Na razie przerywamy obcowanie z arcydziełem o aniołach i
licealistach, ale kiedyś do niego wrócimy. Dzisiaj natomiast pastwić się
będziemy nad dziełem Jorge Molista "Pierścień. Spadek po ostatnim
templariuszu." Dowiemy się co się naprawdę stało z Pierścieniem Jedynym,
jak dorabiają do pensji Usta Mordoru i dlaczego jęki nieboszczyków są bardziej
tró jako podkład dźwiękowy przy pierwszym seksie niż romantyczna piosenka.
Analizują Wiedźma i Ilmariel.
Nieczęsto się
zdarza, by kobieta tego samego dnia dostała dwa pierścionki zaręczynowe.
Dlatego moje dwudzieste siódme urodziny były tak szczególne. Pierwszy
pierścionek, w którym iskrzył się wspaniały brylant, otrzymałam od Mike’a,
chłopaka, z którym chodziłam od ponad roku. Prawdziwy sukces!
Mike to
ideał, o jakim marzy każda panna na wydaniu. Albo przynajmniej powinna marzyć,
a jeśli tak nie jest, to z pewnością jej matka pragnie mieć kogoś takiego w
rodzinie.
A jeśli panna jest lesbijką, ma w nosie małżeństwo, albo po
prostu nie spędza całych dni na marzeniach o tym jedynym, co przyleci z
pierścionkiem, to co?
To znaczy, że nie jest kobietą. Proste.
O mać... Jestem mężczyzną!
No dobrze,
ale chyba chcecie czegoś się dowiedzieć o drugim pierścionku. Otóż ten także
mnie do czegoś zobowiązywał, choć nie do małżeństwa. [Sorry, słonko, to
niejako godzi w ideę pierścionka zaręczynowego.] A
może jednak? W istocie ten drugi pierścionek również mnie związał, ale nie z
mężczyzną, lecz z przygodą. Z niezwykłą przygodą.
Eeee... laska zaręczyła się z przygodą?
Tym drugim był Sauron.
Kiedy ktoś
zadzwonił do drzwi, zabawa osiągała apogeum. Jennifer w długiej sukni z
głębokim rozcięciem i Susan w obcisłych spodniach o obniżonej talii tańczyły,
nie zwracając uwagi na męskie towarzystwo. Chłopcy, niektórzy byli po paru
kieliszkach, wybałuszali oczy: Bezwstydnice! Jakże lubią prowokować!
Tańczyły i w dodatku nie nosiły burek afgańskich. Ruja i
porubstwo oraz Sodoma i Gomora.
Mnie nie
przeszkadzało, że faceci ślinili się na widok tych dwóch dziewczyn; byłam już
zaręczona i Mike, mój szykowny narzeczony, obejmował mnie wpół i całował, w
przerwie między jednym a drugim łykiem wina i wybuchami śmiechu.
A gdyby nie była zaręczona, to co? Wygoniłaby je kijem?
Nie, wtedy Imperatyw nakazywałby wszystkim facetom ślinić
się do bohaterki, więc kogo obchodziłyby jakieś laski pomniejszego kalibru.
Na moim palcu
lśnił pierścionek z dużym, wielokaratowym brylantem. Mike wręczył mi go parę
godzin wcześniej w luksusowej restauracji, znajdującej się w pobliżu mojej
kawalerki na Manhattanie, dokąd mnie zabrał dla uczczenia moich urodzin. [Do tej kawalerki.]
- Dzisiaj ja
wybieram deser - oznajmił.
Podano mi
wspaniały, czekoladowy suflet i przy trzecim lub czwartym nabieraniu tego
smakołyku łyżeczka zazgrzytała na czymś twardym.
To miały być oświadczyny, czy zabójstwo przez zadławienie
laski pierścionkiem ukrytym w żarciu?
W najlepszym przypadku skończyłoby się połamaniem zębów
(chyba znowu nie potrafimy być romantyczne...).
- Życie jest
jak czekoladowy suflet - Mike naśladował głos Toma Hanksa w filmie Forrest
Gump. - Nigdy nie wiesz, co znajdziesz w środku. - Sądzę, iż obawiał się, że
przy mojej entuzjastycznej żarłoczności, mogę to połknąć. [Wersja z zabójstwem
nabiera realnych kształtów.]
I nagle ze
smakowitej czerni deseru wydobył się błysk, który mnie oślepił.
Dyjament był tak zajebisty, że świecił nawet oblepiony
czekoladą.
Swoją drogą, wkuropatwiłabym się niemożebnie, gdybym
musiała ten pierścionek potem doczyszczać z resztek żarcia.
Spoważniałam,
postanowiłam przedłużyć show i rozejrzałam się wokół: perski dywan, wspaniały
kryształowy żyrandol zwisający z sufitu, kotary...
Byłoby oryginalniej, gdyby zwisał z podłogi.
Z powodu
wrzawy wywołanej muzyką i głośnymi rozmowami nie usłyszałam dzwonka do drzwi;
dotarł on do uszu Lindy i Johna, którzy zamiast mnie zawołać uznali, że warto
towarzystwu pokazać faceta tak interesującego. Wprowadzili więc go do środka i
ja znalazłam się oko w oko z osobnikiem wysokim, odzianym w czarny strój
motocyklisty, który wchodząc do mieszkania nie raczył nawet zdjąć kasku.
Jakby zdjął nie byłoby kul i tajemniczo.
Usta Saurona?
- Pani
Cristina Wilson? - zapytał. Dreszcz przebiegł mi po plecach, bo facet wyglądał
ponuro i zdawał się przynosić ze sobą całą ciemność nocy panującej na dworze.
Każdy motocyklista w kasku uosobieniem zła i dziecięciem
Saurona, tajest.
A nie mówił czasem WIELKIMI LITERAMI?
Ktoś ściszył
muzykę i wszyscy słuchali uważnie słów przybysza.
- Tak, to ja
- odpowiedziałam i się uśmiechnęłam. Ten chłopak zaraz mi zaśpiewa happy
birthday. I prawdopodobnie wykona striptiz, by zademonstrować nam swoje mizerne
muskuły, ukryte pod skórzanym ubraniem.
Ponieważ, jak powszechnie wiadomo, męscy striptizerzy to
osobnicy wątli i cherlawi.
