poniedziałek, 14 stycznia 2013

12. Pierścień, czyli Mhrock, Sauron i PCK [1/?]


Na razie przerywamy obcowanie z arcydziełem o aniołach i licealistach, ale kiedyś do niego wrócimy. Dzisiaj natomiast pastwić się będziemy nad dziełem Jorge Molista "Pierścień. Spadek po ostatnim templariuszu." Dowiemy się co się naprawdę stało z Pierścieniem Jedynym, jak dorabiają do pensji Usta Mordoru i dlaczego jęki nieboszczyków są bardziej tró jako podkład dźwiękowy przy pierwszym seksie niż romantyczna piosenka.


Analizują Wiedźma i Ilmariel.




Nieczęsto się zdarza, by kobieta tego samego dnia dostała dwa pierścionki zaręczynowe. Dlatego moje dwudzieste siódme urodziny były tak szczególne. Pierwszy pierścionek, w którym iskrzył się wspaniały brylant, otrzymałam od Mike’a, chłopaka, z którym chodziłam od ponad roku. Prawdziwy sukces!
Mike to ideał, o jakim marzy każda panna na wydaniu. Albo przynajmniej powinna marzyć, a jeśli tak nie jest, to z pewnością jej matka pragnie mieć kogoś takiego w rodzinie.
A jeśli panna jest lesbijką, ma w nosie małżeństwo, albo po prostu nie spędza całych dni na marzeniach o tym jedynym, co przyleci z pierścionkiem, to co?
To znaczy, że nie jest kobietą. Proste.
O mać... Jestem mężczyzną!

No dobrze, ale chyba chcecie czegoś się dowiedzieć o drugim pierścionku. Otóż ten także mnie do czegoś zobowiązywał, choć nie do małżeństwa. [Sorry, słonko, to niejako godzi w ideę pierścionka zaręczynowego.] A może jednak? W istocie ten drugi pierścionek również mnie związał, ale nie z mężczyzną, lecz z przygodą. Z niezwykłą przygodą.
Eeee... laska zaręczyła się z przygodą?
Tym drugim był Sauron.

Kiedy ktoś zadzwonił do drzwi, zabawa osiągała apogeum. Jennifer w długiej sukni z głębokim rozcięciem i Susan w obcisłych spodniach o obniżonej talii tańczyły, nie zwracając uwagi na męskie towarzystwo. Chłopcy, niektórzy byli po paru kieliszkach, wybałuszali oczy: Bezwstydnice! Jakże lubią prowokować!
Tańczyły i w dodatku nie nosiły burek afgańskich. Ruja i porubstwo oraz Sodoma i Gomora.

Mnie nie przeszkadzało, że faceci ślinili się na widok tych dwóch dziewczyn; byłam już zaręczona i Mike, mój szykowny narzeczony, obejmował mnie wpół i całował, w przerwie między jednym a drugim łykiem wina i wybuchami śmiechu.
A gdyby nie była zaręczona, to co? Wygoniłaby je kijem?
Nie, wtedy Imperatyw nakazywałby wszystkim facetom ślinić się do bohaterki, więc kogo obchodziłyby jakieś laski pomniejszego kalibru.

Na moim palcu lśnił pierścionek z dużym, wielokaratowym brylantem. Mike wręczył mi go parę godzin wcześniej w luksusowej restauracji, znajdującej się w pobliżu mojej kawalerki na Manhattanie, dokąd mnie zabrał dla uczczenia moich urodzin. [Do tej kawalerki.]
- Dzisiaj ja wybieram deser - oznajmił.
Podano mi wspaniały, czekoladowy suflet i przy trzecim lub czwartym nabieraniu tego smakołyku łyżeczka zazgrzytała na czymś twardym.
To miały być oświadczyny, czy zabójstwo przez zadławienie laski pierścionkiem ukrytym w żarciu?
W najlepszym przypadku skończyłoby się połamaniem zębów (chyba znowu nie potrafimy być romantyczne...).

- Życie jest jak czekoladowy suflet - Mike naśladował głos Toma Hanksa w filmie Forrest Gump. - Nigdy nie wiesz, co znajdziesz w środku. - Sądzę, iż obawiał się, że przy mojej entuzjastycznej żarłoczności, mogę to połknąć. [Wersja z zabójstwem nabiera realnych kształtów.]
I nagle ze smakowitej czerni deseru wydobył się błysk, który mnie oślepił.
Dyjament był tak zajebisty, że świecił nawet oblepiony czekoladą.
Swoją drogą, wkuropatwiłabym się niemożebnie, gdybym musiała ten pierścionek potem doczyszczać z resztek żarcia.

Spoważniałam, postanowiłam przedłużyć show i rozejrzałam się wokół: perski dywan, wspaniały kryształowy żyrandol zwisający z sufitu, kotary...
Byłoby oryginalniej, gdyby zwisał z podłogi.

Z powodu wrzawy wywołanej muzyką i głośnymi rozmowami nie usłyszałam dzwonka do drzwi; dotarł on do uszu Lindy i Johna, którzy zamiast mnie zawołać uznali, że warto towarzystwu pokazać faceta tak interesującego. Wprowadzili więc go do środka i ja znalazłam się oko w oko z osobnikiem wysokim, odzianym w czarny strój motocyklisty, który wchodząc do mieszkania nie raczył nawet zdjąć kasku.
Jakby zdjął nie byłoby kul i tajemniczo.
Usta Saurona?


- Pani Cristina Wilson? - zapytał. Dreszcz przebiegł mi po plecach, bo facet wyglądał ponuro i zdawał się przynosić ze sobą całą ciemność nocy panującej na dworze.
Każdy motocyklista w kasku uosobieniem zła i dziecięciem Saurona, tajest.
A nie mówił czasem WIELKIMI LITERAMI?

Ktoś ściszył muzykę i wszyscy słuchali uważnie słów przybysza.
- Tak, to ja - odpowiedziałam i się uśmiechnęłam. Ten chłopak zaraz mi zaśpiewa happy birthday. I prawdopodobnie wykona striptiz, by zademonstrować nam swoje mizerne muskuły, ukryte pod skórzanym ubraniem.
Ponieważ, jak powszechnie wiadomo, męscy striptizerzy to osobnicy wątli i cherlawi.

To niespodzianka, jaką mi zapewne sprawiła któraś z moich przyjaciółek, może Linda, albo Jennifer. Byłoby zabawnie. [Zwłaszcza narzeczony piałby z radości...] Osobnik zrobił pauzę, rozsunął zamek swojej kurtki, a kiedy myślałam, że ją zdejmie, z wewnętrznej kieszeni wyciągnął paczuszkę. Goście zbiegli się do nas, rozbawieni, podnieceni i trochę pijani.
- To dla pani - powiedział facet, wręczając mi paczuszkę.
Ja nadal patrzyłam na niego wyczekująco. Kiedy zacznie się show? Facet jednak, zamiast śpiewać, rozsunął inny zamek błyskawiczny i zamiast zdjąć skórzane spodnie, wyjął z kieszeni kartkę papieru i długopis.
- Mogę zobaczyć jakiś pani dowód tożsamości? - zapytał oschle.
Wydało mi się, że z tym to już przesadza, ale trzeba było kontynuować zabawę. Znalazłam więc swoje prawo jazdy i pokazałam mu je. On zapisał spokojnie moje dane na druczku. Był to wytrawny aktor. Wszyscy uważnie słuchali jego słów i obserwowali jego ruchy. Czy był to już show?
Laska ma inteligencję pora, tak na oko oceniając.

- Proszę tu podpisać.
- No dobrze, zaczynasz czy nie? - rzekłam po złożeniu podpisu; ten cały wstęp wydał mi się przydługi.
On spojrzał na mnie jakoś dziwnie i odrywając kopię dokumentu, wręczył mi ją, powiedział „do widzenia” i skierował się do drzwi.
Wstrząsssss...
Nie będzie gołych Pennywise’ów :(

Usiadłam na sofie. Położyłam paczuszkę na stoliku ze szklanym blatem i bezskutecznie próbowałam zdjąć sznurek z opakowania. Wszyscy skupili się wokół, głośno się zastanawiając, co to może być i kto to przysłał. Ktoś mi przysunął nóż od tortu, rozcięłam sznurek i po rozpakowaniu zobaczyłam drewnianą ciemną szkatułkę z prymitywnym metalowym zameczkiem.
Szkatułka wyglądała na bardzo starą. Wewnątrz, na zielonej pluszowej poduszeczce, leżał złoty pierścionek z ciemnoczerwonym kamieniem. Klejnot wyglądał na antyczny.
- Pierścionek! - wykrzyknęłam.
No w życiu bym nie rozpoznała, dziękuję ci, heroino.

