poniedziałek, 3 grudnia 2012

6. W otchłani złego pisarstwa, czyli dlaczego warto uczyć się przedmiotów ścisłych [3/6]

Witajcie! W dzisiejszym odcinku przygód superprofilera poznamy nowych jasnowidzących, dowiemy się, co jest najwspanialszą rzeczą na świecie, dlaczego należy uważać na przedmiotach ścisłych, oraz kto robi konkurencję Jezusowi. Jak zwykle będziemy też trwać w zadumie nad sposobami pracy policji, przerastającymi umysł zwykłego śmiertelnika. Miłej zabawy!


 Analizuje Wiedźma, wtrąca się Leleth.


- Facet wygląda mi podejrzanie! - oznajmił do mikrofonu przypiętego do kołnierza swetra. - Albo nie czuje się bezpiecznie, albo nie chce, żeby go ktoś zobaczył. Niech helikopter przygotuje się do lotu nad całym terenem.
Przypominam uprzejmie, iż dzieje się to na przyszpitalnym parkingu, o trzeciej w nocy. O tej porze w i tym miejscu każdy normalny człowiek zapewne idzie krokiem zrelaksowanym, trzymając w dłoni drinka z palemką. Oraz urzeka mnie ta wizja helikoptera, zaczajonego w pobliżu, który znienacka, wśród nocnej ciszy, odpala silnik. Po prostu genialna i bezszmerowa zasadzka.

Czekający z tyłu furgonetki ludzie z jednostki SWAT zaczęli się przygotowywać: opuścili przyłbice kasków i przymierzali się do strzału, [Bo najlepiej się celuje po ciemku z opuszczoną przyłbicą. Zajebiście wtedy wszystko widać.]chcąc zapewnić sobie najlepszy uchwyt kolby, wyszlifowanej w specjalny diamentowy wzór, żeby dłoń się nie ślizgała.

Między latarniami rozległ się szczęk metalu; ludzie ze SWAT-u wyskakiwali z ukrycia. Pięciu wybiegło z najbliższej furgonetki, z Brolinem depczącym im po piętach, pięciu z następnej dwadzieścia metrów dalej, za tymi biegł Lloyd Meats. Z innych wozów wysiadło jeszcze ośmiu mężczyzn; wszyscy pobiegli w kierunku samochodu ofiary, żeby dołączyć do dwóch pierwszych grup. Od strony ciemnego nieba dobiegał hałas nadlatującego helikoptera, reflektor błyszczał w powietrzu jak nocne słońce.
Po chwili wszyscy padli oślepieni na ziemię, wijąc się z bólu, bo tak bliski kontakt z czymś tak palącym zaowocował oparzeniami siatkówki (wtf iz nocne słońce? Mamy jakieś dwa, nocne i dzienne?)
Ponieważ kiedy robi się zasadzkę, należy wyskoczyć z ukrycia w możliwie głośny sposób. Dobrze, że jeszcze nie wołali “A kuku!”.

Gdy tylko otworzyły się drzwi pierwszych dwóch furgonetek, spięty do granic możliwości człowiek w kaszkiecie rzucił się do tyłu i wskoczył na maskę lincolna.
Brolin starał się przekrzyczeć polecenia, które dawali sobie ludzie ze SWAT-u:
[Wspaniale zorganizowana akcja, zupełnie jak pożar w burdelu.]
- Nie ruszać się! Jesteś otoczony!
Ale podejrzany stoczył się po masce i znikł.
[Znikanie wchodzi bohaterom tego powieścidła w nałóg.] Wszyscy interweniujący uklękli, a ci, którzy mogli to zrobić, schowali się. [Rychło w czas] Kiedy cel znikł im z oczu, nie mogli pobiec za nim na ślepo: złoczyńca mógł w każdej chwili wyskoczyć i wystrzelać w ich kierunku cały magazynek.
Grupa Meatsa podchodziła od tyłu, a jej członkowie, starając się być jak najmniej widoczni, schyleni wyglądali niemal tak, jakby szli na czworaka. Idący przed Brolinem sierżant SWAT-u dawał polecenia swoim ludziom niemymi sygnałami. Grupa rozbiegła się pewnie, jakby przećwiczyła już ten manewr setki razy; każdy wiedział dokładnie, w jakie miejsce ma pójść i co robić. Chcieli otoczyć cel i wpaść na niego jednocześnie ze wszystkich stron. Ci z przodu mieli wyskoczyć z tarczami, żeby kryć tych z tyłu, podczas gdy dziesiątki luf prawie dotykałyby twarzy mordercy.

Wyobraźcie sobie teraz panów SWATowców, przedzierających się przez zatłoczony parking, gdzie potencjalnych osłon, w postaci samochodów, jest mrowie, z czymś takim w łapach:

Już słyszę to stękanie, zgrzyt rysowanej karoserii i trzask obrywanych lusterek.

Mężczyźni ukryci za słynnymi tarczami zapewniającymi minimum bezpieczeństwa nadbiegali z odległości dziesięciu metrów. Helikopter był prawie nad nimi; gotował się, żeby oślepić podejrzanego w momencie ataku.
Stosunkowo cichą noc rozdarł pierwszy strzał.
Jeden z mężczyzn idących przed Brolinem jęknął i upadł.

SWATowiec w pełnym rynsztunku, przypominam. A morderca się zmaterializował znikąd i sobie go zastrzelił, zapewne ze zmaterializowanego znikąd kałasza.

Brolin rzucił się na ziemię. Zaczęła się strzelanina. Ponad piętnaście wycelowanych luf wypluło z siebie serie pocisków. Deszcz łusek spadł na Brolina, kiedy najbliższe komando strzelało do lincolna. Wybuchy dźwięczały jak odgłos młota pneumatycznego i z karoserii samochodu uniosły się w górę serie błysków. Silny reflektor omiótł plac boju oślepiającą bielą, gdy pilot podrywał helikopter w górę, żeby uniknąć rykoszetu kul. Brak wiatru umożliwił wyrzucenie dwóch granatów z gazami łzawiącymi.
Piękne. I to wszystko kompletnie na ślepo, nikt nawet nie próbował zlokalizować podejrzanego, ani upewnić się czy usiłują rozstrzelać właściwego faceta.

Kiedy strzelający opróżnili magazynki, świst kul umilkł i przez chwilę - potrzebną do ponownego załadowania MP5 - zrobiło się cicho, po czym ludzie ze SWAT-u rzucili się do przodu i dopadli wraku auta tak, jak to robi pająk, zamykający na raz swoje osiem łap. Tarcze uderzyły o siebie, wymierzono broń, a helikopter zawisł trochę z boku, oświetlając pole działania. Na parkingu zrobiło się jasno jak w letnie popołudnie.
Opadły ostatnie opary gazów łzawiących i przed oczyma wszystkich pojawiło się to, co zostało z wciągniętego w zasadzkę mordercy.
Była to łuska od kuli.
Nic więcej.

Morderca bowiem posiadał wbudowaną w twarz maskę gazową, a w wolnych chwilach chodził  po świecie szukając mamusi.
Helikopter zawarczał, aż zadrżał krąg białego światła padający na asfalt parkingu.