To
niespodzianka, jaką mi zapewne sprawiła któraś z moich przyjaciółek, może
Linda, albo Jennifer. Byłoby zabawnie. [Zwłaszcza narzeczony piałby z radości...] Osobnik zrobił pauzę, rozsunął zamek swojej kurtki, a kiedy
myślałam, że ją zdejmie, z wewnętrznej kieszeni wyciągnął paczuszkę. Goście
zbiegli się do nas, rozbawieni, podnieceni i trochę pijani.
- To dla pani
- powiedział facet, wręczając mi paczuszkę.
Ja nadal
patrzyłam na niego wyczekująco. Kiedy zacznie się show? Facet jednak, zamiast
śpiewać, rozsunął inny zamek błyskawiczny i zamiast zdjąć skórzane spodnie,
wyjął z kieszeni kartkę papieru i długopis.
- Mogę
zobaczyć jakiś pani dowód tożsamości? - zapytał oschle.
Wydało mi
się, że z tym to już przesadza, ale trzeba było kontynuować zabawę. Znalazłam
więc swoje prawo jazdy i pokazałam mu je. On zapisał spokojnie moje dane na
druczku. Był to wytrawny aktor. Wszyscy uważnie słuchali jego słów i
obserwowali jego ruchy. Czy był to już show?
Laska ma inteligencję pora, tak na oko oceniając.
- Proszę tu podpisać.
- No dobrze,
zaczynasz czy nie? - rzekłam po złożeniu podpisu; ten cały wstęp wydał mi się
przydługi.
On spojrzał
na mnie jakoś dziwnie i odrywając kopię dokumentu, wręczył mi ją, powiedział
„do widzenia” i skierował się do drzwi.
Wstrząsssss...
Nie będzie gołych Pennywise’ów :(
Usiadłam na
sofie. Położyłam paczuszkę na stoliku ze szklanym blatem i bezskutecznie
próbowałam zdjąć sznurek z opakowania. Wszyscy skupili się wokół, głośno się
zastanawiając, co to może być i kto to przysłał. Ktoś mi przysunął nóż od
tortu, rozcięłam sznurek i po rozpakowaniu zobaczyłam drewnianą ciemną
szkatułkę z prymitywnym metalowym zameczkiem.
Szkatułka
wyglądała na bardzo starą. Wewnątrz, na zielonej pluszowej poduszeczce, leżał
złoty pierścionek z ciemnoczerwonym kamieniem. Klejnot wyglądał na antyczny.
-
Pierścionek! - wykrzyknęłam.
No w życiu bym nie rozpoznała, dziękuję ci, heroino.
Wszyscy
chcieli go obejrzeć, chwaląc przy tym wielkość brylantu na pierwszym
pierścionku.
[Inaczej
narzeczony mógłby wpaść w kompleksy. Albo po prostu mieli zeza i im się
pierścionki mieszały.]
- To rubin -
powiedziała Ruth o drugim pierścionku. Ruth jest ekspertem w sprawach starej
biżuterii, pracuje dla Sotheby’s i dobrze się zna na kamieniach szlachetnych.
- Dziwnie
wygląda - skomentował Mike.
- Bo dawniej,
przed wiekami, nie szlifowano kamieni tak jak obecnie. Szlif był prymitywny,
kamienie przycinano na okrągło, tak jak ten rubin.
Heh. Niektóre kamienie dalej się szlifuje w ten sposób. Na
przykład, tu zaskoczenie, rubiny. Ekspert z Sotheby’s tego nie wie?
Ciiicho. Ekspert ci tu mówi, a ty z jakimiś faktami...
Wstydziłabyś się, naprawdę!
W czasie gdy
Mike przygotowywał koktajle, zaczęłam znów przyglądać się szkatułce i
pierścionkowi. Pokwitowanie o doręczeniu przesyłki leżało na stole. Starannie
je wygładziłam i z trudem, bo kopia była źle odbita, odczytałam: „Barcelona,
Spain”.
Podskoczyło
mi serce.
- Barcelona -
krzyknęłam. Tyle wspomnień budzi we mnie to słowo!
Tyle świetnych meczów!
Wieżowiec,
zraniony ogniem, z przerażającym rykiem, całą swą gigantyczną masą zwalił się
na nieszczęśników, znajdujących się na dole. Ludzie uciekali. Chmura popiołu i
pyłu, jak wiatr pustynny niosący piasek, rozszerzała się, przenikała na ulice i
pokrywała wszystko białawą, grubą warstwą.
Przekręciłam
się gwałtownie w łóżku. Boże, jaki strach! Wróciła znowu pamięć o owym
strasznym poranku, kiedy runęły najwyższe wieżowce...
Tylko mnie ta metaforyka powala z przerażającym rykiem?
To był wieżowiec, czy Godzilla?
Zamknęłam
oczy, już spokojna, ale znowu naszła mnie tragiczna wizja walących się
wieżowców, ruin, paniki, jaka ogarnęła ludzi. Sen jednak się zmienił. Nie
działo się to już w Nowym Jorku. Nie waliły się Wieże Bliźniacze. Było to coś
innego, ale obrazy i dźwięki tego czegoś dochodziły do mnie i nie mogłam się
przed tym obronić.
Było wsadzić głowę w piasek.
Ludzie
krzyczeli. Walące się wieże spowodowały wielki wyłom i mężczyźni uzbrojeni w
miecze, włócznie i kusze, chronieni przez żelazne hełmy, kolczugi i tarcze,
biegli w chmurze pyłu ku wyszczerbionym murom, dodając sobie animuszu bojowymi
okrzykami. Znikli pośród wrzawy w brudnej mgle i nigdy z niej nie wyszli. Po
chwili mgła wypluła z siebie hordę wyjących wojowników muzułmańskich,
wymachujących skrwawionymi szablami.
Pamiętajcie, zacni wojownicy europejscy dodają sobie
animuszu bojowymi okrzykami. Hordy muzułmańskie wyłącznie wyją.
Dobra, wiem, że sen się niby zmienił, ale i tak mam wizję
tych facetów z włóczniami i w kolczugach biegających po World Trade Center. Nie
powiem, bawię się nieźle.
Choć miałam
przypasaną u boku szpadę, byłam niezdolna do walki; czułam, że opuszczają mnie
siły, a krew wypływa z otwartych ran. Nie mogłam wywijać szpadą ani nawet
podnieść ręki. Zaczęłam szukać jakiegoś schronienia. Spojrzałam na swoją dłoń i
ujrzałam na palcu pierścionek z ciemnoczerwonym rubinem.