Wszyscy chcieli go obejrzeć, chwaląc przy tym wielkość brylantu na pierwszym pierścionku. [Inaczej narzeczony mógłby wpaść w kompleksy. Albo po prostu mieli zeza i im się pierścionki mieszały.]
- To rubin - powiedziała Ruth o drugim pierścionku. Ruth jest ekspertem w sprawach starej biżuterii, pracuje dla Sotheby’s i dobrze się zna na kamieniach szlachetnych.
- Dziwnie wygląda - skomentował Mike.
- Bo dawniej, przed wiekami, nie szlifowano kamieni tak jak obecnie. Szlif był prymitywny, kamienie przycinano na okrągło, tak jak ten rubin.
Heh. Niektóre kamienie dalej się szlifuje w ten sposób. Na przykład, tu zaskoczenie, rubiny. Ekspert z Sotheby’s tego nie wie?
Ciiicho. Ekspert ci tu mówi, a ty z jakimiś faktami... Wstydziłabyś się, naprawdę!

W czasie gdy Mike przygotowywał koktajle, zaczęłam znów przyglądać się szkatułce i pierścionkowi. Pokwitowanie o doręczeniu przesyłki leżało na stole. Starannie je wygładziłam i z trudem, bo kopia była źle odbita, odczytałam: „Barcelona, Spain”.
Podskoczyło mi serce.
- Barcelona - krzyknęłam. Tyle wspomnień budzi we mnie to słowo!
Tyle świetnych meczów!

Wieżowiec, zraniony ogniem, z przerażającym rykiem, całą swą gigantyczną masą zwalił się na nieszczęśników, znajdujących się na dole. Ludzie uciekali. Chmura popiołu i pyłu, jak wiatr pustynny niosący piasek, rozszerzała się, przenikała na ulice i pokrywała wszystko białawą, grubą warstwą.
Przekręciłam się gwałtownie w łóżku. Boże, jaki strach! Wróciła znowu pamięć o owym strasznym poranku, kiedy runęły najwyższe wieżowce...
Tylko mnie ta metaforyka powala z przerażającym rykiem?
To był wieżowiec, czy Godzilla?

Zamknęłam oczy, już spokojna, ale znowu naszła mnie tragiczna wizja walących się wieżowców, ruin, paniki, jaka ogarnęła ludzi. Sen jednak się zmienił. Nie działo się to już w Nowym Jorku. Nie waliły się Wieże Bliźniacze. Było to coś innego, ale obrazy i dźwięki tego czegoś dochodziły do mnie i nie mogłam się przed tym obronić.
Było wsadzić głowę w piasek.

Ludzie krzyczeli. Walące się wieże spowodowały wielki wyłom i mężczyźni uzbrojeni w miecze, włócznie i kusze, chronieni przez żelazne hełmy, kolczugi i tarcze, biegli w chmurze pyłu ku wyszczerbionym murom, dodając sobie animuszu bojowymi okrzykami. Znikli pośród wrzawy w brudnej mgle i nigdy z niej nie wyszli. Po chwili mgła wypluła z siebie hordę wyjących wojowników muzułmańskich, wymachujących skrwawionymi szablami.
Pamiętajcie, zacni wojownicy europejscy dodają sobie animuszu bojowymi okrzykami. Hordy muzułmańskie wyłącznie wyją.
Dobra, wiem, że sen się niby zmienił, ale i tak mam wizję tych facetów z włóczniami i w kolczugach biegających po World Trade Center. Nie powiem, bawię się nieźle.

Choć miałam przypasaną u boku szpadę, byłam niezdolna do walki; czułam, że opuszczają mnie siły, a krew wypływa z otwartych ran. Nie mogłam wywijać szpadą ani nawet podnieść ręki. Zaczęłam szukać jakiegoś schronienia. Spojrzałam na swoją dłoń i ujrzałam na palcu pierścionek z ciemnoczerwonym rubinem.
Astralny sen? Jest!
Fakt, nie jestem przekonana, czy akurat szpadą byś mogła podziałać w tych okolicznościach. Walcząc pierścionkiem zyskujesz przynajmniej element zaskoczenia. Ewentualnie doładowanie tró loff power.

Wielkie drewniane bramy okute żelazem zostały zamknięte. Za nimi było bezpiecznie, ale wojsko z obnażonymi szablami trzymało tłum na odległość, wpuszczało tylko niektórych.
Patrzajcie narody, oto Armia Potłuczonych. Zamiast schronić się w tym bezpiecznym miejscu za wrotami, oni bronią zamkniętych drzwi przed bandą cywili.

Ci, którzy tłoczyli się na zewnątrz, zaczęli głośno błagać o litość. Pchali się, prosili, płakali, przeklinali. Strażnicy krzyczeli na nich, żeby się odsunęli, odeszli, skierowali się w stronę portu. A kiedy stłoczony tłum chciał siłą utorować sobie drogę, ci, którzy strzegli wejścia, zaczęli dźgać szablami stojących najbliżej. Biedni nieszczęśnicy, wyjący z bólu i strachu.
Wroga muzułmańska horda w tym czasie skoczyła na kebaba. Trza się było pokrzepić przed walką.
To chyba jakiś ichni sposób na walkę z przeludnieniem. Inaczej sobie tego nie umiem wytłumaczyć.

Uchodziła ze mnie krew i bałam się, że umrę w tym zdesperowanym tłumie. Chwiejąc się na nogach, rzuciłam się na szable żołnierzy. Musiałam za wszelką cenę przejść przez te drzwi!
Nogami do przodu chyba.

Gwałtownie siadłam na łóżku. Oddychałam ciężko i miałam oczy pełne łez. Jakże się bałam! Jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy dowiedziałam się, co się stało z Wieżami Bliźniaczymi.
Sen był dla mnie bardziej realny od tego, co się stało 11 września. Nie spodziewam się, że to zrozumiecie, bo ja sama do dzisiaj tego nie pojmuję.
Gdzież byśmy śmieli...

Końcowy obraz najbardziej wrył mi się w pamięć. Mężczyzna, który dowodził oprawcami strzegącymi bram, był ubrany na biało, a na piersiach miał taki sam czerwony krzyż, jaki widziałam namalowany na ścianie fortecy. Ten krzyż... coś mi przypominał.
Ani chybi PCK.

Odwróciłam się do Mike’a, szukając w nim oparcia. Teraz leżał na wznak i nadal słodko spał z anielską twarzą i lekkim uśmiechem na ustach. Z pewnością jego sny różniły się od moich. Nie mogłam dzielić z nim jego spokoju; pierścionek, nie ten od niego, ale drugi, budził we mnie trwogę.
Powiedziałam przedtem, że byłam naga, ale nie całkiem. Na mojej ręce lśniły dwa pierścionki. [To stanowczo wpływa na stopień twojego odziania.] Nie zwykłam spać z biżuterią, ale przed pójściem do łóżka nie zdjęłam pierścionka z brylantem, symbolem naszej miłości, mojego ślubowania, mojego nowego życia.
Ponieważ nie ma to jak pociąć se przez sen gębę Symbolem Miłości.

Nie wiem jednak, dlaczego leżałam w łóżku także z tym drugim pierścionkiem. Tym z mojego koszmarnego snu. Czy tak mnie opętał ten pierścień, że widziałam go nawet w tym strasznym śnie?
Chciałam go lepiej obejrzeć, zdjęłam więc pierścionek z palca i podsunęłam pod światło nocnej lampki. Siedziałam tak przez godzinę, głaszcząc go i nazywając Sssskarbem.
I wtedy stało się coś, co mnie po prostu zamurowało. Światło, padając na kamień, osadzony w ten sposób, że metal podtrzymywał go tylko z dwóch stron, rzuciło na białe prześcieradło odbicie przedstawiające czerwony krzyż. Był piękny, ale niepokojący; szczególny krzyż: miał cztery jednakowe ramiona, które na końcach otwierały się, tworząc dwa małe kotwicowe łuki.
Piękny i niepokojący. Mhrocny i tró. I w ogóle. I z całą pewnością nie używany przez templariuszy. Temu templaryjskiemu nic się nigdzie nie rozwidla.

Wszystko, co dotyczyło tego pierścionka, było tajemnicze: sposób, w jaki do mnie dotarł, pojawienie się go w moim śnie, widok tego krzyża, zanim jeszcze odnalazłam go także w pierścionku...
Powiedziałam sobie, że ten pierścionek ma swoją historię, że nie jest to zwykły prezent, że coś się w nim kryje... [Poważnie? Nigdy bym na to nie wpadła.]
Moja ciekawość rosła. A także strach. Coś mi mówiło, że ten niespodziewany prezent nie trafił do mnie przypadkiem, że jest to wyzwanie losu, życie toczące się równolegle do mojego, które, jak sekretne drzwi, otwiera się nagle przede mną, kusząc, abym przekroczyła jego ciemny próg...
Coś jest na rzeczy z tym Sauronem.

