się psychopata nie zamyka drzwi. Szkoda jeszcze, że nie wyszedł z tym biznesem do ogródka.
Kawiarnia Pod Psychopatą, z letnim ogródkiem. W ofercie: herbatka, prucie flaków i obrzynanie rąk, gwałt i morderstwo gratis.

Mężczyzna wsunął deskę pod nadgarstki Juliette, którą targnęły nieopanowane dreszcze.
- Gotowe. To po to, żeby nie zniszczyć ostrza o podłogę, rozumiesz?
Juliette wirowało w głowie; czuła, że zaraz oszaleje ze strachu.
- Jakie idealne! - rzucił mężczyzna z dziecinnym podziwem. I uniósł w górę długie ostrze. Dzikie, błyszczące oczy, pełne straszliwej wściekłości i szaleńczej furii, prawie wyszły mu z orbit.
Juliette wrzasnęła ze wszystkich sił. Ostrze przeszyło powietrze. Cios spadł w jednej sekundzie. Śmiertelny.
Leżała na podłodze tego ponurego atelier, a ciepła ciecz spływała jej po ramieniu. Nawet nie poczuła bólu.
Kiedy było już po wszystkim, Juliette nie mogła sobie przypomnieć wybuchu; słyszała tylko echo silnego grzmotu.
[A co, przepraszam, wybuchło? Brolin eksplodował zajebistością.]
Gdy zdobyła się na otwarcie oczu, zobaczyła, jak mężczyzna, który ją więził, pada na ziemię obok ostrza. Brakowało mu części czaszki. [Znaczy ona tak leży przez, wnioskuję, parę minut, a zabity dopiero teraz upadł. Hardcor z niego, że potrafił się utrzymać tak długo po odstrzeleniu, odcięciu czy czym tam, połowy głowy. Może to był Czarny Rycerz?] To jego krew ciekła jej po ręce.
Znaczy się panu zUoczyńcy z nadmiaru wrażeń eksplodował łeb. To był ten wybuch.
Ok, wyjaśnijcie mi, jak Brolin zabił złoczyńca? Jeśli zastrzelił (chociaż pistolet czy czego on tam używa, strzela, a nie wybucha), to jaki mianowicie spadł śmiertelny cios? Jeśli zakłuł, to a) skąd wybuch? b) jakim cudem odrąbał mu czaszkę? c) czemu nie celował w plecy?
Bo za headshota było więcej punktów?

Poruszyła ramieniem. Nietknięte. Teraz nic już nie rozumiała. [Albowiem to, że morderca zszedł był przed zadaniem ciosu, było niedostateczną wskazówką. Ja wiem, że laska jest w szoku, ale widok martwego gościa z rozwaloną czaszką powinien doprowadzić do jakichś wniosków. Nie za duże masz wymagania? Żeby heroina myślała?] Usłyszała odgłos szybkich kroków, później okrzyk zdumienia, po którym zaraz nastąpiły inne okrzyki i dochodzące gdzieś z daleka dźwięki ogólnego zamieszania.
Ja też już nic nie rozumiem. Laska nie widziała Brolina, tylko padające zwłoki, znaczy, pan genialny profiler dopiero w tej chwili wpadł? Okej, nawet przyjmując, że strzelał z pewnej odległości, to co, dopiero teraz do niej podszedł, jak już zdążyła przejść ten cały proces poznawczo-myślowy? To musiał z naprawdę porządnego dystansu celować. A jeśli strzelał z daleka, będąc, przypominam, w domu, widział przez ściany, czy też może złoczyniec miał okna wewnątrz?

Jedyna rzecz, którą sobie przypominała, to ten niski, uspokajający głos, który podziałał na nią jak balsam.
- Już jest pani bezpieczna, jestem z policji.
Reszta zniknęła we łzach, po czym Juliette zemdlała.


Jakiś czas później:

Słońce powoli chowało się za wysokimi wzgórzami West Hills, rzucając na budynki raz cienie, raz perłowe odblaski. Strzępiaste błyski walczyły w ciszy o chwilę życia, podczas gdy leżące trochę dalej, lśniące rdzawo domy zatapiały się w ochrze, znikając w cieniu nocy. [Okeeeej, ktoś tu jedzie na kwasie.] Był to codzienny balet słońca, spektakl, którym Joshua Brolin lubił cieszyć oczy, patrząc przez wielką szybę okna swojego biura. „Mała śmierć dnia" - tak nazywał ten moment.
A jak wygląda duża śmierć dnia?
Mnie się to kojarzy z „le petite morte” w nieco innej dziedzinie…

Brolin lubił swoją pracę, ale ciążyło mu czasem, że nie potrafi pozbyć się towarzyszącego jej napięcia. Sport dawał ulgę ciału, ale jak odciążyć umysł? Romans bez przyszłości z dziewczyną odpowiedzialną za kontakty z mediami w tatuażu, który wypełnił mu cztery miesiące poprzedniej zimy, [To cholernie wielka dziara musiała być... No ba, skoro wydziarana na całych mediach] był jego ostatnim doświadczeniem miłosnym.
W wieku trzydziestu dwóch lat, mimo fizjonomii młodego amanta, Joshua Brolin grzązł w bezdennej studni celibatu.
[Niektórzy mówili, że za relacje interpersonalne odpowiada też osobowość, ale Brolin przyjmował to z niedowierzaniem.] Długie okresy samotności przerywały krótkie flirty. Nigdy nie było to jednak nic poważnego.

Spojrzał na zegar nad drzwiami. Dwie po ósmej. Trzeba wracać do domu, odprężyć się i postarać się w ogóle o tym nie myśleć, przynajmniej do jutra. W tym momencie przypomniała mu się niedokończona wczoraj partia gry Resident Evil 3, czekająca na konsoli, i uśmiechnął się. Salhindro rzeczywiście miał rację - chyba nigdy nie uda mu się uwolnić od tego urządzenia. Z miejsca znikła i tak niesprecyzowana ochota na kieliszek, a może ewentualnie na jakieś spotkanie.
Brolin wziął marynarkę i wyszedł ze swojego gabinetu nie zadając sobie nawet trudu, żeby uporządkować biurko.
Mieszkał przy Adler Street z drugiej strony rzeki Willamette, i droga do domu nie zabrała mu więcej niż dwadzieścia minut. Dwa skromnie i prosto umeblowane pokoje, resztki wczorajszego posiłku pozostawione na stole w kuchni, litografia z filmu Otello w reżyserii Orsona Wellesa zawieszona nad kanapą i pokrywająca wszystko warstwa kurzu - jego mieszkanie było typowo kawalerskim lokum.
Brolin włączył laptop i sprawdził pocztę. Nic. Żadnych nowin, ani z pracy, ani od rodziny.