Astralny sen? Jest!
Fakt, nie jestem przekonana, czy akurat szpadą byś mogła
podziałać w tych okolicznościach. Walcząc pierścionkiem zyskujesz przynajmniej
element zaskoczenia. Ewentualnie doładowanie tró loff power.
Wielkie
drewniane bramy okute żelazem zostały zamknięte. Za nimi było bezpiecznie, ale
wojsko z obnażonymi szablami trzymało tłum na odległość, wpuszczało tylko
niektórych.
Patrzajcie narody, oto Armia Potłuczonych. Zamiast schronić
się w tym bezpiecznym miejscu za wrotami, oni bronią zamkniętych drzwi przed
bandą cywili.
Ci, którzy
tłoczyli się na zewnątrz, zaczęli głośno błagać o litość. Pchali się, prosili,
płakali, przeklinali. Strażnicy krzyczeli na nich, żeby się odsunęli, odeszli,
skierowali się w stronę portu. A kiedy stłoczony tłum chciał siłą utorować
sobie drogę, ci, którzy strzegli wejścia, zaczęli dźgać szablami stojących
najbliżej. Biedni nieszczęśnicy, wyjący z bólu i strachu.
Wroga muzułmańska horda w tym czasie skoczyła na kebaba.
Trza się było pokrzepić przed walką.
To chyba jakiś ichni sposób na walkę z przeludnieniem.
Inaczej sobie tego nie umiem wytłumaczyć.
Uchodziła ze
mnie krew i bałam się, że umrę w tym zdesperowanym tłumie. Chwiejąc się na
nogach, rzuciłam się na szable żołnierzy. Musiałam za wszelką cenę przejść
przez te drzwi!
Nogami do przodu chyba.
Gwałtownie
siadłam na łóżku. Oddychałam ciężko i miałam oczy pełne łez. Jakże się bałam!
Jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy dowiedziałam się, co się stało z Wieżami
Bliźniaczymi.
Sen był dla
mnie bardziej realny od tego, co się stało 11 września. Nie spodziewam się, że
to zrozumiecie, bo ja sama do dzisiaj tego nie pojmuję.
Gdzież byśmy śmieli...
Końcowy obraz
najbardziej wrył mi się w pamięć. Mężczyzna, który dowodził oprawcami
strzegącymi bram, był ubrany na biało, a na piersiach miał taki sam czerwony
krzyż, jaki widziałam namalowany na ścianie fortecy. Ten krzyż... coś mi
przypominał.
Ani chybi PCK.
Odwróciłam
się do Mike’a, szukając w nim oparcia. Teraz leżał na wznak i nadal słodko spał
z anielską twarzą i lekkim uśmiechem na ustach. Z pewnością jego sny różniły
się od moich. Nie mogłam dzielić z nim jego spokoju; pierścionek, nie ten od
niego, ale drugi, budził we mnie trwogę.
Powiedziałam
przedtem, że byłam naga, ale nie całkiem. Na mojej ręce lśniły dwa pierścionki. [To stanowczo wpływa na
stopień twojego odziania.] Nie zwykłam spać z
biżuterią, ale przed pójściem do łóżka nie zdjęłam pierścionka z brylantem,
symbolem naszej miłości, mojego ślubowania, mojego nowego życia.
Ponieważ nie ma to jak pociąć se przez sen gębę Symbolem
Miłości.
Nie wiem
jednak, dlaczego leżałam w łóżku także z tym drugim pierścionkiem. Tym z mojego
koszmarnego snu. Czy tak mnie opętał ten pierścień, że widziałam go nawet w tym
strasznym śnie?
Chciałam go
lepiej obejrzeć, zdjęłam więc pierścionek z palca i podsunęłam pod światło
nocnej lampki.
Siedziałam
tak przez godzinę, głaszcząc go i nazywając Sssskarbem.
I wtedy stało
się coś, co mnie po prostu zamurowało. Światło, padając na kamień, osadzony w
ten sposób, że metal podtrzymywał go tylko z dwóch stron, rzuciło na białe
prześcieradło odbicie przedstawiające czerwony krzyż. Był piękny, ale
niepokojący; szczególny krzyż: miał cztery jednakowe ramiona, które na końcach
otwierały się, tworząc dwa małe kotwicowe łuki.
Piękny i niepokojący. Mhrocny i tró. I w ogóle. I z całą
pewnością nie używany przez templariuszy. Temu templaryjskiemu nic się nigdzie
nie rozwidla.
Wszystko, co
dotyczyło tego pierścionka, było tajemnicze: sposób, w jaki do mnie dotarł,
pojawienie się go w moim śnie, widok tego krzyża, zanim jeszcze odnalazłam go
także w pierścionku...
Powiedziałam
sobie, że ten pierścionek ma swoją historię, że nie jest to zwykły prezent, że
coś się w nim kryje... [Poważnie? Nigdy bym na to nie wpadła.]
Moja
ciekawość rosła. A także strach. Coś mi mówiło, że ten niespodziewany prezent
nie trafił do mnie przypadkiem, że jest to wyzwanie losu, życie toczące się
równolegle do mojego, które, jak sekretne drzwi, otwiera się nagle przede mną,
kusząc, abym przekroczyła jego ciemny próg...
Coś jest na rzeczy z tym Sauronem.
Zapaliłam
znów światło i skupiłam uwagę na czerwonym kamieniu; z jego wnętrza wydobywał
się dziwny blask. Rubin miał kształt sześcioramiennej gwiazdy, którą jakby coś
poruszało od spodu.
Cięty na okrągło, ale sześcioramienny i coś (Niewidzialna
Ręka Saurona?) majta nim od spodu. Istotnie, wyjątkowy klejnot.
I jeszcze rzuca odbicia w kształcie krzyża. Nie, to z
pewnością nie jest ziemska geometria.
Obejrzałam
pierścionek od wewnątrz. Była tam inkrustacja z kości słoniowej wycięta w ten
sposób, że tworzyła rysunek na tylnej ściance rubinu, dzięki czemu światło,
przechodzące przez pierścionek od tyłu, rzucało obraz tego pięknego
krwistoczerwonego krzyża.
Tłumaczenie na polski poproszę, bo się zgubiłam.