Zapaliłam znów światło i skupiłam uwagę na czerwonym kamieniu; z jego wnętrza wydobywał się dziwny blask. Rubin miał kształt sześcioramiennej gwiazdy, którą jakby coś poruszało od spodu.
Cięty na okrągło, ale sześcioramienny i coś (Niewidzialna Ręka Saurona?) majta nim od spodu. Istotnie, wyjątkowy klejnot.
I jeszcze rzuca odbicia w kształcie krzyża. Nie, to z pewnością nie jest ziemska geometria.

Obejrzałam pierścionek od wewnątrz. Była tam inkrustacja z kości słoniowej wycięta w ten sposób, że tworzyła rysunek na tylnej ściance rubinu, dzięki czemu światło, przechodzące przez pierścionek od tyłu, rzucało obraz tego pięknego krwistoczerwonego krzyża.
Tłumaczenie na polski poproszę, bo się zgubiłam.

I nagle oczy rozszerzyły mi się ze zdumienia, kiedy ta myśl powstała w mojej głowie. Pierścionek! Ten z rubinem. [Dobrze, że to powiedziała, inaczej bym w życiu nie zgadła, że chodzi o ten pierścionek z rubinem.] Już go przedtem widziałam! Ten obraz powracał z zatartych wspomnień dzieciństwa. Byłam tego pewna. Absolutnie pewna. Mogłam go w przeszłości gdzieś widzieć, ktoś go nosił na palcu.
Przewracałam się niespokojnie na łóżku. Zdarzyło się to, kiedy byłam dzieckiem, w Barcelonie. Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Ale kto go nosił?
Starałam się sobie przypomnieć, ale na próżno.
Byłam już pewna, że pochodził on z mojego dzieciństwa, być może z jeszcze bardziej odległej przeszłości.
Taaaaaak, jej dzieciństwo to niemal Starożytność.
Oj tam, myślisz, że sen o hordzie facetów z dzidami był tylko tak dla hecy? Na pewno jest co najmniej reinkarnacją jakiejś antycznej Merysójki.

Moi rodzice poznali się właśnie w Barcelonie, zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia, pobrali się i ja urodziłam się z tego związku. Ojciec mówił ze mną przez całe życie po angielsku, a ja nazywałam go Daddy, co znaczy tata. [To fascynujące i zapewne kluczowe dla fabuły. Czy też może powinnam się wCZONSnąć, że laska zna angielski? Pojęcia nie mam.] On zaś moją matkę, która ma na imię Maria del Mar, nazywał Mary. No więc zawsze miałam ochotę zapytać Mary, dlaczego nigdy nie wróciliśmy do Barcelony, ale ona unikała tego tematu. Czy miała po temu jakiś powód? - zastanawiałam się.
Na pewno. I to niezmiernie wstrząsający.

Daddy dość dobrze zintegrował się z grupą przyjaciół mojej matki, uwielbiał Hiszpanię, ale mam wrażenie, że to Mary nalegała, żeby się przenieść do Stanów Zjednoczonych. I w końcu spełniło się jej życzenie; mój ojciec otrzymał stanowisko w centrali korporacji na Long Island, w Nowym Jorku. I przeprowadziliśmy się. Maria del Mar pozostawiła swoją rodzinę, przyjaciół i swoje miasto. Nie przyjechaliśmy już nigdy do Barcelony, nawet z krótką wizytą. Dziwne, prawda?
Nie, wiesz... Nie bardzo.

- Musimy ustalić datę - powiedział Mike.
- Datę?
- Tak, oczywiście. Datę ślubu - patrzył na mnie zdumiony moim roztargnieniem.
- Tak, oczywiście - odpowiedziałam zamyślona. „Gdzie ja mam głowę? Po zaręczynach musi być ślub” - rozważałam. „A Mike dał mi pierścionek dlatego, że chce się ze mną ożenić. A ja powiedziałam tak, dlatego, że ja też tego chcę”.
Powinno mi się spieszyć ze ślubem. [O, r’ly?] Ale ja, zamiast snuć radosne plany dotyczące mojej białej sukni, strojów drużek, tortu i tego wszystkiego, co konieczne w najszczęśliwszym dniu życia, rozmyślałam o pierścionku, nie tym od Mike’a, ale drugim, owianym tajemnicą. Ale oczywiście nie mogłam mu o tym powiedzieć.
Temu idealnemu partnerowi z marzeń każdej panny na wydaniu.
Bo? Dałby ci w mordę? Strzeliłby focha? Zabrałby zabawki i wyszedł z piaskownicy?
Biorąc pod uwagę, że na przyjęciu obowiązkowym warunkiem obejrzenia pierścionka z rubinem było pochwalenie wielkości brylantu w tym od niego, to pewnie coś w tym stylu.

Lasia wspomina, jak poznała narzeczonego:

Nad ranem przyleciały ptaki śmierci pilotowane przez zmarłych i swoim ogniem skosiły tysiące istnień ludzkich, pochłonęły symbole naszego miasta, przepełniły nasze serca żałobą. Przybywały z ciemnej nocy odległej o tysiąc lat, kiedy tylko krwawy półksiężyc dostarczał światła oświeconym. A teraz boli. Te zawalone wieże nas bolą. Tak jak boli amputowana noga, która już nie istnieje. Zostaje po niej tylko ból. Rozciąga się tam ogromna próżnia, a jej widma zdają się zaludniać miasto. Nie jest to takie samo miasto. Nigdy nie będzie takie samo. Ale to nadal jest Nowy Jork. Zawsze nim będzie. Ten dzień i jego ciemność zmieniły moje miasto, zmieniły świat, zmieniły mnie i moje życie.
Widma próżni amputowanej nogi, zaludniające miasto. Nie wiem, co bierze ałtor, ale serdecznie polecam zmianę dilera.

Nie pamiętam, co czułam tego ranka, kiedy rozmawiałam z Mike’em, być może zauważyłam u niego ten sam lęk, który ściskał moje serce, ale powiedziałam mu, żeby do mnie przyszedł i z tego, co znajdziemy w lodówce, zrobimy sobie kolację. Wiedziałam, że się zgodzi, i tak było.
Czekałam na niego z otwartą butelką kalifornijskiego cabernet-sauvignon, a on, ledwo wszedł, powiedział mi, że jego najlepszy przyjaciel pracował na jednym z pięter drugiego wieżowca, powyżej uderzenia samolotu. Zaginął. Usiedliśmy przed telewizorem, popijając wino i próbując otrząsnąć się z osłupienia. W owym dniu telewizja, bez reklam, pokazywała ciągle, czasem z nowymi ujęciami, obydwa uderzenia samolotów, ludzi wyskakujących z okien, pełne napięcia czekanie, zawalenie się wieżowców... tragedię. Byliśmy jak zahipnotyzowani, nie mogliśmy oderwać oczu od ekranu.
Nagle, oglądając te przerażające sceny, Mike zaczął płakać. Ulżyło mi, bo przed chwilą sama miałam ochotę się rozpłakać, a więc przyłączyłam się do niego. Płacząc, pogłaskałam go po policzku, on pogłaskał mnie i, płacząc, pocałował. Leciutko, tylko w usta. Ja go też pocałowałam, z języczkiem. Byliśmy ze sobą tak blisko po raz pierwszy. Nie wiem, czy kiedykolwiek całowaliście się, jednocześnie płacząc; powstaje wtedy dość paskudna mieszanka śliny ze łzami. Musiałam jednak zapomnieć o wszystkim w jego ramionach. Czasem mówię sobie, że być może zrobiłabym to wówczas z innym mężczyzną i czuję z tego powodu wyrzuty sumienia. Ale owego wieczora, rzecz dziwna w moim przypadku, potrzebowałam opieki mężczyzny i tym razem wcale nie udawałam, tak było naprawdę. Jest też możliwe, że przyjęłabym to także od kobiety. Nie wiem.
Bardzo, eee... romantyczne. “Przeleciałam go, ale w tamtej chwili przeleciałabym kogokolwiek, byle miał puls.”
Na marginesie, jest szansa, że dowiemy się, dlaczego boCHaterka ma aż taką traumę po tym WTC? Czy po prostu jest tró fraszliffa?

On także szukał w kimś oparcia. Włożył mi rękę pod bluzkę i odnalazł moją pierś nagą, bez stanika. Ja rozpięłam mu koszulę i moja dłoń ześlizgnęła się najpierw po jego torsie, a potem w dół. Kiedy w pewnej chwili postanowiłam sięgnąć jeszcze niżej, natknęłam się na jego członek, który rozpychał mu spodnie.
Po torsie... w dół... Jeszcze niżej... Temu panu penis wyrasta z kolan?
Jedni mają w talii, inni na kolanie... lokalizacja penisa zmienną jest!