Podsumujmy: Brolin wychodzi z pracy, wraca do domu, siada przed lapem i sprawdza służbowego maila. Facet ma chyba pamięć złotej rybki.

Joshua nalał sobie szklankę mleka z syropem truskawkowym i usiadł na kanapie. Wielu jego przyjaciół śmieszyło to szczególne zamiłowanie, zwłaszcza w akademii w Quantica, gdzie było zdecydowanie w złym guście, żeby członek FBI upodobał sobie podobny napój, ale era Johna Edgara Hoovera dawno minęła i agenci znów mogli dysponować całkowitą swobodą [a wcześniej szef ustalał ścisłe wymogi co do napojów? Wydalanie też im kontrolował? Wszechwładny Edgar kontrolował nawet oddychanie komórkowe u swych pracowników. I rozliczał ich z każdej zużytej cząsteczki glukozy!]. Niewątpliwie za panowania Wielkiego Szefa. w czasach, gdy cicho mówiono o „mormońskiej mafii FBI", nie zaakceptowano by podobnej słabości.
Bo takie mleczko to, panie tego, niewybaczalna i obrzydliwa rozwiązłość. Co innego, gdyby Joshua grzał przykładnie whisky z gwinta.
Jej, w tym FBI to intrygi zupełnie jak w przedszkolu. Z jego ulubionego misia też się śmieją?
I z piżamki w serduszka!

Juliette dzwoni do Brolina, odrywając go od rąbania w Resident Evil 3:

Juliette wyrażała się niezręcznie; nie mogła znaleźć słów żeby wyjaśnić nękające ją uczucie, coś między nostalgia a strachem, które zresztą ona sama nie do końca rozumiała
- Właściwie jeszcze ci nawet nie podziękowałam - podjęła. - W każdym razie nie tak na trzeźwo, z dystansem do tego wszystkiego, co się wydarzyło. Kiedy zaczęłam czuć się lepiej, straciliśmy się z oczu... Och, nie bierz tego za wymówkę, naprawdę. Chcę tylko powiedzieć, że kiedy mnie poznałeś, byłam jeszcze w depresji po tamtym wypadku, a teraz, kiedy czuję się lepiej, chciałam ci po prostu podziękować. Szczerze podziękować... Albo: świadomie, jak wolisz.
Brolin klepnął się otwartą dłonią w czoła. Spojrzał na kalendarz wiszący na drzwiach kuchennych, wiedząc z góry, co zobaczy, Był wtorek, 29 września.
Cały tydzień ściskało go w dołku na myśl o tej dacie, a kiedy nadeszła, odegnał myśli o niej tak daleko, że w końcu zapomniał. Dokładnie co do dnia rok wcześniej Juliette została porwana. Ach, jak mógł o tym zapomnieć?! Dziwna lekcja ze strony umysłu: ten dzień był przecież zwrotnym dniem w jego życiu, datą, którą można zapomnieć tylko wtedy, gdy podświadomość tak nakaże.

Zupełnie jakby w życiu policjanta, pracującego w dużym mieście, nie zdarzały się rzeczy wstrząsające i przerażające.

Kiedy pojawił się Brolin, zegar ścienny wiszący w sali wydziału dochodzeniowo-śledczego wskazywał godzinę dziewiątą pięćdziesiąt. Nieogolony, w ubraniu z poprzedniego dnia, [ja bym tam po upojnej nocy skoczyła do domu, umyć się i przebrać. Ale może brudne gacie wzmagają profilerskie talenta.] młody inspektor prześlizgnął się do swojego biura jak mógł najdyskretniej.
- No, no! - usłyszał głos, który od razu rozpoznał. - Wygląda na to, że nie nocowaliśmy w domu!
Brolin westchnął i odwrócił się w kierunku brzuchatego oficera o siwych włosach.
- Nie próbuj mnie okłamywać! - ciągnął Salhindro. -Spędziłeś noc z kobietą.
- To nie jest to, co myślisz,
kochanie. Przecież wiesz, że bym cię nie zdradził.
- Tak... Ktoś, kto się broni, zanim jeszcze zostanie oskarżony... Nie udawaj niewiniątka - Salhindro oblizywał palce z resztek lukru. Brolin z rezygnacją machnął ręką.
- Nie wiem, po co się w ogóle z tobą kłócę - powiedział. -To tylko bliska przyjaciółka.
Spojrzenie jakim obdarzył go Salhindro, kazało mu skapitulować. Wszedł do swojego biura.
- Kapitan chce cię widzieć, Don Juanie! - usłyszał za plecami przymilny głos porucznika.
Ranek minął bardzo prędko: najpierw raport dla Chamberlina, później telefony do lekarza sądowego i do laboratorium, i zanim Brolin się spostrzegł, juz była pora lunchu. Oczywiście Salhindro doskonale wywiązał
się z obowiązków oficera łącznikowego i wielu inspektorów z przyjemnością zaczęło rzucać za Brolinem niedwuznaczne żarty; zdrabniając jego imię na wszystkie możliwe sposoby.

Nie wierzę, że to się dzieje. To jest naprawdę jakieś przedszkole dla agentów FBI; jeśli dla nich takim szokiem i niespotykanym zdarzeniem jest to, że dorosły facet kogoś ma. Za chwilę zaczną krzyczeć „zakochana para, Jacek i Barbara”.
I może jeszcze, o mój Borze, co za wstrząs, uprawiają seks! Toż to się nie mieści w głowie!