I nagle oczy
rozszerzyły mi się ze zdumienia, kiedy ta myśl powstała w mojej głowie.
Pierścionek! Ten z rubinem. [Dobrze, że to powiedziała, inaczej bym w życiu nie zgadła, że
chodzi o ten pierścionek z rubinem.] Już go
przedtem widziałam! Ten obraz powracał z zatartych wspomnień dzieciństwa. Byłam
tego pewna. Absolutnie pewna. Mogłam go w przeszłości gdzieś widzieć, ktoś go
nosił na palcu.
Przewracałam
się niespokojnie na łóżku. Zdarzyło się to, kiedy byłam dzieckiem, w
Barcelonie. Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Ale kto go nosił?
Starałam się
sobie przypomnieć, ale na próżno.
Byłam już
pewna, że pochodził on z mojego dzieciństwa, być może z jeszcze bardziej
odległej przeszłości.
Taaaaaak, jej dzieciństwo to niemal Starożytność.
Oj tam, myślisz, że sen o hordzie facetów z dzidami był
tylko tak dla hecy? Na pewno jest co najmniej reinkarnacją jakiejś antycznej
Merysójki.
Moi rodzice
poznali się właśnie w Barcelonie, zakochali się w sobie od pierwszego
wejrzenia, pobrali się i ja urodziłam się z tego związku. Ojciec mówił ze mną
przez całe życie po angielsku, a ja nazywałam go Daddy, co znaczy tata. [To fascynujące i
zapewne kluczowe dla fabuły. Czy też może powinnam się wCZONSnąć, że laska zna
angielski? Pojęcia nie mam.] On zaś moją matkę,
która ma na imię Maria del Mar, nazywał Mary. No więc zawsze miałam ochotę
zapytać Mary, dlaczego nigdy nie wróciliśmy do Barcelony, ale ona unikała tego
tematu. Czy miała po temu jakiś powód? - zastanawiałam się.
Na pewno. I to niezmiernie wstrząsający.
Daddy dość
dobrze zintegrował się z grupą przyjaciół mojej matki, uwielbiał Hiszpanię, ale
mam wrażenie, że to Mary nalegała, żeby się przenieść do Stanów Zjednoczonych.
I w końcu spełniło się jej życzenie; mój ojciec otrzymał stanowisko w centrali
korporacji na Long Island, w Nowym Jorku. I przeprowadziliśmy się. Maria del
Mar pozostawiła swoją rodzinę, przyjaciół i swoje miasto. Nie przyjechaliśmy
już nigdy do Barcelony, nawet z krótką wizytą. Dziwne, prawda?
Nie, wiesz... Nie bardzo.
- Musimy
ustalić datę - powiedział Mike.
- Datę?
- Tak,
oczywiście. Datę ślubu - patrzył na mnie zdumiony moim roztargnieniem.
- Tak,
oczywiście - odpowiedziałam zamyślona. „Gdzie ja mam głowę? Po zaręczynach musi
być ślub” - rozważałam. „A Mike dał mi pierścionek dlatego, że chce się ze mną
ożenić. A ja powiedziałam tak, dlatego, że ja też tego chcę”.
Powinno mi
się spieszyć ze ślubem. [O,
r’ly?] Ale ja, zamiast snuć radosne
plany dotyczące mojej białej sukni, strojów drużek, tortu i tego wszystkiego,
co konieczne w najszczęśliwszym dniu życia, rozmyślałam o pierścionku, nie tym
od Mike’a, ale drugim, owianym tajemnicą. Ale oczywiście nie mogłam mu o tym
powiedzieć.
Temu idealnemu partnerowi z marzeń każdej panny na wydaniu.
Bo? Dałby ci w mordę? Strzeliłby focha? Zabrałby zabawki i
wyszedł z piaskownicy?
Biorąc pod uwagę, że na przyjęciu obowiązkowym warunkiem
obejrzenia pierścionka z rubinem było pochwalenie wielkości brylantu w tym od
niego, to pewnie coś w tym stylu.
Lasia wspomina, jak poznała narzeczonego:
Nad ranem
przyleciały ptaki śmierci pilotowane przez zmarłych i swoim ogniem skosiły
tysiące istnień ludzkich, pochłonęły symbole naszego miasta, przepełniły nasze
serca żałobą. Przybywały z ciemnej nocy odległej o tysiąc lat, kiedy tylko
krwawy półksiężyc dostarczał światła oświeconym. A teraz boli. Te zawalone
wieże nas bolą. Tak jak boli amputowana noga, która już nie istnieje. Zostaje
po niej tylko ból. Rozciąga się tam ogromna próżnia, a jej widma zdają się
zaludniać miasto. Nie jest to takie samo miasto. Nigdy nie będzie takie samo.
Ale to nadal jest Nowy Jork. Zawsze nim będzie. Ten dzień i jego ciemność
zmieniły moje miasto, zmieniły świat, zmieniły mnie i moje życie.
Widma próżni amputowanej nogi, zaludniające miasto. Nie
wiem, co bierze ałtor, ale serdecznie polecam zmianę dilera.
Nie pamiętam,
co czułam tego ranka, kiedy rozmawiałam z Mike’em, być może zauważyłam u niego
ten sam lęk, który ściskał moje serce, ale powiedziałam mu, żeby do mnie
przyszedł i z tego, co znajdziemy w lodówce, zrobimy sobie kolację. Wiedziałam,
że się zgodzi, i tak było.
Czekałam na
niego z otwartą butelką kalifornijskiego cabernet-sauvignon, a on, ledwo
wszedł, powiedział mi, że jego najlepszy przyjaciel pracował na jednym z pięter
drugiego wieżowca, powyżej uderzenia samolotu. Zaginął. Usiedliśmy przed
telewizorem, popijając wino i próbując otrząsnąć się z osłupienia. W owym dniu
telewizja, bez reklam, pokazywała ciągle, czasem z nowymi ujęciami, obydwa uderzenia
samolotów, ludzi wyskakujących z okien, pełne napięcia czekanie, zawalenie się
wieżowców... tragedię. Byliśmy jak zahipnotyzowani, nie mogliśmy oderwać oczu
od ekranu.