On, nadal pochlipując, pocałował mnie w piersi. Kochaliśmy się na sofie rozpaczliwie jak yonkies sięgający po narkotyki, by zapomnieć o świecie.
Jak kto proszę?

Nie zdążyliśmy zgasić telewizora, okienka ukazującego to, o czym nie chcieliśmy wiedzieć. Tak więc nasze miłosne szepty mieszały się z krzykami zdumionych i przerażonych ludzi. On osiągał szczyt, kiedy coś odwróciło moją uwagę. Otworzyłam oczy i ujrzałam kilku nieszczęśników skaczących w próżnię.
O chmurwa...
Czy tylko mnie ta cała scena brzydzi od samego początku i z każdą chwilą bardziej?
Nie tylko ciebie...

Kiedy przyszedł do mnie, miałam serce tak ściśnięte, że aż mnie bolało. W czasie kochania się wróciło ono do normalnych rozmiarów, a nawet stało się większe. - Spędziliśmy tę straszną noc w Nowym Jorku, zaludnionym - tak to czułam - przez dusze bez ciała, dusze zagubione, przerażone, zrozpaczone, szukające w ciemnościach drogi, podczas gdy żywi opłakiwali je. Spędziliśmy tę noc w moim łóżku, objęci, pokrzepieni na duchu, szczęśliwi tym szczęściem, które się czuje, kiedy przestaje się być bardzo nieszczęśliwym. Ciemności, groza pozostały na zewnątrz, daleko. A ja pomyślałam, że tak mogłoby być zawsze. Kiedy rankiem następnego dnia Mike poprosił, bym pozwoliła mu przyjść wieczorem i zostać na noc, zgodziłam się. Zaczęliśmy chodzić ze sobą na poważnie. I oczywiście, moje życie kobiety bez mężczyzny na stałe zmieniło się raz na zawsze. Tamtej nocy.
Bo bycie kobietą bez mężczyzny to straszny stan jest.
W przeciwieństwie do związku rozpoczętego od seksu przy radosnym akompaniamencie krzyków ludzi konających w katastrofie, z facetem, który w zasadzie mógłby być dowolnym innym, który napatoczyłby się w tych wygodnych okolicznościach. Soł romantic.

Wśród uścisków i powitań ojciec oraz Mike weszli do salonu, a ja podążyłam za mamą do kuchni. Muszę przyznać, że nie bywam w niej zbyt często, ale chciałam jak najwcześniej przekazać mamie nowinę.
- Pierścionek zaręczynowy! - wykrzyknęła, dotknęła go i aż podskoczyła z radości. - Jaki ładny! Gratulacje! - znów mnie pocałowała i mocno uściskała. Widać było, że jest zachwycona.
- Cudowny! Kiedy ślub?
- Jeszcze nie podjęliśmy decyzji - odpowiedziałam, trochę zdegustowana naleganiem. - Jedno jest pewne; nie ma pośpiechu, żyje się nam wspaniale, w pracy wszystko układa mi się bardzo dobrze i na razie nie chcę mieć dzieci. Może mu zaproponuję, żebyśmy zamieszkali razem jeszcze przed ślubem.
- Ale najpierw musisz ustalić datę ślubu.
- Zobaczę. - Ta poczciwa kobieta zaczynała mnie irytować.
Och jej. No jak ona śmie PYTAĆ!

- Ale czy zauważyłaś jaki wielki i piękny jest ten brylant? - i podsunęłam jej pierścionek pod nos. Matka ostatnio stała się krótkowzroczna.
Pacz, poczciwa kobieto i podziwiaj!
Prawie jak piękny czerwony koń Legolasa.


W czasie obiadu moi rodzice taktownie nie dawali po sobie poznać, jak bardzo cieszył ich drogocenny brylant. Chociaż moja matka - czasem jestem wobec niej złośliwa - gotowa byłaby przez cały tydzień być na diecie, byleby tylko poznać cenę brylantu już w tej chwili. Temat drugiego pierścionka pojawił się wtedy, kiedy rozmowa, tocząca się wokół pierścionka Mike’a, zamierała, po wyczerpaniu wszystkich pochwał dotyczących jego piękności.
Znaczy się podczas obiadu rodzice kwiczeli nad urodą pierścionka, ale nie pokazywali, jak bardzo ich on cieszy. Dobra, nie rozumiem.

Wtedy Mike zaczął opowiadać o pojawieniu się tajemniczego motocyklisty w czasie naszego zaręczynowego przyjęcia: Mike bardzo lubi przesadzać i koloryzować. [W przeciwieństwie do ciebie, prawda.] Teraz posłaniec miał dwa metry wzrostu i była to nowojorska wersja Dartha Vadera, nikczemnika z Gwiezdnych Wojen, ubierającego się też na czarno i mającego taki sam kask. Brakowało tylko odpowiedniego tła muzycznego i efektów specjalnych, by była to bajka dla dzieci. Rzecz jednak w tym, że i starsi słuchali tego z ogromnym zainteresowaniem. Chłopak umie dobrze opowiadać, ale sądzę, że dla moich rodziców fakt, że ich córka wychodzi za mąż za błyskotliwego posiadacza wielu kart kredytowych, złotych, platynowych i diamentowych usposabiał ich szczególnie przychylnie do narratora.
A co tam, potencjalny zięć może być żłobem, bucem i seryjnym mordercą, grunt, że opływa w kasę.

- Jeśli to żart, to bardzo drogo kosztował on żartownisia - powiedziałam. Jedna z moich przyjaciółek pracuje dla Sotheby’s i jest ekspertem od klejnotów. Twierdzi, że pierścionek jest bardzo stary, a rubin wysokiej jakości, oszlifowany tak jak to robiono co najmniej sto lat temu.
*parsk*
No to faktycznie taki starożytny, że aż strach.

- Pokaż mi go - poprosił zaciekawiony Daddy. Zdejmując z palca pierścionek, przyglądałam się mamie. Nie powiedziała ani słowa, udawała, ale odnosiłam wrażenie, że słucha opowiadania, które dobrze zna.
- Ciekawe, na pokwitowaniu odbioru jest napisane, że przesyłka została nadana w Barcelonie.
- W Barcelonie! - wykrzyknął ojciec, oglądając klejnot, który trzymał w ręku. - Widziałem już kiedyś ten pierścionek. Jasne, to musiało być w Barcelonie.
- Mam takie samo wrażenie! - odpowiedziałam. - Ty chyba też, mamo?
Wydawało mi się, że była przestraszona, gdy udzielała odpowiedzi:
- Może tak, ale sobie nie przypominam. - Byłam pewna, że ona dobrze zna pochodzenie pierścionka. Dlaczego więc zaprzeczała? Po co to udawanie?
Żeby było mhrocniej.
No jakże by mogła pomóc własnej córce? Nie godzi się.

- Już wiem! - krzyknął mój ojciec. Słuchałam w napięciu. - Oczywiście, pamiętam!
- To powiedz - poprosiłam niecierpliwie.
- Ten pierścionek należał do Enrika. Pamiętasz, Mary?
- Chyba tak, to możliwe - odpowiedziała matka z wahaniem.
To pewne, pomyślałam. Ona wiedziała więcej, coś ukrywała.
- Jaki Enric - chciałam się dowiedzieć. - Mój ojciec chrzestny?
- Tak.
- Ale on nie żyje!
- Tak, nie żyje - potwierdził ojciec.
- To jak umarły może przysłać prezent? - wtrącił się Mike, coraz bardziej zaciekawiony. Już sobie wyobrażał, jak będzie o tym opowiadał swoim kolegom z Wall Street.
Boru i gaju, co za palant.
Albo on jest faktycznie takim bucem, albo to ona ma o nim takie ‘wysokie’ mniemanie. BTW, czy przypadkiem chwilę temu nie krytykowała rodziców za takie podejście?

W tak zwanym międzyczasie rodzice wyjawiają lasi, iż jej ojciec chrzestny nie zginął w wypadku samochodowym, jak jej pierwotnie powiedzieli, lecz popełnił samobójstwo, strzelając sobie w usta.

Przy stole zapanowała cisza. Wszyscy na mnie patrzyli.
- A co z pierścionkiem? - zapytałam po chwili. - Co się stało z pierścionkiem? Jak to się stało, że ktoś mi go teraz przysyła jako prezent zaręczynowy?
No zagadka, ni?