Personel miał zwyczaj przechodzić tylnym wejściem, przez wewnętrzny dziedziniec i podziemie,
czyli korzystać z drogi, którą przywożono do tego przybytku zwłoki na sekcję. Tak też uczynił Brolin. Szedł długim korytarzem wyłożonym jaskrawozielonym linoleum, mijając kolejne prosektoria. Przed jednym z nich wyraźnie usłyszał odgłos piły, która, wibrując, wbijała się w kości czaszki.
Brolin potrafił odróżnić dźwięk piły wbijającej się w czaszkę, od piły wbijającej się w, na przykład, mostek, swoim superczułym słuchem Prawdziwego Profilera. Przyspieszył. Podziemie, którym szedł, wydawało się bezludną planetą, terenem jakby zarezerwowanym dla zjaw i duchów. Co jakiś czas do uszu Brolina dochodził szelest fartucha lekarskiego lub odgłos chrząknięcia, ale nie było widać nikogo - jakby wszyscy celowo chowali się za uchylonymi drzwiami. W powietrzu unosił się duszący zapach środków odkażających i Brolin nagle zdał sobie sprawę, że znajduje się pod ziemią. [Ja pierdolę, bystry jest.]
Ponieważ nigdzie nie ma tutaj okien i nie można porządnie wywietrzyć, środek odkażający jest prawdopodobnie jedyną metodą, żeby poradzić sobie z cierpkim zapachem śmierci. [Jedyne na świecie prosektorium bez porządnej wentylacji. Pracownicy przerzucili się już dawno na oddychanie beztlenowe.] Dreszcz przebiegł mu po plecach. Minął rząd noszy na kółkach i wbiegł po schodach na parter.
Bo to był wysportowany dreszcz.

Brolin opuścił główny korytarz wejściem dla pracowników i poszedł w kierunku następnych schodów. Po obu stronach widział wielkie szklane okna, za którymi krzątały się w skupieniu grupy kobiet i mężczyzn w białych fartuchach. Skomplikowane urządzenia migotały kolorowymi diodami, podczas gdy grupa techników kryminalistycznych sprawdzała lub wprowadzała do nich dane; gdzieś dalej stał manekin w pokrwawionej koszuli, który służył do obliczania trajektorii lotu pocisku. [Tak, manekin krwawił. Sweet Hesus. Bez pokrwawionej koszuli byłby mało tró.]  Idąc dalej, Brolin minął kilkoro szczelnie zamkniętych, nieprzezroczystych drzwi z napisem „Nie wchodzić, jeśli pali się czerwone światło". Niektóre z umieszczonych nad nimi czerwonych lampek były zapalone. Tutaj przeprowadzano analizy spektrometryczne, fotograficzne i balistyczne; znajdowała się tu również aparatura specjalistyczna, jak laser nit-yag, skaner optyczny czy chromatograf gazowy połączony z komputerem i ze spektrometrem masowym.
Czyli jak mały Jasio, który kiedyś obejrzał odcinek CSI, wyobraża sobie laboratorium kryminalne. A podobno autor studiował kryminalistykę...

Sydney Folstom wstała na powitanie. Nawet najmniejszy kosmyk jej fryzury był na swoim miejscu, a zielone oczy przeszyły Brolina jak nóż. Surowa, skupiona twarz nie pozwalała na ocenę, czy właścicielka jest w złym humorze, czy po prostu tak wygląda. Była ładna, ale emanował z niej chłód i coś bliskiego okrucieństwu.
„Skrzywienie zawodowe - pomyślał Brolin i uśmiechnął się do niej. - Życie spędzone na cięciu istot ludzkich, jakby to były kawałki zwykłego mięsa, musi zostawić ślady.
[A czucie tego, co czuje zwyrodniały morderca uczy wyłącznie delikatności i czułości.] Te ślady to stygmaty śmierci." Metafora ta bardzo mu się spodobała. Musi ją zanotować, żeby nie zapomnieć.
A wieczorami zasiada ze szklanką mleka, wyjmuje Wielką Księgę Sentencji Brolina i brandzluje się swoją zajebistością.

Brolin na miejscu zbrodni:
Kilku policjantów spacerowało po okolicy, wpatrując się uważnie w poszycie i robiąc notatki. Dwóch ubranych w szare bluzy techników kryminalistycznych, z ciężkimi walizami w rękach, przeglądało skrupulatnie ziemię dokoła domu. Jeden z nich posypywał żółtym proszkiem półmetrową [czyli jednowymiarową, rozumiem] przezroczystą folię, starając się pobrać próbkę z czegoś, co przypominało ślad odbity na kamieniu.
Zgadza się, ktoś oglądał CSI, ale raczej po łebkach.

W nozdrza uderzył go cierpki odór [Nie wiem, co śmierdziało, ale na pewno nie gnijące zwłoki. Ludzkich wprawdzie nie wąchałam, ale zwierzęce śmierdzą słodkawo, nigdy kwaśno.] - Brolin nie musiał zgadywać, jaki widok czeka ich we wnętrzu. Przypomniał sobie, że kiedy pierwszy raz poczuł gazy wydobywające się z gnijącego ciała, przyrównał je do zapachu utrzymującego się w niewietrzonym pomieszczeniu, w którym leży chory cierpiący na ostrą biegunkę. Ale to porównanie nigdy go nie rozśmieszyło, wręcz przeciwnie.
A powinno?

Tak naprawdę Juliette nie wierzyła, że może się zakochać w Joshui Brolinie. To nie była żadna miłość; wrócił po prostu rodzaj przywiązania. Nie widzieli się od kilku miesięcy i było rzeczą oczywistą, że spotkanie po tym, co razem przeżyli, stworzy więź. A jeszcze ta różnica wieku... Przeszkadzało jej trochę, że on był już po trzydziestce. Co prawda, według Camelii, „w starym kotle gotuje się najlepszy rosół", ale...
Stary. Po trzydziestce. Czas powoli zamawiać trumnę. Dodam, że Juliette ma 24 lata, więc różnica wieku jest zaiste wstrząsająca.

Pierwszą rzeczą, którą zrobił, było ustalenie w przybliżeniu czasu śmierci. Stężenie pośmiertne było całkowite, Brolin wiedział, że ten proces - rezultat kurczenia się mięśni po śmierci wskutek zmian biochemicznych - kończył się przeważnie dwanaście godzin od chwili zgonu, a następnie cofał się po dwóch dniach, co w tym wypadku oznaczało, że młoda kobieta musiała umrzeć co najmniej dwanaście, a najwyżej czterdzieści osiem godzin wcześniej. Trop był więc jeszcze świeży.
Ahaha, uhuhu, ehehe. Ale tego, że w wypadku śmierci gwałtownej stężenie pośmiertne następuje szybciej, a w ogóle zależne jest od masy mięśniowej nieboszczyka, to już nie wiedział.