Nagle,
oglądając te przerażające sceny, Mike zaczął płakać. Ulżyło mi, bo przed chwilą
sama miałam ochotę się rozpłakać, a więc przyłączyłam się do niego. Płacząc,
pogłaskałam go po policzku, on pogłaskał mnie i, płacząc, pocałował. Leciutko,
tylko w usta. Ja go też pocałowałam, z języczkiem. Byliśmy ze sobą tak blisko
po raz pierwszy. Nie wiem, czy kiedykolwiek całowaliście się, jednocześnie
płacząc; powstaje wtedy dość paskudna mieszanka śliny ze łzami. Musiałam jednak
zapomnieć o wszystkim w jego ramionach. Czasem mówię sobie, że być może
zrobiłabym to wówczas z innym mężczyzną i czuję z tego powodu wyrzuty sumienia.
Ale owego wieczora, rzecz dziwna w moim przypadku, potrzebowałam opieki
mężczyzny i tym razem wcale nie udawałam, tak było naprawdę. Jest też możliwe,
że przyjęłabym to także od kobiety. Nie wiem.
Bardzo, eee... romantyczne. “Przeleciałam go, ale w tamtej
chwili przeleciałabym kogokolwiek, byle miał puls.”
Na marginesie, jest szansa, że dowiemy się, dlaczego
boCHaterka ma aż taką traumę po tym WTC? Czy po prostu jest tró fraszliffa?
On także
szukał w kimś oparcia. Włożył mi rękę pod bluzkę i odnalazł moją pierś nagą,
bez stanika. Ja rozpięłam mu koszulę i moja dłoń ześlizgnęła się najpierw po
jego torsie, a potem w dół. Kiedy w pewnej chwili postanowiłam sięgnąć jeszcze
niżej, natknęłam się na jego członek, który rozpychał mu spodnie.
Po torsie... w dół... Jeszcze niżej... Temu panu penis
wyrasta z kolan?
Jedni mają w talii, inni na kolanie... lokalizacja penisa
zmienną jest!
On, nadal
pochlipując, pocałował mnie w piersi. Kochaliśmy się na sofie rozpaczliwie jak
yonkies sięgający po narkotyki, by zapomnieć o świecie.
Jak kto proszę?
Nie
zdążyliśmy zgasić telewizora, okienka ukazującego to, o czym nie chcieliśmy
wiedzieć. Tak więc nasze miłosne szepty mieszały się z krzykami zdumionych i
przerażonych ludzi. On osiągał szczyt, kiedy coś odwróciło moją uwagę.
Otworzyłam oczy i ujrzałam kilku nieszczęśników skaczących w próżnię.
O chmurwa...
Czy tylko mnie ta cała scena brzydzi od samego początku i z
każdą chwilą bardziej?
Nie tylko ciebie...
Kiedy
przyszedł do mnie, miałam serce tak ściśnięte, że aż mnie bolało. W czasie
kochania się wróciło ono do normalnych rozmiarów, a nawet stało się większe. -
Spędziliśmy tę straszną noc w Nowym Jorku, zaludnionym - tak to czułam - przez
dusze bez ciała, dusze zagubione, przerażone, zrozpaczone, szukające w
ciemnościach drogi, podczas gdy żywi opłakiwali je. Spędziliśmy tę noc w moim
łóżku, objęci, pokrzepieni na duchu, szczęśliwi tym szczęściem, które się
czuje, kiedy przestaje się być bardzo nieszczęśliwym. Ciemności, groza
pozostały na zewnątrz, daleko. A ja pomyślałam, że tak mogłoby być zawsze.
Kiedy rankiem następnego dnia Mike poprosił, bym pozwoliła mu przyjść wieczorem
i zostać na noc, zgodziłam się. Zaczęliśmy chodzić ze sobą na poważnie. I
oczywiście, moje życie kobiety bez mężczyzny na stałe zmieniło się raz na
zawsze. Tamtej nocy.
Bo bycie kobietą bez mężczyzny to straszny stan jest.
W przeciwieństwie do związku rozpoczętego od seksu przy
radosnym akompaniamencie krzyków ludzi konających w katastrofie, z facetem,
który w zasadzie mógłby być dowolnym innym, który napatoczyłby się w tych
wygodnych okolicznościach. Soł romantic.
Wśród
uścisków i powitań ojciec oraz Mike weszli do salonu, a ja podążyłam za mamą do
kuchni. Muszę przyznać, że nie bywam w niej zbyt często, ale chciałam jak
najwcześniej przekazać mamie nowinę.
- Pierścionek
zaręczynowy! - wykrzyknęła, dotknęła go i aż podskoczyła z radości. - Jaki
ładny! Gratulacje! - znów mnie pocałowała i mocno uściskała. Widać było, że
jest zachwycona.
- Cudowny!
Kiedy ślub?
- Jeszcze nie
podjęliśmy decyzji - odpowiedziałam, trochę zdegustowana naleganiem. - Jedno
jest pewne; nie ma pośpiechu, żyje się nam wspaniale, w pracy wszystko układa
mi się bardzo dobrze i na razie nie chcę mieć dzieci. Może mu zaproponuję,
żebyśmy zamieszkali razem jeszcze przed ślubem.
- Ale
najpierw musisz ustalić datę ślubu.
- Zobaczę. -
Ta poczciwa kobieta zaczynała mnie irytować.
Och jej. No jak ona śmie PYTAĆ!
- Ale czy
zauważyłaś jaki wielki i piękny jest ten brylant? - i podsunęłam jej
pierścionek pod nos. Matka ostatnio stała się krótkowzroczna.
Pacz, poczciwa kobieto i podziwiaj!
Prawie jak piękny czerwony koń Legolasa.
W czasie
obiadu moi rodzice taktownie nie dawali po sobie poznać, jak bardzo cieszył ich
drogocenny brylant. Chociaż moja matka - czasem jestem wobec niej złośliwa -
gotowa byłaby przez cały tydzień być na diecie, byleby tylko poznać cenę
brylantu już w tej chwili. Temat drugiego
pierścionka pojawił się wtedy, kiedy rozmowa, tocząca się wokół pierścionka
Mike’a, zamierała, po wyczerpaniu wszystkich pochwał dotyczących jego
piękności.
Znaczy się podczas obiadu rodzice kwiczeli nad urodą
pierścionka, ale nie pokazywali, jak bardzo ich on cieszy. Dobra, nie rozumiem.