Juliette obeszła cicho drzwi wejściowe i spróbowała wyjrzeć na ulicę przez szpary w storach. Samochód musi stać gdzieś przed domem; może ujrzy jakiś ruch, żar papierosa, cokolwiek, co pozwoli jej się upewnić, że policjanci żyją.
Ponieważ wziąć na samym wstępie numer telefonu od któregoś z nich przekraczało intelektualne możliwości bohaterki.
Ale story były szczelne, nie można było niczego zobaczyć. Oraz wykute z blachy pancernej, tak, żeby nie dało się ich  odsunąć.
Dzwonek znów zadzwonił. Juliette podskoczyła i niemal krzyknęła, tak głośno zadźwięczał gong w pustym domu. - Juliette? To ja, Joshua - usłyszała zza drzwi.
„Joshua? O tej porze?" - Nagle zrozumiała, że musiało się stać coś poważnego. „Boże, rodzice!"
Pobiegła do drzwi, odsunęła zamek i otworzyła. Na progu Joshua gotował się do odejścia.
I zaczynał podążać w kierunku wyjścia.
- Co się dzieje?! - wykrzyknęła.
Brolin spojrzał na nią; zobaczył jej szlafrok, czarne pasma włosów spadające na szafirowe oczy i jeszcze zaspaną twarz.
- Obudziłem cię?
- Ee... tak; jest piąta rano.
Popatrzył na nią zmęczonymi oczami.
- Tak mi przykro; nie powinienem tu przychodzić.
Odwrócił się. Juliette chwyciła go za ramię.
- Obudziłeś mnie, więc zostań. Proszę, wejdź do środka.
Pozwolił się prowadzić jak dziecko. Juliette posadziła go w salonie, a sama poszła włączyć czajnik. Kiedy wróciła, siedział i trzymał się za głowę. Usiadła i objęła go.
- Josh... Co się dzieje?
Popatrzył w stronę kuchni, jakby szukał oparcia w świetle.
- Spieprzyłem wszystko... - przyznał wreszcie. - Zrobił się burdel!
Juliette zmarszczyła brwi, wciąż nie bardzo rozumiejąc, o czym on mówi.
- Mieliśmy szansę go schwytać i prześlizgnął się nam między palcami. Zrobiliśmy wszystko zbyt szybko; przygotowaliśmy się w kilka godzin i zapomnieliśmy... zapomnieliśmy o jednym szczególe.
Juliette patrzyła na niego skupiona. Chciała pomóc mu mówić, żeby mógł zrzucić z siebie to, co go męczy.
- Powinienem był to przewidzieć. To było ewidentne; „Życzliwy" nas uprzedzał. A ja zupełnie o tym zapomniałem.
Obrócił głowę ku Juliette.
- Tej nocy zastawiliśmy pułapkę na mordercę i mimo wszystkich przedsięwziętych przez nas środków udało mu się uciec. To się nie miało prawa zdarzyć; byliśmy gotowi złapać mrówkę. Cały teren był bez przerwy patrolowany, mieliśmy pod kontrolą każdy kąt, każde wejście i wyjście, nawet niebo. Wszystko. Wszystko z wyjątkiem jednego.
Z kuchni dobiegł odgłos gotującej się wody
- Strzelił, trafił jednego z naszych i kiedy rzuciliśmy się na niego, znikł! Jak jakiś cholerny czarownik!

Czarownik, czarownik, zepsuć mi się akcja! Podejrzany uciec, czemu ty go nie przykleić Kropelka?

Juliette zadrżała.
- Natychmiast poświeciliśmy pod samochodami, które stały dokoła. Nie było nikogo. Teren był otoczony, on nie mógł uciec. Wracając do miejsca, w którym znikł, zrozumiałem. Pomyśleliśmy o wszystkim z wyjątkiem kanałów. Tam, gdzie stał chwilę wcześniej, była klapa studzienki. Nie wiem, czy wiedział o niej, czy też miał po prostu szczęście; tak czy inaczej miał czas nam uciec.
[Boście byli bardzo zajęci rozstrzeliwaniem samochodu, łosie.] Wysłaliśmy pod ziemię ze trzydziestu ludzi, ale on już znikł. Uciekł kanałami; tymi samymi kanałami, które wyobrażają piekło w urojeniach „Życzliwego".

Zmęczonymi oczami Brolin popatrzył na Juliette, Oddałby wszystko, żeby wzięła go w ramiona, żeby mógł się do mej przytulić i zasnąć w kojącym cieple emanującym z jej ciała.
- Jeszcze nie wszystko stracone - powiedział w końcu. - Miał rękawiczki, ale znaleźliśmy ten niedopałek, który wyrzucił. To wystarczy, żeby na podstawie śliny zbadać jego DNA. Ale jeśli on nigdy nie był skazany za morderstwo na tle seksualnym, jego kodu genetycznego nie będzie w kartotekach. Lepszy byłby odcisk palca.

Wystarczyłoby, żeby gość popełnił dowolne przestępstwo większego kalibru, pozostawiając po sobie ślady biologiczne i został za nie skazany. I profil jego DNA siedzi w bazie danych. Ale przecież ałtor się researchem plamił nie będzie...

- Kiedy będziesz miał rezultaty?
- Wysłaliśmy niedopałek do pilnego zbadania w laboratorium. Muszą odczytać DNA, porównać z kartoteką... Nie dostanę wyników badań wcześniej niż jutro wieczorem, przepraszam: dziś wieczorem. Najpóźniej jutro.

Uhaha. Bo w laboratorium nie mają co robić, tylko siedzą, dłubią w nosach i czekają aż ich Brolin próbką zaszczyci. Ta, jasne.

Zakrył twarz rękoma. Juliette nieśmiało wyciągnęła rękę i pogładziła go po włosach.
- Musisz odpocząć. Od jak dawna nie zmrużyłeś oka?
Brolin wzruszył ramionami. Nie miał pojęcia.
- Możesz tu zostać, jeśli chcesz. Zrobisz mi wielką przyjemność. To znaczy, wcale mi nie przeszkadzasz - poprawiła się.
Nie chciała, żeby zauważył, jak bardzo pragnie, żeby został tu z nią na resztę nocy.

Zważywszy na fakt, że jest piąta rano, ilość nocy jaka im została, nie starczy chyba nawet na szybki numerek.

- Lepiej wrócę do domu; niedługo muszę być na komendzie.
- Jeśli nie prześpisz się trochę, nie będziesz w stanie utrzymać pionu. Nawet Starski i Hutch czasem odpoczywali!
Udało jej się zmusić go do uśmiechu.
- Zaczekaj, przygotuję ci trochę tego naparu, który pijemy jedyni w całym mieście. Wiesz, tego wywaru z suszonych liści, który nazywają herbatą z leśnych owoców.

To jest Moment Komiczny? Bo nie wiem, czy powinnam się śmiać.