Spojrzałam na matkę, spojrzałam na ojca, ale obydwoje bezradnym gestem dali mi znać, że nie wiedzą. Kiedy mój wzrok spoczął na Mike’u, on także wzruszył ramionami z zakłopotaniem, jakby moje pytanie było skierowane do niego.
Skoro nie było skierowane do niego, to co się na niego gapisz wyczekująco, trąbo wenecka?

- Od chwili otrzymania tego pierścionka, Enric nigdy nie zdejmował go z palca - rzekła w końcu matka.
- Aha! - zawołałam. - Okazuje się, że pamiętasz, prawda? - Miałam ochotę powiedzieć: „Udawałaś, jak tylko obejrzałaś go w kuchni”, ale się powstrzymałam. Zachowam wyrzuty i pytania na później, kiedy będziemy same. Teraz ona by wszystkiemu zaprzeczyła.
- Nigdy nie widziałam go z innym pierścionkiem - mówiła dalej. - Jestem przekonana, że w chwili śmierci miał go na palcu.
Zadrżałam, gdy usłyszałam te słowa.
- A czy nie istnieje zwyczaj grzebania zmarłych razem z ich ulubionymi klejnotami? - zapytałam, ale zanim skończyłam, pożałowałam tego.
Cała trójka spojrzała na mnie, ale nikt nic nie powiedział.
Kamień poprzez przezroczystą czerwień rzucał błysk. Czerwień krwi - pomyślałam.
Rzucał błysk poprzez czerwień. Przezroczystą w dodatku. Taki był tru i speszyl, że poprzez, no.

Byłam zmieszana. Co za historia! Usiłowałam uporządkować myśli i podsumować zagadki związane z tym pierścionkiem. Dlaczego człowiek, tak bardzo kochający życie jak mój ojciec chrzestny, popełnił samobójstwo? Kto mi przysłał jego ulubiony klejnot? Dlaczego mnie, i w jakim celu? Dlaczego Enric, wbrew zwyczajowi, nie został pochowany z pierścionkiem? Przemknęła mi przez głowę myśl, że być może został z nim pochowany. Włosy zjeżyły mi się ze strachu na głowie.
Tak, na pewno ktoś rozkopał grób, rozbił trumnę, wyjął pierścień, wytrząsnął zeń resztki palca nieboszczyka i przysłał lasi. Albo wręcz nieboszczyk wyskoczył sobie spod ziemi, skoczyć na pocztę.
Z każdym zdaniem ta historia ma coraz mniej sensu. Nie, aŁtorze, brak sensu to nie to samo, co intrygująca tajemnica.

Szykowaliśmy się już do wyjścia, kiedy nagle przypomniałam sobie o obrazie...
Wisiał zawsze na ścianie w jadalni; Mike w czasie swoich poprzednich wizyt nie zwrócił na niego uwagi, a ja też mu o nim nie wspominałam. Teraz zbliżyliśmy się do niego. To nieduży obraz, jakieś trzydzieści na czterdzieści centymetrów, namalowany temperą na drewnie, nadgryzionym przez korniki na niezagruntowanych brzegach. Widać jednak, że został on potem zabezpieczony przed robactwem. W każdym razie zamalowana powierzchnia była nietknięta.
Może dlatego, że korniki nie jadają farby.

Obraz przedstawia Matkę Boską z Dzieciątkiem. Madonna jest okryta płaszczem, siedzi nieruchoma, w majestatycznej pozie i patrzy prosto przed siebie; jej twarz jest słodka, ale poważna, a piękna, złocista aureola z kwietnymi motywami otacza jej głowę. Syn, chyba już dwuletni, trochę przechylony na bok, siedzi na prawym kolanie swojej matki, błogosławiąc tych, którzy na niego patrzą. Nad głową Dzieciątka, które lekko się uśmiecha, lśni mniejsza, mniej wypracowana aureola.
Zawsze mnie zadziwiał ten kontrast między statycznością jej postaci a ruchliwością maleństwa. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale Dzieciątko posiada ten impuls charakterystyczny dla gotyku, w odróżnieniu od spokoju matki, w której zachowały się ślady stylu romańskiego.
Impuls. Elektrrrryczny.
Nie mówcie mi tylko, że zaraz się okaże, że ktoś to Dzieciątko domalował później.

W górnej części obrazu znajdują się dwa reliefy w kształcie ostrołuków, pozłoconych podobnie jak tło malowidła, które jakby zamykają je wewnątrz średniowiecznej kaplicy. I znów gotyk, choć późny - jeśli odniesiemy się do architektury - dominuje na obrazie. A na dole, u stóp Madonny widnieje napis po łacinie: Mater.
Mater Dei to ja mam ochotę właśnie zakrzyknąć. Reliefy, czyli płaskorzeźby, na obrazie. Uhm.

- To ładny obraz - skomentował Mike, odrywając mnie od moich myśli. - Wygląda na bardzo stary.
- Przysłał mi go Enric na krótko przed śmiercią.
- Zauważyłaś? Matka Boska ma na palcu twój pierścionek.
- Co? - spojrzałam na lewą rękę Madonny, na tę, którą podtrzymywała nóżki dziecka. Rzeczywiście, na środkowym palcu był namalowany pierścionek. Z czerwonym kamieniem. To był mój pierścionek!
Na chwilę mnie to ogłuszyło, bałam się, że zemdleję. Straszliwe przeczucie ugodziło we mnie prawie fizycznie.
Bo ta Matka Boska to był tak naprawdę Morgoth undercover. Z małym Sauronkiem na ręku.

- O Boże! Wszystko jest ze sobą powiązane. Pierścionek, obraz i samobójstwo Enrika.
No... jest. Osobą Enrica, Kapitanie Oczywistość.

Mimo wstrząsu, jakiego doznałam, kiedy się nagle dowiedziałam, że ten pierścionek, który tyle razy oglądałam na obrazie, należał do Enrika i choć byłam przekonana, że kryje on w sobie dziwną tajemnicę, nadal nosiłam go na palcu, obok pierścionka z brylantem otrzymanego od Mike’a.
Narastało we mnie dziwne przywiązanie do obu pierścionków: jeden oznaczał miłość mojego narzeczonego [i stan jego konta w banku, nie zapominaj!], drugi miłość mojego drogiego ojca chrzestnego. I nigdy ich nie zdejmowałam, nawet wtedy, kiedy szłam spać.
My preciousssss... My own!

Nie mogłam jednak uchronić się, by ta tajemnica mnie nie dręczyła, nie nasuwała mi pytań w najbardziej nieodpowiednich momentach, kiedy powinnam myśleć o czymś innym. Nawet w czasie rozpraw sądowych, kiedy broniłam moich klientów, czułam coś dziwnego na ręce, spoglądałam na tajemny blask rubinu i nachodziły mnie takie oto myśli: dlaczego ktoś mi przysłał ten pierścionek?
Skoro pierścionek znajduje się na jej łapie, to błyska całkiem jawnie, powiedziałabym.
Na jej miejscu zaczęłyby mnie nachodzić myśli o grożącej mi utracie pracy, ale kto by się przejmował takimi drobiazgami.

Aha, zapomniałam powiedzieć, że jestem adwokatem. Ale może już się tego domyśliliście.  
Skądże. Jesteśmy tak tępi, że poprzedni akapit nic nam nie mówi.

Pomyślałam sobie, że może by zadzwonić do kogoś z Barcelony. Do moich przyjaciół z dzieciństwa, do Oriola, Luisa, ale straciłam ich ślad po naszym wyjeździe z Hiszpanii. Kiedy poprosiłam moją matkę, by pomogła mi skontaktować się z kuzynami Bonaplatą i Casajoaną powiedziała mi, że gdzieś się zapodział jej stary kalendarzyk, że od śmierci Enrika nie ma żadnego kontaktu z jego krewnymi i nie wie, jak ich odnaleźć.
Nie uwierzyłam jej. Ale też nie chciałam na nią naciskać, coś mi mówiło, że ona nie chciała odsłaniać przeszłości, wolała o niej zapomnieć.
Zadzwoniłam do informacji telefonicznej w Hiszpanii. W całej Barcelonie nie udało mi się odnaleźć ani Oriola, ani Luisa. Postanowiłam dać sobie spokój i poczekać. Jeśli ktoś zadał sobie trud, by ustalić mój adres, by przysłać mi pierścionek, to w końcu da o sobie znać. A przynajmniej tego właśnie pragnęłam.
Błyskotliwa pani mecenas, która nie potrafi ustalić nawet adresu swych krewnych w Barcelonie. Boru.
Fakt, że w ciągu tylu lat mogli się wynieść w diabły z Barcelony też jej nie przeszedł przez myśl.