- Czekam jeszcze na wyniki sekcji, żeby ostatecznie to potwierdzić, ale wszystkie okaleczenia były takie, jakie od kryliśmy na ofiarach Lelanda Beaumonta. Chirurgiczne niemal cięcie na poziomie łokcia, a przede wszystkim rana wypalona kwasem na czole. Ta ostatnia sprawa nie daje mi spokoju.
Bentley Cotland, który do tej pory cały czas milczał, nagle otworzył usta.
- A to dlaczego?
Brolin natychmiast wbił w niego wzrok. Nie znał go, ale wiedział, że go nie polubi. Bentley Cotland, zarozumialec z równym przedziałkiem pośrodku fryzury, wbity w ten swój szyty na miarę garniturek z kamizelką... Wydawał się bardzo młody, z pewnością niedawno skończył uniwersytet. Brolin, mimo że niewiele od niego starszy, nigdy nie okazywał podobnej arogancji.
[No iście piekielna arogancja, zadać inspektorowi pytanie. I to całkiem sensowne. Jego pozycja Najbardziej Zajebistego Profajlera została zagrożona. Ktokolwiek się na to poważył, musi być aroganckim bucem!]
Zdecydowanie za młody jak na zastępcę prokuratora.
- Ponieważ nikt nie wie, że „Kat z Portland" oblewał kwasem czoła swoich ofiar.

- A zatem, kto inny może wiedzieć o kwasie? Jakiś policjant? - zapytał Bentley Cotland, dumny, że bierze udział w śledztwie.
Brolin zaczynał rozumieć, dlaczego wsadzono im Bentleya Cotlanda.
„Jeszcze jeden maminsynek wprowadzony po znajomości na teren zupełnie mu nieznany. Narobi nam u niezłego gnoju!" - pomyślał.

Straszliwy maminsynek. On myśli! I to logicznie! AAAA!
Bo tylko Brolin może myśleć. Cała reszta to banda debili. Ja nie wiem, jak wszelakie służby specjalne funkcjonowały, zanim Brolin zaszczycił świat swoimi narodzinami.

Sydney Folstom kontynuowała sekcję. Dotknęła prawego uda, następnie delikatnie zgięła nogę ofiary. - Stężenie pośmiertne - rigor mortis - właściwie znikło. Miejsca, w których pojawiło się sinienie pośmiertne, odpowiadają pozycji, w jakiej denatka została znaleziona, z czego wynika, że ciało nie było przenoszone. Scena zbrodni jest rzeczywiście miejscem, gdzie zbrodnia została dokonana. Bentley zmarszczył brwi.
- Sinienie pośmiertne? Scena zbrodni? Miejsce zbrodni? - zapytał. Prawo znał na pamięć, ale nie miał zielonego pojęcia o medycynie sądowej.

Bo prokurator od spraw karnych, w tym również zabójstw, wcale nie musi wiedzieć o czym nawija do przysięgłych. A na studiach prawniczych to się tylko kodeksy na pamięć tłucze. Borze szumiący, miej litość.
Prokurator jak prokurator. Jakie trzeba mieć IQ, żeby nie rozumieć słów „miejsce zbrodni”? Bo przeciętny uczeń podstawówki nie ma z tym problemu.

Po raz pierwszy od chwili, gdy poznał młodego inspektora, to znaczy od dzisiejszego ranka, Bentley zaczął odczuwać do niego rodzaj sympatii. W końcu Brolin nie był niesympatyczny; po prostu jego zawód zmuszał go do tego, żeby zachowywać się z rezerwą.
Ta, wszyscy kochają Brolina. Do tego, żeby wydawać niesprawiedliwe sądy i fochać się jak przedszkolak, też go zawód zmuszał.
Zawód go zmuszał siłą, przemocą oraz bronią palną.
Gdyby wykazał się odrobiną uprzejmości wobec ludzi z którymi pracuje, z całą pewnością straciłby talent, intuicję i przede wszystkim autorytet.

Uderzyło mnie u Lelanda Beaumonta to, jak się ubierał i zachowywał mimo swojego młodego wieku. Wyglądał na ponad dwadzieścia pięć lat, podczas gdy w istocie, w momencie śmierci... miał ich zaledwie dwadzieścia trzy.

No wstrząsająca różnica i niechybny dowód zaburzeń psychicznych.
Dwudziestopięciolatki to poważni staruszkowie w sakpaltach, wiesz.
Dwudziestotrzylatki to natomiast niedojrzałe szczyle z mlekiem pod nosem. Jak można pomylić jednych z drugimi!

- A swoją ostatnią ofiarę poznał chyba na czacie? - zapytał Bentley.
- Juliette? - sprecyzował Brolin. - Proszę nie nazywać jej ofiarą: ona żyje i dobrze się miewa.

A to, że została porwana i prawie umarła, jeszcze nie znaczy, że możesz nazywać ją ofiarą, ty nie znający się na niczym maminsynku – dodał w myślach.
Tymczasem zawód trzymał mu nóż na gardle, pilnując, by inspektor nie zakończył focha zbyt wcześnie.

Rzeczywiście, Leland okazał się wyjątkowo zdolny. Nie wiem, jak do tego doszło, ale w rezultacie jak na samouka dysponował bardzo dużą wiedzą. W dzieciństwie nie umiałby z pewnością włączyć płyty CD; jako dorosły swobodnie surfował po sieci.
Albowiem surfowanie po sieci wymaga IQ Einsteina.
Wszyscy jesteśmy Einsteinami...

Leland Beaumont zabił trzy młode kobiety zeszłego roku, wypalając im czoło kwasem i amputując ręce na wysokości stawów łokciowych. Za każdym razem lekarz przeprowadzający sekcję podkreślał, że amputacja była wykonana bardzo dobrze, że było to dzieło kogoś, kto znał podstawy
anatomii i umiał posługiwać się lancetem i skalpelem.

Aaaa! Ten miecz katowski, którym chciał odrąbać ręce Juliette, to był po prostu taki duży skalpel!