Kiedy jedli z apetytem, o który siebie nie podejrzewali, biorąc pod uwagę okoliczności, Juliette zdecydowała, że nadszedł czas podzielić się z Brolinem owocem swoich poszukiwań.
- Wiesz, ja również tej nocy nie traciłam czasu. Tak naprawdę to nawet dowiedziałam się wielu interesujących rzeczy.
- Związanych z twoimi studiami?
- Nie, z Lelandem.
Brolin, który chciał ugryźć kawałek owocu
[poszukiwań Juliette?], zamarł z otwartymi ustami.
- Tak, wczoraj byłam na kolacji z Camelią u jej przyjaciela. Ten facet jest specjalistą od okultyzmu. To tym się pasjonował Leland, prawda?
- Tak, tym... - wymamrotał Brolin.
- Pogadałam z nim i on wyłożył mi podstawy czarnej magii. No, w każdym razie teoretycznie. I wiesz co: okazuje się, że Leland nie był wcale taki głupi.
- Rzeczywiście, ktoś nawet kiedyś stwierdził, że mógłby zrobić sporą karierę, gdyby nie był seryjnym mordercą.
- To mnie w ogóle nie dziwi. Podstawy magii i cała ta wiedza jest przechowywana w starych księgach, które niełatwo zrozumieć. Jeśli księgi te są pisane po angielsku - co się rzadko zdarza - to ich język jest zawiły, pełen poetyckich metafor, aby więc to wszystko pojąć, tak przynajmniej sądzę, należy poświęcić temu mnóstwo czasu i wnikliwych studiów.
[A koleś mieszkający w prymitywnej chałupie w lesie i nie śmierdzący groszem na pewno miał dostęp do starych ksiąg. Kupował je w kiosku, razem z gazetami i fajkami.] Zapytałam Anthony'ego Desaux, czy jest jakaś książka, jakieś kompendium wiedzy; coś, co trzeba koniecznie przeczytać, jeśli chce się uchodzić za specjalistę w tej dziedzinie.
- I?
- Jeśli Leland uważał się za takiego specjalistę, musiał przeczytać Al-Azif. Wiesz, co to jest? To jest „czarna Biblia". Bardzo stara księga, napisana ludzką krwią na stronach wykonanych z ludzkiej skóry. Objaśnione są tam wszystkie czary, wszystkie diabelskie inwokacje. A według legendy, ta księga
jest palimpsestem.

Al-Azif, czyli po prostu Necronomicon, wymyślony przez Lovecrafta. Innymi słowy my się od tego Cthulhu tutaj tak łatwo nie odczepimy.

- Co to jest palimpsest? [I o to pyta człowiek z wyższym wykształceniem. Borze, gaju i tajgo syberyjska...]
- Palimpsest to rękopis, z którego wytarto pierwotnie napisany tekst, żeby zapisać na nim tekst nowy Mówi się, że w dawnych czasach Al-Azif zawierał sekrety, które, przy bliższym ich poznaniu, mogły doprowadzić człowieka do szaleństwa. Dlatego wytarto pierwotny tekst i przerobiono go na diabelską biblię. To w roku siedemsetnym naszej ery Abd Al-Hazred miał ukryć pod nowym pismem oryginalny tekst. [Ty, Alhazred, podrzuć no mi jakąś inwokację, przywołującą demona żywiącego się ałtorami, bo już nie mogę...]

Josh przykrył dłonią jej dłoń. „Jaka ona piękna! - pomyślał. - I taka... taka pełna życia".
Juliette spojrzała mu w oczy i serce inspektora zaczęło uderzać dwa razy szybciej.
„Taka piękna i taka pełna życia..."
Juliette nachyliła się ku niemu i zadrżała. Ścisnęła dłoń Brolina.
„Palimpsest".
Ściskała mocno, jakby chciała powstrzymać miotające nią gwałtowne, niepohamowane pożądanie.

Bierz go kobieto, przynajmniej będzie ciekawiej!

„To jest rękopis, z którego wytarto tekst pierwotny, żeby napisać inny tekst".
Juliette pochyliła głowę ku Brolinowi.
Serce skoczyło jej w piersi.
Ale jego już tu nie było. Był w starej ruderze w głębi lasu. Czuł, że miota nim niszczycielska pasja, niekontrolowana potrzeba wyrzucenia z siebie całej nienawiści. Zrealizowania wszystkich rojeń. Ale są przecież rzeczy, których nie można zrobić tak po prostu. Musi przemienić swoją ofiarę: ona nie może być jedynie narzędziem zaspokojenia, musi odegrać swoją rolę. Musi przewieźć jego wiadomość. Wiadomość, którą on później ukryje, żeby nikt nie poznał jego sekretu.
„Ofiara jest jego palimpsestem".
Brolin zerwał się z krzesła.
- Juliette, przepraszam cię... Ja... muszę iść.
Dziewczyna zamarła. „Co się stało? Czy to dlatego, że dotknęłam jego ręki? Niemożliwe, to byłoby zbyt głupie".

Dotknęła jego ręki, o rozpustna!!!

- Co? Co ja zrobiłam? - wydusiła wreszcie.
- To nie ty. Zrozumiałem właśnie, dlaczego Leland i jego duch przypalają czoła ofiar.
- Co? Dlaczego? Dlaczego to robią?
- To jest ich pieczęć. Morderca pisze na czole ofiary tekst, a następnie zalewa go kwasem, żeby znikł.

A wydedukował to z...?

Brolin był już w salonie i kończył się ubierać.
- Dokąd idziesz? - zapytała Juliette, zaniepokojona tą nagłą zmianą nastroju Josha.
- Idę do kostnicy; postaram się odkryć, co to jest za znak. Znak mordercy. Znak jego słabości.

Ford mustang wjechał, warcząc w alejkę zarezerwowaną dla karetek pogotowia i karawanów zakładów pogrzebowych. Brolin zaparkował samochód i wysiadł. Musiał przejść przez cały budynek, zanim znalazł się przed gabinetem Sydney Folstom. Była sobota, musiał się więc liczyć, że pani doktor mogło nie być w pracy, intuicja podpowiadała mu jednak, że nie przyszedł na darmo. Wszystko w doktor Folstom wskazywało, że swój zawód wykonywała z pasją; nie zdziwiłby się specjalnie, gdyby zobaczył, że spędza tutaj część weekendu.

Normalny człowiek użyłby telefonu, żeby się upewnić, że doktor jest w prosektorium, ale przecież taki superduper profiler nie będzie się posługiwał czymś tak przyziemnym.

- W czym mogę panu pomóc? - zapytała siedząca przy komputerze kobieta w beżowym kostiumie. Brolin pokazał odznakę.
- Inspektor Brolin. Szukam doktor Folstom, to bardzo ważne. Czy wie pani może, gdzie ją znaleźć?
- Tak; je lunch w Schiffo, tej restauracji naprzeciwko.
Brolin podziękował i znikł. Kilka minut później wchodził do Schiffo. Lokal był elegancki, choć skromny; na obrusach w biało-czerwona kratkę stały puste butelki po winie pokryte stearyną, która wyglądała jak zastygła żywica.

No to niezmiernie wręcz eleganckie jest. Szał ciał i uprzęży po prostu.