Wtedy Mike
zaczął opowiadać o pojawieniu się tajemniczego motocyklisty w czasie naszego
zaręczynowego przyjęcia: Mike bardzo lubi przesadzać i koloryzować. [W przeciwieństwie do
ciebie, prawda.] Teraz posłaniec miał dwa metry
wzrostu i była to nowojorska wersja Dartha Vadera, nikczemnika z Gwiezdnych
Wojen, ubierającego się też na czarno i mającego taki sam kask. Brakowało tylko
odpowiedniego tła muzycznego i efektów specjalnych, by była to bajka dla
dzieci. Rzecz jednak w tym, że i starsi słuchali tego z ogromnym
zainteresowaniem. Chłopak umie dobrze opowiadać, ale sądzę, że dla moich
rodziców fakt, że ich córka wychodzi za mąż za błyskotliwego posiadacza wielu
kart kredytowych, złotych, platynowych i diamentowych usposabiał ich
szczególnie przychylnie do narratora.
A co tam, potencjalny zięć może być żłobem, bucem i
seryjnym mordercą, grunt, że opływa w kasę.
- Jeśli to
żart, to bardzo drogo kosztował on żartownisia - powiedziałam. Jedna z moich
przyjaciółek pracuje dla Sotheby’s i jest ekspertem od klejnotów. Twierdzi, że
pierścionek jest bardzo stary, a rubin wysokiej jakości, oszlifowany tak jak to
robiono co najmniej sto lat temu.
*parsk*
No to faktycznie taki starożytny, że aż strach.
- Pokaż mi go
- poprosił zaciekawiony Daddy. Zdejmując z palca pierścionek, przyglądałam się
mamie. Nie powiedziała ani słowa, udawała, ale odnosiłam wrażenie, że słucha
opowiadania, które dobrze zna.
- Ciekawe, na
pokwitowaniu odbioru jest napisane, że przesyłka została nadana w Barcelonie.
- W
Barcelonie! - wykrzyknął ojciec, oglądając klejnot, który trzymał w ręku. -
Widziałem już kiedyś ten pierścionek. Jasne, to musiało być w Barcelonie.
- Mam takie
samo wrażenie! - odpowiedziałam. - Ty chyba też, mamo?
Wydawało mi
się, że była przestraszona, gdy udzielała odpowiedzi:
- Może tak,
ale sobie nie przypominam. - Byłam pewna, że ona dobrze zna pochodzenie
pierścionka. Dlaczego więc zaprzeczała? Po co to udawanie?
Żeby było mhrocniej.
No jakże by mogła pomóc własnej córce? Nie godzi się.
- Już wiem! -
krzyknął mój ojciec. Słuchałam w napięciu. - Oczywiście, pamiętam!
- To powiedz
- poprosiłam niecierpliwie.
- Ten
pierścionek należał do Enrika. Pamiętasz, Mary?
- Chyba tak,
to możliwe - odpowiedziała matka z wahaniem.
To pewne,
pomyślałam. Ona wiedziała więcej, coś ukrywała.
- Jaki Enric
- chciałam się dowiedzieć. - Mój ojciec chrzestny?
- Tak.
- Ale on nie
żyje!
- Tak, nie
żyje - potwierdził ojciec.
- To jak
umarły może przysłać prezent? - wtrącił się Mike, coraz bardziej zaciekawiony.
Już sobie wyobrażał, jak będzie o tym opowiadał swoim kolegom z Wall Street.
Boru i gaju, co za palant.
Albo on jest faktycznie takim bucem, albo to ona ma o nim
takie ‘wysokie’ mniemanie. BTW, czy przypadkiem chwilę temu nie krytykowała
rodziców za takie podejście?
W tak zwanym międzyczasie rodzice wyjawiają lasi, iż jej
ojciec chrzestny nie zginął w wypadku samochodowym, jak jej pierwotnie
powiedzieli, lecz popełnił samobójstwo, strzelając sobie w usta.
Przy stole
zapanowała cisza. Wszyscy na mnie patrzyli.
- A co z
pierścionkiem? - zapytałam po chwili. - Co się stało z pierścionkiem? Jak to
się stało, że ktoś mi go teraz przysyła jako prezent zaręczynowy?
No zagadka, ni?
Spojrzałam na
matkę, spojrzałam na ojca, ale obydwoje bezradnym gestem dali mi znać, że nie
wiedzą. Kiedy mój wzrok spoczął na Mike’u, on także wzruszył ramionami z
zakłopotaniem, jakby moje pytanie było skierowane do niego.
Skoro nie było skierowane do niego, to co się na niego
gapisz wyczekująco, trąbo wenecka?
- Od chwili
otrzymania tego pierścionka, Enric nigdy nie zdejmował go z palca - rzekła w
końcu matka.
- Aha! -
zawołałam. - Okazuje się, że pamiętasz, prawda? - Miałam ochotę powiedzieć:
„Udawałaś, jak tylko obejrzałaś go w kuchni”, ale się powstrzymałam. Zachowam
wyrzuty i pytania na później, kiedy będziemy same. Teraz ona by wszystkiemu
zaprzeczyła.
- Nigdy nie
widziałam go z innym pierścionkiem - mówiła dalej. - Jestem przekonana, że w
chwili śmierci miał go na palcu.
Zadrżałam,
gdy usłyszałam te słowa.
- A czy nie
istnieje zwyczaj grzebania zmarłych razem z ich ulubionymi klejnotami? -
zapytałam, ale zanim skończyłam, pożałowałam tego.
Cała trójka
spojrzała na mnie, ale nikt nic nie powiedział.
Kamień
poprzez przezroczystą czerwień rzucał błysk. Czerwień krwi - pomyślałam.
Rzucał błysk poprzez czerwień. Przezroczystą w dodatku.
Taki był tru i speszyl, że poprzez, no.
Byłam
zmieszana. Co za historia! Usiłowałam uporządkować myśli i podsumować zagadki
związane z tym pierścionkiem. Dlaczego człowiek, tak bardzo kochający życie jak
mój ojciec chrzestny, popełnił samobójstwo? Kto mi przysłał jego ulubiony
klejnot? Dlaczego mnie, i w jakim celu? Dlaczego Enric, wbrew zwyczajowi, nie
został pochowany z pierścionkiem? Przemknęła mi przez głowę myśl, że być może
został z nim pochowany. Włosy zjeżyły mi się ze strachu na głowie.