Brolin wiedział, że droga do mordercy prowadzi przez osobę Lelanda Beaumonta [tego pana co porwał Juliette i mózg mu eksplodował]. Nie mogło być inaczej. W jakiś sposób rojenia mordercy pełne były czynów Lelanda. Musieli się znać, spotykać na tyle często, żeby Leland zwierzył mu się ze swojej metody, a być może nawet wyuczył pewnych praktyk. Było dziwne, że obaj mężczyźni poznali sztukę chirurgii i że dokładnie w taki sam sposób ucinali ofiarom ręce.
No faktycznie, odrąbanie komuś rąk mieczem katowskim wymaga umiejętności chirurga...

Profiler - idiota gania po złomowisku, na którym pracował nieboszczyk morderca, jakiegoś gościa, który usiłował go zabić:
Osobnik, którego gonił, był zwinny i szybki, uciekał prędzej od niego i było jasne, że Brolin go nie dogoni, Joshua krzyknął więc między dwoma wdechami:
- Policja! Stój!
Ale mężczyzna nie zareagował: cały czas biegł i prawie dotarł już do rzędu porzuconych samochodów, kiedy Brolin zdecydował się nacisnąć spust. Wiedział, że dobrze strzela, zwłaszcza z Glocka, brak odrzutu tego pistoletu pozwalał bowiem nawet debiutantom trafiać do celu, ale należało wziąć poprawkę na stan wielkiego napięcia, w jakim znajdował się w tej chwili. Dyszał, był podekscytowany, a cel biegł. Istniało ryzyko, że Brolin narobi więcej szkód niżby chciał - na przykład, celując w nogi, trafi tamtego w kręgosłup lub w głowę.
[Natomiast tym, że przy strzale w nogi istnieje ogromne ryzyko uszkodzenia którejś z dużych tętnic i zabicia delikwenta się nie przejmował.] Nacisnął na spust i kula poleciała w kierunku chmur.
Mężczyzna nawet nie zareagował.
Znikł za rzędem wraków.
Brolin zaklął i znów zaczął biec. Ściskając w dłoni pistolet, biegł, coraz bardziej wściekły. Plusk deszczu w kałużach i krople uderzające o blachę aut zagłuszały oddalające się kroki tamtego. Brolin przywarł do czekającej swojej godziny starej cysterny, po czym cicho przesunął się do narożnika, za którym przed chwilą znikła sylwetka uciekającego. Nagle zza cysterny wychynęła żelazna sztaba
, której najwyraźniej znudziło się leżenie pośród złomu.  Ledwo miał czas się uchylić, żeby nie uderzyła go prosto w twarz. Chciał wyskoczyć do przodu i zagrozić przeciwnikowi bronią, ale tamten był szybszy. Glock nie znalazł się jeszcze na poziomie strzału, kiedy Brolin poczuł silne uderzenie nogą. Krzyknął z bólu i wypuścił rewolwer.
Ja żeż pyrtolę. Znaczy pana inspektora na kursach FBI nie nauczyli, że najpierw się unosi broń a potem wyskakuje?

Żelazna sztaba znów przeszyła powietrze.
Tym razem Brolinowi nie udało się jej uniknąć: nie uchylił się wystarczająco szybko. Poczuł trzask w ramieniu i straszny ból. Przyuczony w burdach ulicznych
[Brolin wiedział to dzięki swojemu zmysłowi Prawdziwego Profilera] przeciwnik natychmiast zastosował precyzyjne uderzenie łokciem prosto w szczękę Brolina, który znów krzyknął z bólu.
Żelazna sztaba znów uniosła się w powietrze. Tym razem celowała w głowę, żeby zabić.
Bo to zła sztaba była!
Brolin chciał skoczyć do przodu, chwycić przeciwnika i powalić go, ale poczuł, że siły go opuszczają.  [Niezły jest. Oberwał dwa rąbnięcia żelazną sztabą, ma złamaną rękę, i dopiero teraz siły go opuszczają. W ogóle przeczuwam wielkie powodzenie tego planu chwycenia i powalenia z jedną sprawną ręką. Taż to hiroł jest. Jeśli ałtor zechce, pouszkadzany Brolin położy pokotem jedenastu, strzepnie pył z płaszczyka i pójdzie oddawać się zakazanemu mlekochlejstwu]Ból oszołomił inspektora. Zauważył swój rewolwer, który jeszcze przed chwilą był pistoletem, metr dalej, w błocie. Od razu wiedział, że nie da rady po niego sięgnąć.
Powietrze przeszył gwizd metalu i rozległ się okropny odgłos żelastwa miażdżącego ciało i kości; miażdżącego życie.
A nawet rzycie.
Mężczyzna z kozią bródką i bokobrodami runął w wielką kałużę.
Parker- Jeff
[pracownik złomowiska] odrzucił motykę, którą trzymał w dłoni, i pomógł Brolinowi wstać.
Aha. Zbrodzienia, któremu nie dawał rady policjant po treningu w Quantico, pokonał Pan Czereśniak, jednym ciosem swej morderczej motyki. Nie mam więcej pytań.

List od mordercy do policji:

Pierwszy zaśpiewać to muszę dla ciebie,
Gdyż przewodnika ci trzeba frasunku,
Żebyś mej drogi nie zmylił kierunku
I się nie zgubił, wędrując po niebie.
Wgłębi ciemnego znalazłem się lasu.
Jak ciężko słowem opisać ten srogi Bór,
owe stromych puszcz pustynne dzicze,
Co mię dziś jeszcze nabawiają trwogi.
Już dzień uchodził, mrok szarej godziny
Już odwoływał padolne zwierzęta
Od pospolitych trudów - ja jedyny
Gotowałem się na bój, nie na święta.
„Tu oczyść serce podłością zatrute,
Tu zabij w sobie wszelki strach znikomy.
[...] Na powieść o nich przyjdzie kolej,
Kiedy staniemy razem z nieszczęsnemi
Nad Acherontem, strumieniem niedoli".


Błyskotliwe wnioski profilera idioty, wyciągnięte z powyższego listu:

Brolin potrząsnął gwałtownie głową i zerwał się z krzesła, urażając chore ramię. Skrzywił się.
- Do cholery! To się zupełnie nie zgadza z naszymi dotychczasowymi wnioskami. Ten list jest zbyt dobrze skonstruowany, zbyt dokładny, zbyt dopracowany! Popatrzcie tylko na te wersy, na te słowa. Jak powiedziałeś, Lany, morderca bardzo się do tego przyłożył, to jest dla niego ważne i kursywa znajduje się tu z jakiegoś istotnego powodu...
- Może to cytat - odezwał się Meats. - Może to słowa z jakiejś książki.