Sydney Folstom uniosła głowę znad talerza, a gdy rozpoznała inspektora, twarz jej stężała.
- Co za niespodzianka, panie inspektorze! Czy szedł pan za mną aż tutaj, żeby mnie zaaresztować, czy też znalazł pan kolejne zwłoki?
Brolin skłonił głowę w kierunku dwóch siedzących koło niej mężczyzn.
- Mam do pani pilną sprawę, inaczej, proszę mi wierzyć, nie przerywałbym pani posiłku. Gdzie jest to ciało, które przywieziono pani wczoraj po południu?
- Które? - zapytała ironicznie.
Jej dwaj towarzysze roześmieli się, uznawszy, że to bardzo zabawna uwaga.

A nie? W dużym mieście do prosektorium trafia dziennie dosyć sporo ciał, jak sądzę, więc pytanie inspektora było żałośliwie nieprecyzyjne.

- Pani doktor, wie pani dobrze, o czyje zwłoki mi chodzi. Muszę je obejrzeć i bardzo potrzebuję pani pomocy. Jak najszybciej. Teraz.
Nacisk, jaki położył na ostatnie słowa, spowodował, że przy stole ucichły śmiechy.
- Czy nie ma pan litości dla naszych delikatnych żołądków?
Wskazała głową na współbiesiadników
- Wbrew pozorom nasz lunch jest spotkaniem zawodowym. Przeszkodził nam pan w ważnych rozmowach. Sekcja zwłok, które pana interesują, została przeprowadzona przeze mnie dziś rano w obecności inspektora Peina. Moje wnioski zostały przesłane faksem i mailem do pańskiego biura.
Nie mam nic więcej do dodania, panie inspektorze. Jeśli mógłby pan nam teraz pozwolić...

No co pani, pani doktor, to hiroł jest przecież, on nie musi czytać własnej poczty służbowej.

- A co pani doktor może mi powiedzieć o śladach poparzenia na czole?
- Tak jak poprzednio - tkanki są zbyt uszkodzone, żeby powiedzieć cokolwiek; mogę tylko stwierdzić, że czoło zostało spalone bardzo silnym kwasem. Proszę zajrzeć do moich wniosków, żeby zapoznać się ze szczegółami.
- Nie widziała tam pani żadnego wzoru, żadnego szczególnego znaku, jakiegoś słowa czy rysunku?
- Panie inspektorze, czy pozwoli mi pan spokojnie skończyć lunch?
Brolina ogarnęła wściekłość. Przecież tu chodzi o sprawy życia i śmierci!

Gdyby poczekał, nawet tę godzinkę, świat zatrząsłby się w posadach, a Godzilla wylazłaby z morskiego dna i udałaby się pustoszyć Nowy Jork.

- Pani doktor, albo pójdzie pani ze mną do pani gabinetu i odpowie na moje pytania, albo wezwę prokuratora Gleitha, który z pewnością się ucieszy, że zawraca mu się głowę, żeby zrobił trochę porządku w pani karierze. Co pani woli?
Sydney Folstom rzuciła mu mordercze spojrzenie.

Łagodna kobieta. Ja bym rzuciła talerzem.

Z okna w gabinecie doktor Folstom Brolin widział skraj parku Mount Tabor z wygasłym wulkanem. Olbrzymie, sięgające nieba drzewa uginały się pod wiatrem, jakby matka natura chciała zmusić je do większej pokory.
- Dobrze; jaki ma pan problem, panie inspektorze? - zapytała Sydney Folstom, opadając na wielki skórzany fotel.
- Chciałbym się dowiedzieć...
- Chce pan się dowiedzieć. Przerwał pan mój lunch i zaciągnął mnie pan tutaj właściwie siłą, myślę więc, że może pan spokojnie pominąć formuły grzecznościowe.
Brolin kiwnął głową, mimo że uwaga wydała mu się zbędna. Była to mało elegancka odzywka.

Za to przerwanie doktor posiłku, z użyciem szantażyku, było chwytem polecanym na herbatkach u królowej angielskiej.

Z pomocą jednego z młodych pomocników („tanatologów", jak nazywał ich Brolin) pracujących w kostnicy wyciągnęli ciało Elizabeth Stinger z chłodni. Gruby, zrobiony czarną nicią szew biegł przez cały tors niczym długi robak, jaśniejsza zaś nitka, częściowo przykryta włosami, przytrzymywała odciętą górę czaszki.
„Musiała być dość ładna" - pomyślał Brolin, patrząc na siną twarz. Podczas sekcji straciła całą krew i jej ciało miało teraz kolor mleka.
[Nie wiem jak tam w Portland, ale u mnie krowy nie dają mleka w kolorze sinym.]
Sydney Folstom popchnęła metalowy wózek w kierunku prosektorium, chwytając po drodze długi skalpel.
- Co pani zamierza zrobić? - zapytał Brolin, wpatrzony w ostrze, od którego odbijały się światła lamp operacyjnych.
- Zamierzam odciąć głowę.
- Co? Tak po prostu odciąć?

Anatomopatolog odcinający głowę zwłokom, toż to przecież niespotykane!

Doktor Folstom odpowiedziała stanowczym tonem:
- Prosi mnie pan o szczegółowe badanie. Czego się więc pan spodziewa? Ani rentgen, ani skaner nie wykażą zadrapania kości nożem, jeśli jest ono bardzo delikatne. Rodzina została zresztą uprzedzona, że zwłoki nie nadają się do oglądania. Są w zbyt złym stanie. Już samo czoło...
Mimo że przyzwyczajony do sekcji i innych okropności swojego zawodu, Brolin poczuł, że nogi ma jak z waty.

Ogląda zwłoki w koszmarnym stanie bez mrugnięcia okiem, a na myśl o dekapitacji trupa nogi mu miękną. Wot logika.

- A jak pani się do tego zabierze?
- Sam pan powiedział, że to jest bardzo pilne. Najszybsza będzie metoda barbarzyńska.
Brolin przełknął ślinę. Przed oczami zaczęły mu przepływać makabryczne obrazy. Zobaczył doktor Folstom ściągającą bez wielkiego trudu skórę z twarzy, jak z dojrzałej pomarańczy za pomocą długiego noża.
- Ugotuję głowę, wystarczy półtorej godziny, i tkanka oddzieli się od kości. Później wylewa się wywar i... proszę, mamy czaszkę czyściutką i w doskonałym stanie.
Jakkolwiek potworna wydawała się ta metoda, to właśnie uczyniła Sydney Folstom, absolwentka UCLA, członek prestiżowej American Academy of Forensic Science i uznany anatomopatolog.

Iż po prostu szok i zegroza skondensowana. Jakby to nie był powszechnie stosowany sposób na oczyszczanie szkieletu z tkanek miękkich.

Profiler idiota ogląda czaszkę.

Sydney Folstom nakierowała na gładziznę między brwiami strumień silnego ukośnego światła, przypatrując się temu miejscu przez silną lupę umocowaną na przegubie, której używała jak monokla. Po kilku minutach dała znak Brolinowi, żeby się zbliżył.
- Proszę, niech pan popatrzy. Tu z przodu widać ślad lekkiego uszkodzenia, prawdopodobnie od krawędzi jakiegoś ostrego przedmiotu. Doskonale pasuje do tego noża, którego użyto przy zabijaniu pierwszej ofiary.