Tak, na pewno ktoś rozkopał grób, rozbił trumnę, wyjął
pierścień, wytrząsnął zeń resztki palca nieboszczyka i przysłał lasi. Albo
wręcz nieboszczyk wyskoczył sobie spod ziemi, skoczyć na pocztę.
Z każdym zdaniem ta historia ma coraz mniej sensu. Nie,
aŁtorze, brak sensu to nie to samo, co intrygująca tajemnica.
Szykowaliśmy
się już do wyjścia, kiedy nagle przypomniałam sobie o obrazie...
Wisiał zawsze
na ścianie w jadalni; Mike w czasie swoich poprzednich wizyt nie zwrócił na
niego uwagi, a ja też mu o nim nie wspominałam. Teraz zbliżyliśmy się do niego.
To nieduży obraz, jakieś trzydzieści na czterdzieści centymetrów, namalowany
temperą na drewnie, nadgryzionym przez korniki na niezagruntowanych brzegach.
Widać jednak, że został on potem zabezpieczony przed robactwem. W każdym razie
zamalowana powierzchnia była nietknięta.
Może dlatego, że korniki nie jadają farby.
Obraz
przedstawia Matkę Boską z Dzieciątkiem. Madonna jest okryta płaszczem, siedzi
nieruchoma, w majestatycznej pozie i patrzy prosto przed siebie; jej twarz jest
słodka, ale poważna, a piękna, złocista aureola z kwietnymi motywami otacza jej
głowę. Syn, chyba już dwuletni, trochę przechylony na bok, siedzi na prawym
kolanie swojej matki, błogosławiąc tych, którzy na niego patrzą. Nad głową
Dzieciątka, które lekko się uśmiecha, lśni mniejsza, mniej wypracowana aureola.
Zawsze mnie
zadziwiał ten kontrast między statycznością jej postaci a ruchliwością
maleństwa. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale Dzieciątko posiada ten impuls
charakterystyczny dla gotyku, w odróżnieniu od spokoju matki, w której
zachowały się ślady stylu romańskiego.
Impuls. Elektrrrryczny.
Nie mówcie mi tylko, że zaraz się okaże, że ktoś to
Dzieciątko domalował później.
W górnej
części obrazu znajdują się dwa reliefy w kształcie ostrołuków, pozłoconych
podobnie jak tło malowidła, które jakby zamykają je wewnątrz średniowiecznej
kaplicy. I znów gotyk, choć późny - jeśli odniesiemy się do architektury -
dominuje na obrazie. A na dole, u stóp Madonny widnieje napis po łacinie:
Mater.
Mater Dei to ja mam ochotę właśnie zakrzyknąć. Reliefy,
czyli płaskorzeźby, na obrazie. Uhm.
- To ładny
obraz - skomentował Mike, odrywając mnie od moich myśli. - Wygląda na bardzo
stary.
- Przysłał mi
go Enric na krótko przed śmiercią.
- Zauważyłaś?
Matka Boska ma na palcu twój pierścionek.
- Co? -
spojrzałam na lewą rękę Madonny, na tę, którą podtrzymywała nóżki dziecka.
Rzeczywiście, na środkowym palcu był namalowany pierścionek. Z czerwonym
kamieniem. To był mój pierścionek!
Na chwilę
mnie to ogłuszyło, bałam się, że zemdleję. Straszliwe przeczucie ugodziło we
mnie prawie fizycznie.
Bo ta Matka Boska to był tak naprawdę Morgoth undercover. Z
małym Sauronkiem na ręku.
- O Boże!
Wszystko jest ze sobą powiązane. Pierścionek, obraz i samobójstwo Enrika.
No... jest. Osobą Enrica, Kapitanie Oczywistość.
Mimo
wstrząsu, jakiego doznałam, kiedy się nagle dowiedziałam, że ten pierścionek,
który tyle razy oglądałam na obrazie, należał do Enrika i choć byłam
przekonana, że kryje on w sobie dziwną tajemnicę, nadal nosiłam go na palcu,
obok pierścionka z brylantem otrzymanego od Mike’a.
Narastało we
mnie dziwne przywiązanie do obu pierścionków: jeden oznaczał miłość mojego
narzeczonego
[i stan
jego konta w banku, nie zapominaj!],
drugi miłość mojego drogiego ojca chrzestnego. I nigdy ich nie zdejmowałam,
nawet wtedy, kiedy szłam spać.
My preciousssss... My own!
Nie mogłam
jednak uchronić się, by ta tajemnica mnie nie dręczyła, nie nasuwała mi pytań w
najbardziej nieodpowiednich momentach, kiedy powinnam myśleć o czymś innym.
Nawet w czasie rozpraw sądowych, kiedy broniłam moich klientów, czułam coś
dziwnego na ręce, spoglądałam na tajemny blask rubinu i nachodziły mnie takie
oto myśli: dlaczego ktoś mi przysłał ten pierścionek?
Skoro pierścionek znajduje się na jej łapie, to błyska
całkiem jawnie, powiedziałabym.
Na jej miejscu zaczęłyby mnie nachodzić myśli o grożącej mi
utracie pracy, ale kto by się przejmował takimi drobiazgami.
Aha,
zapomniałam powiedzieć, że jestem adwokatem. Ale może już się tego
domyśliliście.
Skądże. Jesteśmy tak tępi, że poprzedni akapit nic nam nie
mówi.
Pomyślałam
sobie, że może by zadzwonić do kogoś z Barcelony. Do moich przyjaciół z
dzieciństwa, do Oriola, Luisa, ale straciłam ich ślad po naszym wyjeździe z
Hiszpanii. Kiedy poprosiłam moją matkę, by pomogła mi skontaktować się z
kuzynami Bonaplatą i Casajoaną powiedziała mi, że gdzieś się zapodział jej
stary kalendarzyk, że od śmierci Enrika nie ma żadnego kontaktu z jego krewnymi
i nie wie, jak ich odnaleźć.
Nie
uwierzyłam jej. Ale też nie chciałam na nią naciskać, coś mi mówiło, że ona nie
chciała odsłaniać przeszłości, wolała o niej zapomnieć.
Zadzwoniłam
do informacji telefonicznej w Hiszpanii. W całej Barcelonie nie udało mi się
odnaleźć ani Oriola, ani Luisa. Postanowiłam dać sobie spokój i poczekać. Jeśli
ktoś zadał sobie trud, by ustalić mój adres, by przysłać mi pierścionek, to w
końcu da o sobie znać. A przynajmniej tego właśnie pragnęłam.