And Jesus wept. Dobrze, mogę przełknąć, że tylu chłopa nie rozpoznaje tak znanego cytatu z “Boskiej Komedii”, ale że nikomu nie przyszło do głowy wezwać eksperta czy chociażby wrzucić to w google? Jeśli ta banda ćwierćmózgów złapie mordercę, to jedynie dlatego, że będzie jeszcze głupszy od nich, co jest wybitnym osiągnięciem.

Trzeba przyznać, że to jest nieźle napisane.
Dante w zaświatach poczuł się niesłychanie dowartościowany.

- O tym właśnie mówię! - rzekł Brolin. - Na podstawie tego, co wiemy o zbrodni w lesie, przyjmujemy, że morderca jest człowiekiem niezrównoważonym, niedojrzałym seksualnie. Tymczasem tego wszystkiego
nie można zrobić w pięć minut, a scenografia wydarzenia również nie świadczy o tym, żeby to był ktoś prymitywny. Mord jest bez wątpienia na tle seksualnym, ale morderca nie panuje nad swoim popędem. Ofiara jest zdecydowanie zdepersonifikowana, morderca posłużył się nią jak jednorazową chusteczką do nosa. Można by poczytać to za szaleństwo, ale wtedy wizytówka byłaby inna i ślady przemocy seksualnej byłyby inne. Morderca umiałby się pohamować.
[Dobrze rozumiem? Osobnik szalony, czyli psychotyczny, nie panujący nad sobą, umiałby się pohamować?]
- A jednak list wysłał on, bo to jest bez wątpienia krew ofiary - rzekł Salhindro. - Z pewnością po prostu przepisał skądś ten tekst.
Brolin kiwnął głową, ale wyciągnął palec wskazujący, podkreślając głębszy wymiar tego, co zamierzał teraz powiedzieć.
- Zgoda, ale nawet jeśli to jest cytat, to on musi go zrozumieć, żeby go nam wysłać, a to się zupełnie nie zgadza z naszym profilem! Morderca jest jakimś zagubionym nieszczęśnikiem o profilu aspołecznym, może nawet paranoikiem! Więcej - analfabetą!
[A z czego pan profiler wyciągnął ten ostatni wniosek, to ja nie wiem, nie z posiadanych informacji z pewnością. Człowiek, który wysyła list, z dodatku z poezją wysoką, to na pewno analfabeta - elementarne, drogi Watsonie. Nie rozumiem, dlaczego aspołeczność tudzież paranoiczność ma równać się analfabetyzmowi.] Z pewnością ma jakieś znaczenie, że list jest skomponowany z dwóch części w taki, a nie inny sposób. Podobnie należy rozpatrywać zastosowanie kursywy, bo to oznacza pewną subtelność umysłową. [Chciałabym napisać coś błyskotliwego, ale słów mi zbrakło.] I nie pasuje do naszego wyobrażenia o mordercy.
- To może pański profil jest błędny - odezwał się Cotland nie bez satysfakcji.
- Nie; jestem pewien, że nie.
Brolin zamilkł.
[No gdzieżby, pan superprofiler przecież nigdy się nie myli.]
- Napisał do nas ktoś inny - oznajmił po dłuższej chwili. - Wspólnik, świadek. Wiadomo, co chce nam przekazać. Chce nas „poprowadzić", ale do czego? Do kogo? Być może on nie jest wspólnikiem, ale wie, kto jest mordercą i chce się z nami pobawić, zanim odda go w nasze ręce.

Juliette nie odpowiedziała. Była jeszcze w stanie szoku. Ogłuszyła ją świadomość, że napisał do niej zabójca, który dokonał tego strasznego mordu tydzień wcześniej. Nie odczuwała ani strachu, ani niepokoju; nie rozumiała tylko, dlaczego tak sie stało. Dlaczego napisał do niej? Dlaczego nie pozwala jej zapomnieć o tej całej historii, której była ofiarą?
- Przykro mi, ale będzie pani musiała przestać chodzić na zajęcia na uczelni - oznajmił Meats.
Juliette podniosła na niego swoje szafirowe oczy. Błyszczało w nich piękno ciętego kryształu, ale również jego krystaliczny chłód.
[Krystaliczny chłód kryształu. Odpadłam i leżę.]
- Nie ma mowy - odrzekła.
- Proszę posłuchać, panno Lafayette. Grozi pani wielkie niebezpieczeństwo.Nie wiemy, czy przypadkiem morderca nie wziął sobie pani za następny cel, rozumie pani?
Brolin zdenerwował się brakiem delikatności Meatsa, który był zawsze zbyt bezpośredni.
[Uj, jaki niedelikatny! Do Merysójki nie na klęczkach? Foch!] Przyzwyczajony do prowadzenia przesłuchań, często zapominał, że nie zawsze miał do czynienia z kryminalistami. [A tak, ta powyższa odzywka, z użyciem słów “proszę” i “rozumie pani” była klasycznym przykładem tFardego, męskiego grożenia kryminaliście. A kiedy Meats chciał dowalić, mówił “dziękuję bardzo”.] Wielu było zdania, że ta postawa przeszkodzi mu w ewentualnej nominacji na kapitana wydziału dochodzeniowo-śledczego.
Oczy młodej kobiety błyszczały jak dwie majestatyczne gwiazdy
[szafirowe gwiazdy z ciętymi, zimnymi, krystalicznymi kryształami w środku. Jesus Christ] i Meats nie potrzebował dodatkowych wyjaśnień.
- Przydzielamy pani do ochrony dwóch policjantów w cywilu - oznajmił Salhindro. - Również na terenie uniwersytetu.
Juliette westchnęła rozdrażniona.
- Jak długo to potrwa? A jeśli nie złapiecie tych typów, czy będę musiała całe życie ciągnąć za sobą ochroniarzy?

Trauma, nie? Nie będzie teraz mogła w nosie dłubać, bo ochrona patrzy.