Co stwierdziła zupełnie na oko, bez żadnych badań mechanoskopijnych. Widzę, że w branży jasnowidzów Brolin ma konkurencję.

Widzę, że mamy do czynienia z miłośnikiem broni obosiecznej.

Co stwierdziła oglądając nie jakąś głęboką ranę, ale ledwo widzialne rysy na kości. Mhm.

Brolin nachylił się, żeby spojrzeć przez lupę. Niewiele zobaczył; najwidoczniej trzeba było być ekspertem.
- Niech pan zaczeka, zaraz zrobimy z tego relief.

Mam już szukać inkantacji wzywającej demony jedzące tłumoczy, czy ten ałtorożywny będzie wystarczał?

Delikatnie przetarła miejsce szczoteczką ze szklanego włosia i w maleńkich rowkach osadziła się warstewka proszku węglowego.
Ona tak ten proszek węglowy sobie, ta szczoteczka, wytwarzała na poczekaniu w tych szklanych włoskach?

Ostre, żywe światło natychmiast odbiło się w delikatnym nacięciu, teraz czarnym, które tworzyło na kości dziwaczny symbol.
Światło odbiło się w czymś czarnym. Fajnie Chattam, na fizyce znasz się całkiem tak samo jak na biologii.

- Co to jest? - zapytał Brolin.
- To pan jest policjantem, a nie ja.
- To wygląda jak... jak jakiś pentagram. Czy można by to przerysować?
- Będzie jeszcze lepiej, jeśli zrobię panu bardzo wyraźne zdjęcie aparatem cyfrowym i powiększymy je.

On się z dziewiętnastego wieku teleportował? Komputera w śledztwie nie użyje, zastosowanie aparatu do łba mu nie przyjdzie...

Brolin i Juliette udają się do mhrocnego milionera, aby dowiedzieć się co za symbol znajdował się na czaszce.

Neogotycka architektura zamku Desaux wyglądała w deszczu jak ilustracja do ponurej wróżby. Między drzewami parku w świetle błyskawic było widać szarą ścianę ulewy, spadającej z nieba na wielką budowlę i wszystko, co poza nią. Świat, zatopiony w wilgotnej czerni, co chwila straszył wyłaniającym się nagle, ponurym i gęstym jak chmura popiołu murem wody.
Czujecie tę grozę? PADA!

Juliette spojrzała na stertę ksiąg. Z pewnością stanowiły część kolekcji gospodarza, pochodziły z jego osobistego „Piekła". Paul nic nie powiedział o ukrytej komnacie. Juliette zastanowiła się, czy nie dawał jej w ten sposób do zrozumienia, że oczekiwano od niej dyskrecji. W końcu Anthony Desaux może nie życzyć sobie, aby wszyscy znali jego sekrety, a już z pewnością nie inspektor z wydziału dochodzeniowo-śledczego.
- Od czego tu zacząć? - zapytał niepewnie Brolin. - To ty masz doświadczenie w zbieraniu materiałów źródłowych!

Słodki Jezu na bananie, jak ten facet zdołał skończyć studia?

- Zaczynamy od przeglądania stron tytułowych i spisów zawartości, [Aha. Bo wiekowe księgi są jak jedna wyposażone w spis treści.]  sprawdzając wszystko, co może mieć związek z rysunkami czy symbolami okultystycznymi. A właściwie, jak wygląda ten rysunek?
Brolin pokazał jej powiększenie Na laserowym wydruku, który trzymał w dłoni, było widać tylko czoło i górną część oczodołów, foramen supraorbitae, jak określiła to doktor Folstom. Pośrodku biegła cieniutka czarna kreska rysunku kabalistycznego. Rodzaj pentagramu.
- To dziwne... Wygląda jak jakaś satanistyczna gwiazda czy coś w tym rodzaju. Gdzie to było?

Kabała, czarna magia, przecież to to samo, nie? Ałtor się lubi kompromitować.

- Ech... Na czole ofiary
Nie miał ochoty jej okłamywać.

Craig Nova bada DNA z niedopałka, pozostawionego przez złoczyńcę na parkingu:

Niedopałek, który „Duch" wyrzucił na parkingu, mógł, być może, zdradzić jego tożsamość. Brolin mówił, że niedojrzałość seksualna i barbarzyńskie okrucieństwo mordercy przy jednoczesnym braku penetracji świadczą o jego prawdopodobnej przeszłości kryminalnej, Z pewnością osobnik ten musiał być nie raz skazany za obrazę moralności ekshibicjonizm, a może nawet za próbę gwałtu. Możliwe, że jego DNA znajdowało się w banku danych przestępców seksualnych.
Bo to takie logiczne. Skoro nie gwałci swych ofiar to na pewno został skazany za próbę gwałtu.

Molekuły kwasu dezoksyrybonukleinowego - niebywały łańcuch zakodowanych informacji genetycznych - znajdują się w jądrach wszystkich ludzkich komórek [oprócz czerwonych krwinek, bo te nie mają jąder komórkowych. Ale my juz wiemy, że ałtor miał pałę z wszystkich przedmiotów ścisłych...] Wystarczy kawałek włosa, kropla krwi, śliny czy spermy, i już można wydobyć z komórki kod DNA. Jest on unikalny dla każdego człowieka i określa to wszystko, czym dana osoba ma być. To rodzaj biologicznej listy obciążeń, bo można z niej odczytać kolor włosów danego osobnika, kolor jego oczu, ale również jego wzrost i budowę... [Pacz pan, a ja myślałam, że to wciąż jest w sferze prób i usiłowań. A tu ałtor mię oświeca.] Ten długi ciąg nukleotydów jest więc w pewnym sensie naszym biologicznym dowodem osobistym.

Ilość śliny, którą miał do dyspozycji, była niewielka. Aby powiększyć wyizolowane sekwencje, Craig zastosował metodę PCR, która ma jednak tę wadę, że uwzględnia i przemnaża wszystko, w tym ewentualne substancje obce. [A ja myślałam, że pomnaża tylko DNA. Ale co ja tam wiem, ja kryminalistyki nie kończyłam...] Jeśli więc badane DNA jest skażone przez zewnętrzne źródło, rezultaty mogą być wypaczone, dlatego trzeba pracować w środowisku sterylnym, w masce, rękawiczkach i fartuchu.
Pacz pan, a gdy się stosuje inne metody, to można sobie swoim DNA w próbkę ziajać?

Tymczasem Juliette i Brolin dalej siedzieli u pana milionera.
Grzmoty dudniły, przywodząc na myśl ryk gigantycznego drapieżnika. Było już dość późno i przy stosunkowo słabym świetle w bibliotece trudno było zachować świeżość umysłu. Wiele razy Brolin łapał się na tym, że mylił czytane linijki i z opóźnieniem zauważał, że powieki opadają mu jak żaluzje zamykanego sklepu. Juliette miała w sobie prawdziwie studencką energię: rodzaj ekscytacji, która ogarnia badacza, gdy widzi, że stopniowo zbierane informacje zaczynają układać się w sensowny wzór. Do tej pory nic jeszcze nie znalazła, ale jej ciało i duszę opanowała gorączka mola książkowego.
Przeglądane strony uciekały, przerzucane jej zręcznymi palcami. Czytała łapczywie, spijając litery tak jak spragniony człowiek pochłania krople wody.