Dobrze pamiętam tamto lato, burzę i pocałunek. Pamiętam wzburzone morze, piasek, skały, deszcz i pocałunek. Pamiętam ostatnie lato, burzę i pierwszy pocałunek. I pamiętam jego; jego ciepło, zawstydzenie, fale i smak soli na jego wargach. Pamiętam go w czasie mojego ostatniego lata w Hiszpanii i jego pierwszy namiętny pocałunek. Nie zapomniałam mojej pierwszej miłości, niczego nie zapomniałam. Pamiętam go. Oriola.
I pocałunek.
Fanfary, trąby oraz tamburyny, oto się objawił Truloff!

Nie pojechaliśmy nawet na Igrzyska Olimpijskie w 1992 roku. Skończyłam właśnie siedemnaście lat i matka mi powiedziała, że nie byłoby dobrze jechać na olimpiadę, bo nasi przyjaciele w Barcelonie są jeszcze w żałobie po śmierci Enrika „w wypadku samochodowym”. Wówczas minęły już trzy lata od jego śmierci, rodzina Sharon miała jechać na igrzyska i mnie zaprosiła. Matka zmieniła się na twarzy, kiedy jej to powiedziałam. I zaczęła szukać wykrętów. W końcu udało się jej mnie przekonać. Obiecała mi prawo jazdy i samochód. Zgodziłam się na tę transakcję. Zrozumiałam jednak, że utkała ona pajęczynę, która uniemożliwiała mi przebycie oceanu i powrót do Barcelony.
Istna Szeloba z tej mamusi, skoro utkana przez nią pajęczyna powstrzymywała nawet dorosłą kobietę.
Dorosłą kobietę o inteligencji rozwielitki. To zmienia postać rzeczy.

Daddy zawsze mówił do mnie w swoim amerykańskim języku z Michigan.
Ten język to angielski jest...
Ale z Michigan! To na pewno bardzo szczególne.

Moja szkoła w Barcelonie była czterojęzyczna, a ja jedyna w klasie mówiłam po angielsku. Jestem zresztą przekonana, że kobiety mają większe zdolności do języków.
Stereotypy jak widać są tró.
Miałam rację - aŁtor naprawdę uważa znajomość angielskiego za jakiś niebywały skill. W dzisiejszym świecie. Aha.

Miałam w międzyczasie przyjaciół, narzeczonych, kochanków, a moje katalońskie wspomnienia pozostały na półkach biblioteki moich tęsknot, skąd czasem, coraz rzadziej, uciekały. Powiedziałam już, że byłam przekonana, że moja matka nie chce wrócić do Barcelony, ani nie życzyła sobie, abym ja tam pojechała. Było to dla mnie zagadkowe i stanowiło drugi powód, żeby tam pojechać. Pierwszym był Oriol. Nie dlatego, bym była nadal w nim zakochana; chodziłam potem z wieloma chłopakami, a teraz kocham Mike’a. Ale słodkie wspomnienia tamtych chwil, początku miłości, budziły we mnie pragnienie zobaczenia go jeszcze raz. Jak może on teraz wyglądać?
Dobra dobra. My już wiemy jak to się skończy.

Lasia wspomina pocałunek z truloffem.

Nasz letni dom, podobnie jak wielu naszych przyjaciół, u których bywaliśmy, znajdował się na Costa Brava. [Przyjaciele też znajdowali się na Costa Brava.] Wioska jest cudna, z szeroką plażą tworzącą jakby małą zatokę zamkniętą z obydwu stron przez porośnięte piniami góry, schodzące skalnymi stopniami do morza. Na jednym krańcu plaży warowne mury, najeżone okrągłymi basztami, wznoszą się ponad skałami, nadal chroniąc starożytny gród przed atakami saraceńskich piratów, a niekiedy także przed miejscowymi rabusiami żądnymi łupów i dziewczyn, z których czynili swoje niewolnice.
Nie wątpię, że saraceńscy piraci i żądni dziewic miejscowi rabusie byli poważnym zagrożeniem u schyłku XX wieku.

Owego dnia nasze matki były zajęte przygotowaniami do zamknięcia domów na zimę. Ojcowie zaś już od pewnego czasu, po zakończeniu urlopów, mieszkali w Barcelonie i pojawiali się w wiosce tylko na weekendy. Popołudnie było wtedy upalne i duszne, zapowiadając to, co miało nastąpić. Otóż w czasie gdy pływaliśmy, goniąc jakieś ryby, morze pociemniało, w stronę brzegu wiał coraz silniejszy wiatr i huk grzmotów zagłuszał szum fal uderzających o skały. W ciągu kilku minut ciężkie, ołowiane chmury pokryły niebo; woda przybrała ciemny kolor i zaczął kropić deszcz.
Te chmury zapierniczały na fast forwardzie.

- Chodźmy, szybko! - zawołał Oriol. Zobaczyłam na plaży dziewczynę, która się nami zajmowała. Kazała nam natychmiast wychodzić z wody. [Zaraz, chwila - to ile oni mieli lat?]
Luis i inni dobiegli już do ręczników, pozbierali je w pośpiechu, dopadli schodów przy murach i pognali do wsi, by poszukać schronienia.
- Poczekaj na mnie, nie zostawiaj mnie - prosiłam go. We wzburzonym, czarnym, groźnym morzu odbijały się ciemne chmury. Wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że musimy jak najszybciej znaleźć się na plaży; piorun, który uderza w morze, zabija wszystko, co żyje, nawet na odległość wielu metrów.
Bałam się, ale coś mi mówiło, żebym się nie spieszyła. Udawałam więc, że mam trudności z posuwaniem się do przodu.
Co tam śmierć od pioruna i narażanie tró loffa na śmierć, podryw ważniejszy!

Oriol pospieszył mi z pomocą i kiedy doszliśmy do brzegu, typowa burza śródziemnomorska szalała z całą furią, wydawało się, że chmury chcą się opróżnić z wody w jednej chwili. Na plaży nie było już nikogo, wszyscy zabrali swoje rzeczy i być może w zamieszaniu nawet nie zauważyli naszej nieobecności. Kurtyna z deszczu uniemożliwiała widoczność dalej niż na kilka metrów. Powiedziałam, że jestem wykończona i skierowałam się do osłoniętego wyłomu w skałach.
Takie wyjście z wody na plażę, to prawie jak spacer do Mordoru i z powrotem.

Byliśmy przemoczeni, a z powodu ciasnoty miejsca przysunęliśmy się blisko do siebie. - To ja go szukałam. Oriol zawsze mi się podobał, a w ostatnich tygodniach wprost szalałam za nim.
Chłopiec jednak nigdy nie wykazywał inicjatywy. Może dlatego, że był nieśmiały, a może uznał, że jestem dla niego za młoda, może mu się nie podobałam. A może po prostu nie był wystarczająco dojrzały i taka myśl nawet nie przyszła mu do głowy.
- Zimno mi - powiedziałam i przytuliłam się do niego.
Otoczył mnie ramionami i wtedy poczułam, że drży. Poprzez kostiumy kąpielowe, mokrą skórę czuliśmy ciepło naszych ciał. Cały otaczający nas świat zniknął; moje zmysły nie rejestrowały burzy, ani huku fal, czuły tylko jego obecność. Odwróciłam się, żeby zobaczyć jego oczy tak niebieskie w szarym świetle. I wtedy to się stało. Jego usta, pocałunek, uścisk. Smak śliny i soli. Morze ryczało, błyskawice rozdzierały niebo, dzwoniły krople deszczu... jeszcze teraz drżę, kiedy o tym myślę.
Okoliczne skały były ze szkła, czy krople były wyposażone w telefony komórkowe, że dzwoniły?
Są za młodzi, żeby iść na plażę bez opiekunki, ale dostatecznie dorośli, żeby migdalić się w jaskini. Aha.

Minęło kilka tygodni. Nosiłam na palcach obydwa pierścionki, mój związek z Mike’iem był doskonały, ale... był ten dziwny pierścień z krwistym kamieniem. Lubiłam rzucać odbicie czerwonego krzyża na kartkę papieru, serwetkę, prześcieradło. Wszystko związane z tym pierścieniem było tajemnicze. W jaki sposób i dlaczego dotarł on do mnie? Czułam, że za tą zagadką kryje się jakaś głębsza tajemnica, że nie jest to zwykły prezent urodzinowy.
Co trzeba regularnie powtarzać, żeby ten tuman, czytelnik nie zapomniał i na pewno zatrybił.