- No nie, oczywiście... - rzekł zmieszany Meats. - Zamierzamy...
Juliette przerwała mu gestem ręki.
- Nieważne. Będę wychodziła tylko wtedy, kiedy to naprawdę konieczne.

Ludzka pani. A mogła zabić.

Deszcz padał bez przerwy cały dzień, krople dawały na szybie okna koncert sybillińskiej perkusji.

Sybilla ćwiczyła do występu ze swoją “Wyrocznia Band”. Na wokalu Pytia, gitara wróż Maciej, bas Józefina Pellegrini. A teksty pisze Nostradamus.

Przypominając sobie ścieżkę, która ich obu z Salhindrem poprowadziła do porzuconego domu, Brolin powoli pokiwał głową."To «owe stromych puszcz pustynne dzicze», tak jak on sam mówi,
dzicze, na których należy «zabić w sobie wszelki strach». Widział mord, asystował przy tym, co się stało. Zna miejsce zbrodni, ponieważ mówi o lesie, o pustynnych dziczach i o zapadającej nocy, a więc o całej scenerii morderstwa.
[Przypomnijmy, ów porzucony dom w którym znaleziono zwłoki znajdował się w Parku Waszyngtona, w Portland, stan Oregon. Zaiste, park w półmilionowym mieście to straszliwe pustynne dzicze. Mnie rozwala fakt, że uparli się traktować wiersz, napisany przez faceta zmarłego prawie 700 lat temu, dosłownie. Srsly, cytat z poezji nie musi oznaczać słowo w słowo tego samego. Chociaż zaraz, oni chyba jeszcze nie doszli do tego, że to nie twórczość własna mordercy tudzież jego wspólnika.] Ale, co bardziej przerażające, mówi nam jasno, że nie zrozumiemy tego, zanim nie dotrzemy do Acherontu".
- Czy ktoś wie, co to jest Acheront, ta żałobna rzeka?
Bentley odpowiedział jakby od niechcenia, odczuwając jednak pewną satysfakcję, że może być wreszcie użyteczny.
- To taka podziemna rzeka, przez którą zmarli muszą się przedostać, zanim znajdą się w Hadesie.

I nikt nie zapytał, co to jest Hades? Szokujące.

Przynajmniej według mitologii greckiej.
To nie wróżyło nic dobrego. Salhindro wypił łyk gorącej kawy.
Brolin odłożył list na stół i wstał. - Trzeba wysłać kopię tego listu do Smithsonian Institute i do Biblioteki Kongresu. Niech wyszukają, z czego może pochodzić ten fragment.

Bo superbłyskotliwy profiler o prężnym umyśle nie potrafi rozpoznać cytatu z “Boskiej Komedii” oraz nie przychodzi mu do łba skorzystać z Google. Mamo...

Nie wykonał najmniejszego gestu, nie powiedział słowa, nawet okiem nie mrugnął. Juliette była wściekła. Wyszła z gabinetu Brolina, a on nie okazał jej żadnego współczucia, żadnej sympatii.
Z wściekłością uderzała w klawisze. Była rozgniewana, nie mogła się w ogóle skoncentrować; nie było szans, żeby za swoją pracę mogła otrzymać coś więcej niż naciągnięte "C".
Przerwała w połowie pisanego zdania i chwyciła się za głowę.
Brolin miał ostatnio dużo kłopotów, bez reszty pochłaniało go to całe ponure śledztwo, ale czy to był wystarczający powód, żeby aż tak ją ignorować? Może nie mógł się skupić, bo dokuczała mu rana. Juliette od razu, gdy tylko weszła do gabinetu, zauważyła jego napuchnięty policzek. Salhindro zapewnił ją, że to nic poważnego, ot, kontuzja podczas treningu bokserskiego, ale Juliette nie bardzo mu wierzyła.

Wymówki, wymówki. Nie wolno nie okazywać współczucia Marysójce!

Juliette dowiedziała się później, już po śmierci Lelanda Beaumonta, że Brolin wówczas po raz pierwszy zabił człowieka. [Gdyby dowiedziała się, że zabił Beaumonta, zanim go zabił, byłby to akt jasnowidzenia, albo zagięcie czasoprzestrzeni.] Nigdy o tym wcześniej nie myślała, ale powzięcie decyzji o pozbawieniu życia istoty ludzkiej musiało być ciężkim doświadczeniem. Brolin wcale jej wtedy nie znał, a jednak wystrzelił: zabił Lelanda, ratując jej życie.
Bo każdy inny policjant, widząc gościa z maczetą, próbującego odrąbać ręce jakiejś obcej babie, natychmiast przypomniałby sobie, że zostawił czajnik na gazie.

Czterdzieści minut później Juliette chodziła między półkami z książkami. Bibliotekę niedawno odnowiono i obecnie w całym budynku było bardzo jasno. Ogromne tarasowe pomieszczenie [E? Tam były tarasy, jak na andyjskim polu?] przecinały długie rzędy niezbyt wysokich półek tworzących alejki. Juliette przemieszczała się po nich ze swobodą i szybkością, które świadczyły, że była przyzwyczajona do pracy
tutaj. Jej dwaj „aniołowie stróże" zostali przy wejściu; poprosiła ich o to, gdyż nie chciała ściągać na siebie zbędnej uwagi, co z pewnością by się stało, gdyby bez przerwy chodziło za nią dwóch mężczyzn. Policjanci czekali na nią w kafeterii, żartując na temat minionych własnych lat studenckich i z nostalgią obserwując przechodzące młode studentki.
Mieli nadzieję, że morderca zaszlachtuje tę idiotkę między regałami i będą mogli iść do domu. Zaczęła od zapisania w notesie słów wiersza, który znała już na pamięć. Następnie usiadła przy komputerze. Zaczęła poszukiwania od tematu. Szukała według słów: „przewodnik", „las", „Acheront" i „piekło".
Boru wielki i szumiący!!! Czy komuś tam w końcu przyjdzie do głowy, żeby wpisać w google CYTAT?! Agrrrrh!!! Dajcie mi validolu...

Komputer zaszumiał i zaproponował listę piętnastu książek, którą Juliette sobie wydrukowała. Na pierwszy ogień poszło słowo „Acheront", gdyż kojarzyło się jej z greką i mitologią, i rozpoczęła poszukiwania od Odysei i Iliady Homera. Bez rezultatu. W tekście było zdanie, które przypominało język biblijny, choć nie mogła sobie przypomnieć, żeby przeczytała je w jakiejkolwiek księdze Biblii ani w żadnych innych książkach religijnych pochodnych.
Headdesk. Z telemarkiem. Czy wśród bohaterów jest bodaj jedna osoba, która ukończyła podstawówkę i coś z niej zapamiętała?