Pan milioner nie będzie szczęśliwy, jak mu w książkach czyste, białe kartki zostaną.

Brolin przeciągnął się w fotelu, aż strzyknęło mu w stawach, a dźwięk ten rozniósł się echem w ogromnej rotundzie.
- Czy coś znalazłaś? - spytał, zduszając ziewnięcie.
- Na razie nic - odrzekła Juliette. - Ale jestem pewna, że nasza odpowiedź znajduje się w którejś z tych starych ksiąg! Leżą przed nami najbardziej kompletne źródła, są w nich opisane podstawy czarnej magii. Ten ezoteryczny motyw musi tu gdzieś być!
- Tego właśnie się boję - że się pomyliłem i że on rysuje po prostu własne wymysły.
- Nie jestem specjalistką, ale ten jego symbol w niczym nie przypomina wytworu chorego umysłu. Przeciwnie - wygląda na wynik poważnych poszukiwań; na coś wybranego specjalnie w konkretnym celu.
- W celu napędzenia strachu! - wykrzyknął Brolin. - Biorąc pod uwagę okoliczności, nie widziałem czegoś bardziej złowieszczego.

Bo to był Bardzo Złowieszczy Pentagram.

Odeszła ku ukrytej w cieniu podwójnej framudze. Zaczęła macać dłonią ścianę, szukając mechanizmu, którego użył Anthony Desaux, kiedy odwiedziły go z Camelią, i znalazłszy go, nacisnęła przycisk. Tak jak poprzednio gospodarz, ona także znikła.
Brolin uważał to za bardzo zabawne, ale uśmiech zamarł mu na twarzy, kiedy wszedł za nią do ukrytego pokoju. Mimo włączonej maleńkiej lampki panowały tu właściwie ciemności. Z pajęczynami i fotelem do tortur pośrodku, pomieszczenie nie rozpraszało ewentualnych obaw. Stare książki na półkach wzbudzały rodzaj szacunku zmieszanego ze strachem. Nagle, jakby wbrew sobie, odczuwało się tutaj dziwny respekt.
- Co to za miejsce! Trzeba być szalonym, żeby mieć coś takiego u siebie w domu! - zdumiał się Brolin.

Taaak, tylko wariaci trzymają stare księgi. Niebezpieczni wariaci.

- Uważam, że to pomieszczenie ma swój urok: panuje tu atmosfera erudycji i tajemnicy.
Juliette szła wolnym krokiem wzdłuż wysokich półek, które zamykały ośmioboczną przestrzeń „Piekła". Głowę miała podniesioną do góry; nie zauważyła nogi od fotela w kształcie łapy lwa i potknęła się o nią. Straciła równowagę, a Brolin, który stał niedaleko, rzucił się, żeby ją przytrzymać.
Juliette wpadła prosto w jego ramiona. Chciał ją zapytać, czy wszystko w porządku, i nagle spojrzał w jej szmaragdowe oczy.
[Wprawdzie uprzednio były szafirowe, ale pewnie na taką okazję zamontowała sobie nowe.] Serce zaczęło bić mu szybciej. Kiedy Juliette upadała, Brolin chwycił ją za rękę, żeby ją podtrzymać. Teraz zobaczył, że wciąż ściska jej dłoń w swojej. Juliette opierała się o niego, a jej pełne różowe usta przyciągały go do siebie jak magnes metalową kulę. [Jakie to filmowe] Nie wiedział, co ma robić. Coś kazało mu nie zastanawiać się, pójść za głosem serca i ciała, a przecież odczuwał strach. Tak, strach. Bał się, że Juliette tak naprawdę nie czuje do niego nic głębokiego, że to tylko pozostałości szoku z okresu, kiedy została porwana. Mogła go wciąż postrzegać jako wybawiciela, wobec którego ma dług wdzięczności, bez którego nie umie normalnie żyć. Brolin bał się, że ona nie pragnie go jako kochanka, jako przyjaciela, tylko że podświadomie nie chce oderwać się od swojego opiekuna. A jeśli tak, to fałszywe przywiązanie nigdy nie zmieni się w miłość.
[Facet tak lubił analizować wszystkim psychikę, że na swojego penisa mówił Dr. Freud.]
- Wiem, o czym myślisz - szepnęła Juliette. Poczuł mocniejszy uścisk jej dłoni.
- Nie wiem, czy to jest... - zaczął, ale Juliette przyłożyła mu palec do ust.
Zbliżyła twarz do jego twarzy i kiedy dzieliło już ich tylko kilka centymetrów, Brolin przysunął się do niej. Dotknął wargami jej ciepłych ust, najpierw lekko, później mocniej, i kiedy poczuł aksamit jej języka
i satynę jej śliny, oboje opanowało pragnienie stopienia się w jedno; przytulili się więc do siebie w tej zakurzonej sali najmocniej jak mogli, delikatnie dotykając się dłońmi.
Nie, dla Juliette nie miało to nic wspólnego ze sprawą porwania. Nic w jej gestach ani namiętności nie było wynikiem podświadomej chęci wyjścia z szoku. Juliette brała życie pełną garścią; swoim zachowaniem dała dowód, jak bardzo chce zapomnieć o traumatycznej przeszłości. Miała silną osobowość, poradziła sobie z problemami psychicznymi. Brolin był teraz całkowicie pewien, że oboje pragnęli siebie całkowicie i szczerze.
A wydedukował to zapewne ze sposobu w jaki Juliette chwyciła go za jaja.

W miarę jak wzajemne pragnienie rosło, ich ruchy stawały się coraz pewniejsze i po chwili zapomnieli o wszystkim w erotycznym zapale. Zapomnieli, dlaczego tu się znaleźli; zapomnieli o strasznym mordercy grasującym w okolicach; zapomnieli o nieporozumieniach, a nawet o tym, w
jak niestosownym do uprawiania miłości miejscu się znajdują - wszystko to znikło we wzajemnym pragnieniu stopienia się w jedno.

Gdyby zaś znienacka wrócił gospodarz, zaprosiliby go do trójkącika.