Wiedziałam, że coś musi się stać, że pierścionek to tylko początek, ale się niecierpliwiłam, nie mogłam opanować ciekawości. I to, na co czekałam, o czym wiedziałam, że musi nastąpić, nastąpiło.
- Miss Wilson - to był głos portiera domu, w którym mieszkałam - dzisiaj rano przynieśli list polecony, zaadresowany do pani.
Pomyślałam najpierw, że to coś związanego z jedną ze spraw, jakie prowadziłam w swojej kancelarii adwokackiej, ale zaraz doszłam do wniosku, że to absurd. Nigdy nie wysyłano wezwań do sądu na mój prywatny adres. Potem sobie pomyślałam, że muszę być ostrożna, bo może to być jeden z tych morderczych listów z wąglikiem lub jakimś innym paskudztwem, modnym ostatnio.
Tylko mainstream używa wąglika. Prawdziwi hipsterzy wybierają dżumę!

- Czy życzy sobie pani, żebym go zaraz przyniósł? - zapytał portier. - Jest z Hiszpanii.
- Tak, bardzo proszę - serce podskoczyło mi z emocji.
Zwyczajne znalezienie tego listu w skrzynce nie byłoby dostatecznie tró. Koniecznie musiał go przynieść portier o manierach kamerdynera.

Nadawcą był notariusz z Barcelony. Tak mi było spieszno otworzyć list, że nie szukałam nawet noża do rozcinania papieru i rozerwałam kopertę.
Pani Cristina Wilson
Szanowna Pani, Niniejszym mam zaszczyt zaprosić Panią na otwarcie drugiego testamentu pana Enrika Bonaplaty, którego jest Pani jednym z beneficjentów. Otwarcie będzie miało miejsce w naszym biurze o godzinie dwunastej, pierwszego czerwca 2002 roku. Prosimy Panią o potwierdzenie obecności.
Podpis notariusza.
Otwierają testament kilkanaście lat po zgonie nieboszczyka, to raz. Dwa, otwierają drugi testament, co jest w ogóle jakimś nonsensem do kwadratu, bo ostatnią wolę da się mieć tylko jedną. Jak się napisze drugi testament, to anuluje on z automatu ważność pierwszego.
“Podpis notariusza” pominę litościwym facepalmem.

„Tym razem, pomyślałam sobie, matka nie będzie mogła mnie powstrzymać. Pojadę do Barcelony.” Musiałam jednak się powstrzymać. Powiedziałam jej o tym przy stole, w niedzielę, kiedy tam znów pojechałam z Mike’em.
Ona tego nie skomentowała, ale mój ojciec był zdumiony.
- Testament? Powinni go byli odczytać i podzielić się wszystkim zaraz po śmierci Enrika. Zostawił dwa testamenty? By ten drugi został otwarty w czternaście lat po pierwszym? To bardzo dziwne!
Tak, to dziwne. Wszystko jest bardzo dziwne. I tajemnicze.
I kompletnie bez sensu.
Bezsens nowym suspensem.

- Nie jedź, Cristina - powiedziała matka, kiedy zostałyśmy same. Ta sprawa mi się nie podoba. Jest w tym coś dziwnego, coś ponurego.
- Ale dlaczego? Dlaczego nie powinnam jechać?
- Nie wiem, Cristina. Ta sprawa z drugim testamentem to jakiś absurd. Ktoś musi mieć jakiś powód, żeby cię ściągnąć do Barcelony.
- Mamo, ty coś przede mną ukrywasz. Co? Dlaczego się boisz? Dlaczego nigdy nie pojechaliśmy do Barcelony, choćby z krótką wizytą? Dlaczego nie utrzymujesz kontaktów ze swoimi przyjaciółmi?
- Nie wiem. To jakieś uczucie, wrażenie. [nazywa się: BO TAK!] Ale coś złego tam nas czeka.
Chcą zabrać nam Najdroższego, my preciousss! Bad Hobbitses!

Laska znowu ma Bardzo ZnaczONcy Sen:

Fale uderzały wściekle w kamienisty brzeg nad urwiskiem. Porywały kamienie, które niesione przez powracającą falę zderzały się ze sobą, wydając głuchy odgłos jak łamane kości. Niebo było pokryte chmurami, które biegnąc szybko, powodowały grę światła i cienia na ziemi, gdzie działy się rzeczy straszne.
Albo to było jakieś tsunami, albo urwisko było malutkim urwiseczkiem, skoro fale uderzały NAD nim.

Na brzegu grupa mężczyzn skutych ze sobą łańcuchami i przywiązanych do pala, [jednego?] ubranych w łachmany, odrażających, [Co innego, gdyby nosili garnitury od Gucciego] głośno lamentujących, błagających lub przeklinających, miotała się, próbując uciekać lub się bronić. Inni modlili się, czekając na swoją kolej, byli bierni, nie reagowali na zarzynanie ich towarzyszy. Krew była na kamieniach, na piasku, na leżących ciałach, na tych, którzy szamotali się w rozpaczy... i na moich rękach. A słońce wydobywało błyski ze śmiercionośnego żelaza, lub się chowało za chmurami, pozostawiając śmierć jak cień rozpostarty na trupach leżących na ziemi.
Widziałam metafoooooły cień! Do góry wzbił się niby wiaaaatr!

Serce mi ściskał wielki ból, ale byłam z tymi, którzy ubrani w szare opończe pracowali szybko i fachowo, ciągnęli ofiary za włosy i jednym lub dwoma cięciami odłączali głowy od szyi. Coraz więcej krwi. Jeden z moich towarzyszy, najmłodszy, zabijał z płaczem. A na jednej z tych szarych opończy widniał czerwony krzyż z mojego pierścionka. Człowiek z krzyżem był tam, wydawał rozkazy rzeźnikom, a ja na to wszystko patrzyłam jego oczami, także pełnymi łez. Krzyki cichły i zamieszanie dobiegało końca. Kiedy ostatni więzień wyzionął ducha, ten człowiek padł na kolana i zaczął się modlić, a ja czułam jego ból. Był to ból głęboki, niekończący się, tkwiący w sercu i wnętrznościach.
“Odrąbię wam głowy, ale uwierzcie, mnie będzie to bolało bardziej niż was!”

Kiedy wreszcie zadzwonił budzik, poczułam wielką ulgę. Jakże bardzo pragnęłam wrócić do rzeczywistości! Nie zdałam sobie z tego sprawy aż do końca przedpołudniowej rozprawy w sądzie. W mojej torbie nie było telefonu i kluczy, chociaż została portmonetka i wszystko inne. Jak mogłam to zgubić? Nie rozumiałam. I nagle zaświtała mi w głowie myśl.
- Ray - powiedziałam do kolegi. - Pożycz mi swoją komórkę.
- Panie Lee, [to ten lokajoportier] zginęły mi klucze. Dzwonię do pana na wszelki wypadek, żeby pan o tym wiedział.
Odpowiedzią było zdumione milczenie, które mnie zaniepokoiło.
- Co się dzieje? - zapytałam.
- Ale przecież pożyczyła pani klucze technikom, którzy przyszli zreperować pani zestaw audio. Powiedzieli mi, że pani dała im klucze.
- Jacy technicy - wydałam z siebie pisk. - O kim pan mówi?
- O tych, co przyszli zreperować pani audio.
- Co pan opowiada!
- Panno Wilson - odpowiedział zdziwiony. - Nie pamięta pani? Zadzwoniła pani rano, żeby mnie uprzedzić, że przyjdą technicy naprawić pani audio. Powiedziała mi pani, że dała im klucze.
Coż za szczwany plan, zważywszy na fakt, że na ogół normalny człowiek raczej zawozi audio do szpeca, a nie odwrotnie i nikt przy zdrowych zmysłach nie daje kluczy od swojego mieszkania zupełnie obcym ludziom. Pan Lokajoportier musi być debilem rzadkiej urody, że uwierzył tym Onym.

Poczułam dreszcz.
- Ja w ogóle do pana nie dzwoniłam.
- Powiedziała mi pani, żebym w razie potrzeby zadzwonił na pani komórkę. Zrobiłem to, gdy ci ludzie wyszli, a pani mi odpowiedziała, że dobrze i że dziękuje.
- To nie byłam ja, ukradli mi także telefon komórkowy.
Bob Lee miał kopię moich kluczy i poszedł ze mną, żeby sprawdzić mieszkanie. Oni przetrząsnęli szafy, zajrzeli za lustra i obrazy, może szukali sejfu. Niczego jednak nie brakowało. Czego chcieli?
Najdroższego, gollum, gollum!

Odtworzyłam to, co się stało. Wszystko było bardzo starannie zaplanowane. Ktoś wiedział, że będę w sądzie całe przedpołudnie. Ktoś mnie słyszał na jakiejś rozprawie, może kobieta umiejąca naśladować mój głos. Ktoś wiedział, że pracując na sali sądowej wyłączam komórkę. Ktoś z mojej torby ukradł telefon i klucze, chyba w czasie, kiedy ja przygotowywałam swoje wystąpienie lub przeglądałam papiery i był tak sprytny, że ja niczego nie zauważyłam.
Normalna kobieta trzyma torebkę przy orderach, zwłaszcza w miejscach publicznych. A normalny adwokat wystąpienie przygotowuje w domu, przed początkową i końcową rozprawą.