Tego wieczoru noc nie wydała im się podobnie kojąca jak zwykle. Krążek księżyca nie świecił już jak latarnia dla śpiących, ale błyszczał niczym sybillińska wyrocznia spomiędzy warstw pędzących po niebie chmur.

Nie tylko zdechłe ryby świecą. Sybilla też.
Latarnia dla rozbudzonych świeci inaczej?
Na czerwono. Nad burdelami takie wiszą.

Pół godziny później pukała do gabinetu młodego inspektora.
Dwie rzeczy zaskoczyły ją już w progu. Pierwsza to silny zapach owocowej herbaty unoszący się w powietrzu, a druga - uśmiech, z jakim Brolin ją przywitał. Do tej pory wydawało się jej, że jest jedyną osobą w Portland, która pije owocową herbatę, a oto odkryła tę samą słabość u Brolina, czyli ich kolejny wspólny punkt. Jego nieprzyjemne zachowanie z wtorku gdzieś znikło: stojący przed nią mężczyzna rysy miał napięte, ale wesoło się uśmiechał.
- Czemu zawdzięczam tak wczesną wizytę? - zapytał wstając.
- Mam ci coś... coś do pokazania - wyjąkała.
- Przez telefon mówiłaś, że to coś bardzo ważnego - zauważył Brolin. - Czy chcesz może kawy?
Juliette wskazała palcem na czajniczek.
- Wolę herbatę. Najbardziej lubię poziomkową - rzekła.
- A ja myślałem, że jestem jedynym w całym Portland klientem „Whittard of Chelsea"! - zdziwił się Brolin. - A więc to dzięki nam ten sklep nie robi plajty.

Bo w półmilionowym mieście nikt oprócz tej dwójki nie pija herbaty. To takie wyjONtkowe.
Uronię samotną łzę nad tym pokrewieństwem dusz.

Usiedli przy biurku Brolina i Juliette otworzyła notatki w sztywnej okładce, które trzymała pod pachą razem z grubą książką.
- Znalazłam źródło cytatu w liście. Wiem, z jakiej pochodzi książki - powiedziała zaraz na wstępie
Brolin odebrał nowinę jak uderzenie maczugą. Prośba o pomoc złożona do Biblioteki Kongresu musiała wylądować na półce i czekać na swoją kolej; nie myślał, że dostanie odpowiedź przed upływem kilku dni. Był pesymistą do tego stopnia, że właściwie już przewidział weekend w miejskiej bibliotece.
[Facet jest upośledzony intelektualnie, jak Bora kocham.]
Ale rzeczą jeszcze bardziej zbijającą z tropu było to, że właśnie Juliette przyniosła mu odpowiedź.
- Jesteś pewna? - zapytał, wiedząc, że pyta niepotrzebnie.
Nie znał może Juliette dobrze, ale znał na tyle, żeby wiedzieć, że nie jest to kobieta, która robi rzeczy połowicznie.

A można połowicznie znaleźć autora cytatu?

- Tak. Boska Komedia to poemat z czternastego wieku, podzielony na trzy części: Piekło, Czyściec i...
- Raj - wpadł jej w słowo Brolin, kiwając głową. - Wiem, chociaż nigdy nie czytałem. U mojego dziadka w salonie wisiała reprodukcja Botticellego przedstawiająca scenę z Czyśćca. Miałem z tego powodu koszmarne sny przez całe dzieciństwa
- Przeczytałam to tej nocy. Każda część jest podzielona na trzydzieści trzy pieśni. I wydaje mi się, że zrozumiałam przesłanie mordercy
- "Życzliwego" - poprawił ją Brolin. - Obecnie jesteśmy niemal pewni, że morderca i autor listu to dwie różne osoby Morderca jest typem pośrednim między psychotykiem a psychopatą,
[To coś jak typ pośredni między królikiem a słoniem.] z kolei „Życzliwemu" można by przylepić etykietkę socjopaty - wyjaśnił młody inspektor, nie przejmując się specjalnie tym, że odsłania przed „cywilem" poufne elementy śledztwa. Bo czymże jest tajemnica służbowa w porównaniu z chęcią zaimponowania lasce.
Juliette bardzo się ucieszyła tym dowodem zaufania i przytaknęła głową, żeby pokazać, że zrozumiała.

6 komentarzy:

  1. o mamuniu...co to było. gratuluję samozaparcia w czytaniu tego...czegoś.
    Analiza świetna w każdym razie:-)
    merr

    OdpowiedzUsuń
  2. Portlandzki superprofiler był równie twardy jak cement portlandzki...
    Lubię podobne klimaty, ale to dziełko jest przykładem, jak nie należy pisać. Czekam na kolejną porcję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Autor tego dzieła chyba nie idzie z duchem czasu, lub książka dzieje się w równoległym świecie, gdzie nie ma internetu. Podziwiam, że chciało wam się przejść przez tą żenadę. Btw czy cytaty są copy-pastą z e-booka czy przepisujecie je ręcznie z ksiażki?

    OdpowiedzUsuń
  4. O wow... Poprosze wiecej, to jest niesamowite, ile bzdur da sie zmiescic w jednej ksiazce :D

    Gayaruthiel

    OdpowiedzUsuń
  5. Copypasta, nie wiem, czy bym wyrobiła z przepisywaniem. Jeśli gdzieś się trafiają jakieś błędy czy rozstrzelenia, to wina ebooka ;), nie wszystko wyłapałam, tym bardziej że przy zmianie czcionki od nowa zmienia mi się układ. Będzie więcej - są trzy tomy, na razie zrobimy jeden, w przyszłości może kolejne.

    OdpowiedzUsuń
  6. Normalnie co ja się uśmiałam. Czytam tę książkę 'z polecenia' znajomych, ale tak coś czułam, że coś nie gra. Dzięki za otwarcie mi oczu (i to jeszcze w jakim stylu!).
    Chyba zostanę Twoją fanką :)
    Justa

    OdpowiedzUsuń