Bluzka Juliette rozchyliła się, ukazując granatowy stanik, i Brolin schylił głowę, żeby dotknąć ustami napiętej skóry. Juliette przywarła do niego, przesuwając dłońmi po jego ciele;
Ogień rozkoszy pochłonął ich do tego stopnia, ze mimowolnie opadli na fotel królujący pośrodku komnaty.
Na to prawdziwe narzędzie średniowiecznych tortur.
W zapamiętaniu Juliette skaleczyła się w bok o ostry stalowy szpikulec, ale z jej ust nie wydobył się żaden protest, żaden jęk. Spleceni ciałami kochali się w tej mistycznej, uderzającej do głowy atmosferze, w której nawet cierpienie potrafi być przyjemnością.
Później leżeli przytuleni do siebie, wsłuchując się w rytm swoich serc, przepełnieni szczęściem, spoceni po miłosnej walce.
[Rozumiem, że ten fotel, to była taka amerykanka tortur, dająca się rozłożyć w łóżko?] Musiały minąć długie minuty, żeby zeszli na ziemię, otrząsnęli się z podróży w bajkowy świat z dala od rzeczywistości. Długo jeszcze czuli cudowny zawrót głowy.
Połączenie wyczerpania fizycznego i galopującej wyobraźni okazało się prawdziwie euforyczne. Oboje czuli się tak, jak może czuć się sportowiec tuż po pobiciu rekordu, wykończony długim i ciężkim biegiem, gdy pełen satysfakcji obserwuje, jak do gardła i na język wraca spragniona wilgoć. Był to rzadki stan, kiedy człowiek czuje, że wszystko się spełniło, że fizycznie i mentalnie przeszedł samego siebie - stan, w którym ból zmienia się w przyjemność, w którym uczucia gubią się w rozkosznym zawrocie głowy
Kiedy wstali i ubrali się, Brolin objął Juliette i ukrył twarz w jej włosach.
- Juliette... Juliette... - szepnął, przyciskając ją do siebie.
Milczeli, bo o czym tu mówić; przecież rzeczywistość była wspanialsza od słów.

Tak, policjant bzyknął właśnie świadka w sprawie, popełniając potworne wykroczenie służbowe, do tego zrobił to w cudzej bibliotece, na fotelu tortur. Czy można wyobrazić sobie coś wspanialszego?
Stali w ciemnościach mocno przytuleni do siebie.

Stare księgi cierpliwie czekały, rozchylając bezwstydnie stronice, odkrywając nieprzyzwoite treści przed profanami.

Ponieważ był to dział Kamasutry i przyległości na Niewidocznym Uniwersytecie.

Był już prawie świt, gdy dziewczyna skoczyła nagle na równe nogi. Chwyciła zdjęcie czaszki Elizabeth Stinger i twarz jej stężała.
- Mam! - westchnęła w ostatnim porywie energii, spoglądając na otwartą stronicę przeglądanej właśnie księgi. Brolin nachylił się nad jej ramieniem.
Ujrzał złowrogi pentagram, nakreślony atramentem i szeroką stalówką jakiegoś pradawnego skryby...

Średnio on pradawny, ten skryba, zważywszy na fakt, że stalówki pojawiły się gdzieś w XVIII wieku.

Szybko przebiegł oczami opis. Poczuł na plecach dreszcz obrzydzenia. A może strachu? Pod rysunkiem znajdowało się wykaligrafowane gotyckim pismem zdanie:
Rytuał ochronny przed duszą zmarłego.

No groza skondensowana, aż mi serce stanęło z wrażenia.

Promienie słońca zarzucały powoli woal mlecznego światła na gęstwinę parku. Był świt.

Bo to było słońce ze specjalnym kloszem, dzięki któremu poranki stawały się bardziej trÓ.

Brolin odwiózł Juliette do domu. Gdy tylko weszli do środka, Juliette wzięła go za rękę i poprowadziła do sypialni. Oboje potrzebowali tylko odrobiny snu, żeby móc logicznie myśleć i wytrwać przez cały - zapowiadający się na długi i pełen wytężonej pracy - dzień.
Wcześniej przepisali treść rytuału i bezszelestnie opuścili posiadłość bogatego Francuza, mając w głowie dźwięk strasznych diabelskich zaklęć. Brolin nastawił budzik tak, aby mogli przespać pięć godzin, założył bowiem, że tyle snu wystarczy na powrót do pełnej sprawności i żeby ewentualnie wytrzymać kolejną nieprzespaną noc.

Przypominam uprzejmie, że to jest październik, a zatem słońce wschodzi gdzieś między 6:00 a 6:40. Przy najlepszych wiatrach położyli się spać koło siódmej, może nawet ciut później, co oznacza, że pan superprofiler planuje się zameldować w pracy w godzinach popołudniowych. Jest bowiem zapewne zbyt zajebisty, żeby przychodzić, jak każdy normalny gliniarz, do pracy na rano.

Zmęczeni zasnęli przytuleni do siebie, przysuwając się jak najbliżej: chcieli zlać się w jedno, czuć siebie nawet przez sen. Kiedy Brolin myślał o tym później, widział wszystko jak na zamazanym zdjęciu, niewyraźnie. Nie wiedział, czy spali, czy kochali się powoli, jakby w półśnie. Czy budzili się, czy zasypiali. Pamiętał czułe gesty, jęki; pamiętał, jak rozkosz powoli rozlewa się po całym jego wnętrzu.
Kolo pamięta jęki, stęki, pieszczoty i rozkosz, ale nie pamięta, czy bzykał pannę, czy nie. Jest na sali psychiatra i neurolog?

Niemożliwe. Po prostu niepojęte. Leland Beaumont zginął od kuli z pistoletu Glock - nabój parabellum kaliber dziewięć milimetrów [Ałtor zna marki broni i amunicji, no sso za szpan!] - która trafiła go prosto w głowę. Mózg Lelanda na oczach Brolina zmienił się w krwawą miazgę, rozpryśnięty cień. [Bo metafory są trÓ, a że im sensu brak? Kto by się przejmował!] Pochówek odbył się kilka dni później i jego ciało musiało być już tylko zjedzoną przez robaki masą. W żadnym wypadku nie mógł zostawić śliny na niedopałku.
Jestem granitowo pewna, że pochówek nie zostawił żadnej śliny nigdzie.

Brolin zdjął skórzaną marynarkę i popatrzył na Craiga Nove, którego twarz zdradzała wielkie zmęczenie.
- Jak bardzo wiarygodny jest ten test DNA? - zapytał.
- Jest bardziej niż wystarczająco wiarygodny, żeby skazać na dożywocie.
- Czy nie ma takiej możliwości, żeby ktoś inny miał takie samo DNA?
- To jest jedyne wyjaśnienie! - wykrzyknął Bentley Cotland.
Craig energicznie potrząsnął głową.
- To jest niemożliwe. Każdy ma unikalne DNA.
- Tak samo niemożliwe, jak to, żeby Leland był żywy.
- Przepraszam; jest jedno wyjaśnienie - podjął Craig. -DNA to rzeczywiście unikalny kod, bo nie ma dwóch ludzi o tym samym DNA... z wyjątkiem bliźniaków jednojajowych, czyli bliźniaków, którzy wyszli z tego samego jaja.
[Jak Kastor i Polluks, znaczy?]
- Niestety! - wykrzyknął Salhindro. - Leland był jedynakiem.
- Czy jesteśmy tego pewni? - spytał kapitan.
- Ee... tak. Bo czy może być inaczej? Po jeszcze jednym dziecku byłby jakiś ślad, no nie? Dokumenty, prawo jazdy, praca... Świadkowie... Czy ja wiem. W końcu ludzka egzystencja nie może przejść niezauważona. Przecież są urzędy stanu cywilnego... W naszych czasach nie można mieć dziecka
i ukryć go przed resztą świata. W każdym razie na pewno nie przez ponad dwadzieścia lat! Dlaczego zresztą rodzina Beaumontów miałaby to robić? Życie to nie telewizja; w życiu nie chodzi o wywołanie napięcia za wszelką cenę, bez względu na rzeczywistość!