Następnie oszukali Boba, naśladując mój głos. A kobieta pozostała przy telefonie na wypadek, gdyby portier zadzwonił. Dwaj mężczyźni byli w moim mieszkaniu. Jeden niósł walizkę, co zdziwiło Boba, sądząc jednak, że ja o wszystkim wiem, był spokojny.
Zdziwiło go, ponieważ wszyscy wiedzą, że technicy od audio narzędzia noszą w różowych, pluszowych plecaczkach w kształcie misia.

Nie jestem strachliwa, a nawet czasem bywam nierozważna, może dlatego, że na szczęście nigdy nie stało mi się nic złego [albo dlatego, że dysponujesz inteligencją tłuka pięściowego]. Ale to wtargnięcie do mojego mieszkania, fakt, że ktoś tak łatwo mógł do niego wejść, że znalazł się w pobliżu mnie i okradł mnie, a ja tego nie zauważyłam, [do tego stopnia, że twierdzisz, że nic nie zginęło] że jakaś kobieta naśladowała mój głos... to wszystko wytrąciło mnie z równowagi. Czułam niepokój i strach, jakiego dotąd nie znałam. Powtarzało się, tyle że w wymiarze osobistym, poczucie zagrożenia, jakiego doznaliśmy wszyscy po wielkiej tragedii 11 września.
Bez kolejnej wzmianki o WTC ałtor by nie przeżył po prostu.

Wyszłam spod prysznica i wycierałam się ręcznikiem, kiedy zadzwonił telefon. Kto może dzwonić o wpół do ósmej rano?
Zwłaszcza do wziętej adwokat, c’nie?

- Cristina?
- Tak, to ja - odpowiedziałam automatycznie po hiszpańsku, bo moje imię nie było wymówione z angielska. To zadziwiające, w jaki sposób nasz mózg selekcjonuje języki. Czasem nie zdajemy sobie sprawy z tego, że mówimy takim językiem a nie innym. I ja natychmiast zlokalizowałam ten język po drugiej stronie oceanu.
Po tej, czyli w obu Amerykach nikt przecież po hiszpańsku nie mówi.

Luis jest kuzynem Oriola - Luis! Oczywiście, że cię pamiętam - byłam szczęśliwa, że słyszę jego głos. Jak zdobyłeś mój numer telefonu? Jakże się cieszę! Czyżbyś był w Nowym Jorku?
- Nie. Dzwonię z Barcelony. Przepraszam za tę dziwną godzinę, ale chciałem cię złapać, zanim wyjdziesz do pracy.
- No i złapałeś.
- Czy notariusz przysłał ci zawiadomienie o otwarciu testamentu mojego wuja?
- Tak. Co za niespodzianka!
- Mam nadzieję, że przyjedziesz.
- Tak.
- Wspaniale! Powiedz, kiedy przyjeżdżasz, przyjadę po ciebie na lotnisko.
- Dzięki, jesteś bardzo miły, Luis. Co się dzieje z Oriolem? Dużo o was myślałam od czasu otrzymania pisma od notariusza.
Powiało tró chcicą.

- Oriol ma się dobrze. Opowiem ci. Ale dzwonię do ciebie, żeby cię o czymś uprzedzić.
- O czym - zapytałam ze strachem.
- Czy Enric przysłał ci przed śmiercią obraz?
- Tak.
- A więc dobrze go gdzieś schowaj. Są ludzie, którzy się nim bardzo interesują.
- Naprawdę?
- Tak, ten obraz musi mieć coś wspólnego z testamentem Enrika.
- Jak to?
- Na razie to tylko pogłoski, moje domysły. Będę wiedział na pewno, kiedy dowiemy się czegoś o spadku.
- Ale powiedz mi coś! - zżerała mnie ciekawość.
- Myślę, że w tym obrazie jest coś, co ma związek ze spadkiem. To wszystko.
Milczałam. Szukali obrazu! Ci, którzy wtargnęli do mojego mieszkania szukali obrazu. I wiedzieli, że zmieści się w walizce. O Boże! Co się kryje za tą zagadką?
Mhrock, Sauron i PCK.

- Ludzie mówią, że mój wuj szukał skarbu, zanim umarł - Luis ściszył głos do szeptu.
- Skarbu? - Nie mogłam w to uwierzyć. Wyglądało to na jedną z tych bajek, które Enric zwykł wymyślać i które nas, dzieci, zachwycały. Organizował też dla naszej trójki poszukiwania skarbu z tropami, planami i ekscytującymi wyścigami w swoim wielkim domostwie przy alei Tibidabo. Zapamiętałam mojego chrzestnego jako osobę cudownie kreatywną. Skarb! To cały Enric!
- Tak, ale tym razem skarb jest prawdziwy - stwierdził z przekonaniem. Mówił tak cicho, że ledwo go słyszałam. - Ale niczego więcej nie będziemy wiedzieć aż do pierwszego czerwca. - Porównując mojego rozmówcę z jego fiszką, którą zachowałam w pamięci, odrzuciłam natychmiast tę historię o skarbie. Zawsze był dzieckiem łatwowiernym, o wybujałej wyobraźni.
Bo przez te kilkanaście lat się nie mógł zmienić przecież.

10 komentarzy:

  1. Uch, nawet nie wiem jak ująć w słowa to, co czuję. Analiza cud urody, choć bardziej podobały mi się wcześniejsze. Do tej pory trwam jednak w stuporze, jakim cudem autorowi (pardon: aŁtorowi) udało się połączyć WTC ze sceną seksu. Znaczy... helloł, jakiś sens by to miało dla turpizmu, ale powieść z założenia przygodowa?
    Czekam na wycieczkę bohaterki do Mordoru zwanego Barceloną.

    Alvik

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko, co za belkot. Tez polece stereotypem, zazwyczaj w taki sposob belkocze jednak plec piekna, a tu niespodzianka, autor jest mezczyzna. Mozg mi sie nieco wyplaszczyl.

    Gayaruthiel

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam pytanie - czy to Wy tak "skaczecie" po rozdziałach, czy też sama powieść napisana jest w tak chaotyczny sposób?
    Co do analizowanego tekstu - jego mierność jest bardzo męcząca - on nawet nie jest zabawny ani absurdalny, a po prostu bardzo, bardzo zły.
    Jeśli chodzi o analizę - uwaga o wyciu muzułmańskich wojowników bardzo, bardzo celna ;)
    Pozdrawiam i kłaniam się nisko, Wypłosz :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja nie mogłam ogarnąć jak najpierw pomyślała o Barcelonie i to jej się z czymś kojarzyło, a potem nagle waliło się WTC i jeszcze pojawiły się hordy. Aż chce się rzecz WTF?
    A seks przy telewizorze z wiadomościami o tragedii... tak, naprawdę romantyczne i wspaniałe rozpoczęcie poważnego związku. fu
    Jakie to jest przeraźliwie nudne. I normalnie nigdy bym się nie domyśliła, że tam kryje się jakaś TAJEMNICA gdyby mi o tym nie przypominano co zdanie. No tak, jeśli by ktoś umiał tworzyć klimat, to przypomnienia stałyby się zbędne.

    OdpowiedzUsuń
  5. Matko, skąd Wy bierzecie takie książki? xD Trza mieć nerwy, żeby coś takiego analizować ^^

    A ja znalazłam newsa, którym pragnę się z Wami podzielić, bo może Was zainteresuje, o. Myślę, że nie wymaga komentarza :x http://poszkole.pl/news,Lena_i_Ethan__nastepcy_Belli_i_Edwarda,233341,1.html

    Maryśka

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja przepraszam, ale się upewnię. To zostało wydane drukiem? I można kupić w księgarni?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę bardzo, oto dowód: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/73360/zakleta ;)

      Usuń
    2. Nie ten link :) http://lubimyczytac.pl/ksiazka/34962/pierscien-spadek-po-ostatnim-templariuszu

      Usuń
  7. A ja to nawet czytałam kiedyś!^^ I uznałam za bardzo, bardzo słabą książkę - z resztą, już po tym, ile z niej zapamiętałam (że była o pierścionku z rubinem, lasi, co się nim strasznie ekscytowała i tajemnicy z okolic Barcelony) coś mówi o poziomie. Najbardziej męczące były te początkowe zachwyty nad pierścionkami...

    Po waszej analizie widzę, że to jednak było totalne ZUO.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie jestem pewna, co właśnie przeczytałam. Ten seks przy wrzaskach z WTC... JA PIERDOLĘ. Wracam do Michasi. o__O"

    OdpowiedzUsuń