Innymi słowy “Nie sprawdziliśmy dokładnie, ale to przecież niemożliwe!”

Twarze wszystkich spoważniały. Leland był jedynym dzieckiem małżeństwa Beaumontów i z jego śmiercią ginęło całe logiczne wyjaśnienie znalezionego DNA.

Wprawdzie istnieje sposób na sprawdzenie, czy dana próbka nie pochodzi od bliźniaka Lelanda, ale dla dobra fabuły ałtor będzie jego istnienie starannie ignorował.
Serio myślisz, że o nim wie?
Może go jednak trochę przeceniam...

Brolin zdecydował, że nadszedł czas na odkrycie swojego znaleziska.
- Słuchajcie, z pomocą Juliette udało mi się...
- Juliette? To ta niedoszła ofiara Lelanda, czy tak? - przerwał mu Bentley Cotland.
- Już pana prosiłem, żeby nie mówić o niej „ofiara": ona żyje i dobrze się miewa.

Dlatego Cotland nazwał ją “niedoszłą ofiarą”, młotku.

- Chce pan powiedzieć, że dopuścił pan osobę cywilną do śledztwa? - zapytał Bentley z lekkim sarkazmem w głosie, a ton ów czynił go wyjątkowo niesympatycznym.

Co za cham bolesny, śmiał wytknąć superprofilerowi, że ten olewa procedury!

- Ona wie więcej niż ktokolwiek inny na temat Lelanda; ona widziała go z bliska!

A jak powszechnie wiadomo od widzenia kogoś z bliska poznaje się tę osobę wręcz na skroś.

- Wydawało mi się, że to pan jest specjalistą od morderców.
- Panie Cotland, zaczyna mnie pan wyjątkowo...
- Co wyjątkowo?!
Brolin wstał z fotela z groźnym wyrazem twarzy.

Ja jestem maczo, kobiety mi wybaczą, niech płaczą jestem maaaaczooo!

Kapitan Chamberlin rozkruszył palcami gumkę, którą się od dłuższego czasu bawił.
- Cóż... Nie wierzę w te wszystkie idiotyzmy na temat satanizmu, ale DNA mówi samo za siebie. Aby więc pozbyć się wątpliwości i uspokoić nas, myślę, że nie mam wyboru - powiedział głuchym głosem. - Nienawidzę tego robić, ale poproszę prokuratora o pozwolenie na ekshumację. Przynajmniej dowiemy się prawdy. Dowiemy się, czy Lelandowi udało się w ten czy inny sposób uratować, co wydaje mi się niemożliwe, czy też ktoś stroi sobie z nas nieprzyjemne żarty.

Ponieważ najbardziej logicznym wnioskiem w takiej sytuacji jest ten, że morderca wylazł z grobu, przykleił sobie odstrzeloną połowę głowy i w radosnych podskokach wrócił do świata żywych.

Bentley Cotland popatrzył na Chamberlina.
- Ale pan nie może tego zrobić! Leland nie żyje, a nawet gdyby był najgorszą szmatą, to ma prawo do odpoczynku po śmierci; nie można tak po prostu zbezcześcić jego grobu.

Zaczynam mieć wrażenie, że dla ałtora prokurator to taki gość, który chodzi sobie w ładnym garniturku po sądzie, sztorcuje gliniarzy i czaruje przysięgłych. I nie zna się absolutnie na kryminalistyce i dotyczących jej procedurach prawnych.

Pośmiertnym domem Lelanda był cmentarz w Latourell, małej mieścinie nad brzegiem rzeki Columbia, w regionie, którego pejzaż jest rozdarty stromymi przepaściami i pokryty gęstwiną ciemnych lasów. Miejsce to wybrał ojciec, ostatni z rodziny, Milton Beaumont, ponieważ cmentarz znajdował się niedaleko jego domu w lesie. A Latourell było jedynym miasteczkiem w promieniu kilku mil liczącym więcej niż pięć tysięcy mieszkańców.
Ponieważ jestem wredną zołzą, informację tę sprawdziłam. I wiecie co? W promieniu mniej niż 10 mil znalazłam dwa miasteczka, Troutdale i Washougal, obydwa legitymujące się kilkunastoma tysiącami mieszkańców. Z geografii zatem też pała.

W samochodzie, który wiózł Meatsa, Cotlanda i Brolina do Latourell, młody inspektor rozłożył kupioną właśnie niedzielną gazetę. Na pierwszej stronie jednoznacznie brzmiący tytuł zawiadamiał: Monumentalne fiasko! Poniżej mniejszymi literami wbijano dodatkowy gwóźdź do trumny: Nieudana próba schwytania „Ducha Lelanda"- policja bezkarnie żongluje naszym życiem i naszymi pieniędzmi. Zamieszczono nawet oświadczenie burmistrza, pełne demagogii typowej dla urzędników wysokiego szczebla:
Nie możemy tolerować, żeby jakiś osobnik zagrażał bezpieczeństwu naszych obywateli. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby go jak najszybciej zatrzymać, i w tym celu spotykam się jeszcze dzisiaj z szefem policji. Co do operacji na parkingu, nie zostałem o niej poinformowany, ale wyjaśnimy sprawę wspólnie i wobec winnych zostaną wyciągnięte konsekwencje... I dalej niemal cała kolumna w tym stylu.
Jak długo jeszcze Chamberlin będzie mógł kryć Brolina, zanim zmuszą go do zaspokojenia wzburzonej opinii publicznej, czyli wydania go wilkom na pożarcie?

Ponieważ broń Borze, żeby ktokolwiek wyciągał wobec hiroła konsekwencje, za marnowanie pieniędzy podatników, tudzież sił policji i pozostawienie wyjątkowo groźnego przestępcy na wolności.

3 komentarze:

  1. Uwielbiam Was :D

    Gayaruthiel

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakie to jest głupie... A obława... Nie wiem czy kiedykolwiek widziałam gorzej opisaną scenę obławy czy czytałam. To jest po prostu tragiczne!
    Zero jakiegokolwiek reaserchu, ZERO. Jak się łapie za takie tematy, to chyba podstawa, ale co ja się znam...

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety, reaserch był zbyt zajęty, kchem, "zlewaniem się w jedno" z logiką na krześle tortur w bibliotece pełnej satanistycznych ksiąg, by mógł towarzyszyć ałtorowi w radosnej tfurczości.

    Dwójka głównych bohaterów jest wyyyyyjątkowo wkurzająca. Oby się nie rozmnożyli. Borze gęsty a szumiący, dlaczego niezbędnym składnikiem każdego nędznego thillera jest wątek romansowy między policjantem a "ofiarą"? Czy naprawdę w atmosferze zagrożenia, po ujrzeniu makabrycznych scen, ze świadomością, że psychopata krąży gdzieś w pobliżu, człowiek ma taką ochotę się seksić?

    "Czujecie tę grozę? PADA!" miażdży system. Czytanie tych bzdetów z Waszymi komentarzami jest czystą przyjemnością.

    Więcej!

    Z wyrazami szacunku
    Kazik

    OdpowiedzUsuń