Błyskotliwa pani mecenas, która nie potrafi ustalić nawet
adresu swych krewnych w Barcelonie. Boru.
Fakt, że w ciągu tylu lat mogli się wynieść w diabły z
Barcelony też jej nie przeszedł przez myśl.
Dobrze
pamiętam tamto lato, burzę i pocałunek. Pamiętam wzburzone morze, piasek,
skały, deszcz i pocałunek. Pamiętam ostatnie lato, burzę i pierwszy pocałunek.
I pamiętam jego; jego ciepło, zawstydzenie, fale i smak soli na jego wargach.
Pamiętam go w czasie mojego ostatniego lata w Hiszpanii i jego pierwszy
namiętny pocałunek. Nie zapomniałam mojej pierwszej miłości, niczego nie
zapomniałam. Pamiętam go. Oriola.
I pocałunek.
Fanfary, trąby oraz tamburyny, oto się objawił Truloff!
Nie
pojechaliśmy nawet na Igrzyska Olimpijskie w 1992 roku. Skończyłam właśnie
siedemnaście lat i matka mi powiedziała, że nie byłoby dobrze jechać na
olimpiadę, bo nasi przyjaciele w Barcelonie są jeszcze w żałobie po śmierci
Enrika „w wypadku samochodowym”. Wówczas minęły już trzy lata od jego śmierci,
rodzina Sharon miała jechać na igrzyska i mnie zaprosiła. Matka zmieniła się na
twarzy, kiedy jej to powiedziałam. I zaczęła szukać wykrętów. W końcu udało się
jej mnie przekonać. Obiecała mi prawo jazdy i samochód. Zgodziłam się na tę
transakcję. Zrozumiałam jednak, że utkała ona pajęczynę, która uniemożliwiała
mi przebycie oceanu i powrót do Barcelony.
Istna Szeloba z tej mamusi, skoro utkana przez nią
pajęczyna powstrzymywała nawet dorosłą kobietę.
Dorosłą kobietę o inteligencji rozwielitki. To zmienia
postać rzeczy.
Daddy zawsze
mówił do mnie w swoim amerykańskim języku z Michigan.
Ten język to angielski jest...
Ale z Michigan! To na pewno bardzo szczególne.
Moja szkoła w
Barcelonie była czterojęzyczna, a ja jedyna w klasie mówiłam po angielsku.
Jestem zresztą przekonana, że kobiety mają większe zdolności do języków.
Stereotypy jak widać są tró.
Miałam rację - aŁtor naprawdę uważa znajomość angielskiego
za jakiś niebywały skill. W dzisiejszym świecie. Aha.
Miałam w
międzyczasie przyjaciół, narzeczonych, kochanków, a moje katalońskie
wspomnienia pozostały na półkach biblioteki moich tęsknot, skąd czasem, coraz
rzadziej, uciekały. Powiedziałam już, że byłam przekonana, że moja matka nie
chce wrócić do Barcelony, ani nie życzyła sobie, abym ja tam pojechała. Było to
dla mnie zagadkowe i stanowiło drugi powód, żeby tam pojechać. Pierwszym był
Oriol. Nie dlatego, bym była nadal w nim zakochana; chodziłam potem z wieloma
chłopakami, a teraz kocham Mike’a. Ale słodkie wspomnienia tamtych chwil,
początku miłości, budziły we mnie pragnienie zobaczenia go jeszcze raz. Jak
może on teraz wyglądać?
Dobra dobra. My już wiemy jak to się skończy.
Lasia wspomina pocałunek z truloffem.
Nasz letni
dom, podobnie jak wielu naszych przyjaciół, u których bywaliśmy, znajdował się
na Costa Brava. [Przyjaciele
też znajdowali się na Costa Brava.] Wioska jest
cudna, z szeroką plażą tworzącą jakby małą zatokę zamkniętą z obydwu stron
przez porośnięte piniami góry, schodzące skalnymi stopniami do morza. Na jednym
krańcu plaży warowne mury, najeżone okrągłymi basztami, wznoszą się ponad
skałami, nadal chroniąc starożytny gród przed atakami saraceńskich piratów, a
niekiedy także przed miejscowymi rabusiami żądnymi łupów i dziewczyn, z których
czynili swoje niewolnice.
Nie wątpię, że saraceńscy piraci i żądni dziewic miejscowi
rabusie byli poważnym zagrożeniem u schyłku XX wieku.
Owego dnia
nasze matki były zajęte przygotowaniami do zamknięcia domów na zimę. Ojcowie
zaś już od pewnego czasu, po zakończeniu urlopów, mieszkali w Barcelonie i pojawiali
się w wiosce tylko na weekendy. Popołudnie było wtedy upalne i duszne,
zapowiadając to, co miało nastąpić. Otóż w czasie gdy pływaliśmy, goniąc jakieś
ryby, morze pociemniało, w stronę brzegu wiał coraz silniejszy wiatr i huk
grzmotów zagłuszał szum fal uderzających o skały. W ciągu kilku minut ciężkie,
ołowiane chmury pokryły niebo; woda przybrała ciemny kolor i zaczął kropić
deszcz.
Te chmury zapierniczały na fast forwardzie.
- Chodźmy,
szybko! - zawołał Oriol. Zobaczyłam na plaży dziewczynę, która się nami
zajmowała. Kazała nam natychmiast wychodzić z wody. [Zaraz, chwila - to ile
oni mieli lat?]
Luis i inni
dobiegli już do ręczników, pozbierali je w pośpiechu, dopadli schodów przy
murach i pognali do wsi, by poszukać schronienia.
- Poczekaj na
mnie, nie zostawiaj mnie - prosiłam go. We wzburzonym, czarnym, groźnym morzu
odbijały się ciemne chmury. Wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że musimy jak
najszybciej znaleźć się na plaży; piorun, który uderza w morze, zabija
wszystko, co żyje, nawet na odległość wielu metrów.
Bałam się,
ale coś mi mówiło, żebym się nie spieszyła. Udawałam więc, że mam trudności z
posuwaniem się do przodu.
Co tam śmierć od pioruna i narażanie tró loffa na śmierć, podryw ważniejszy!
Oriol
pospieszył mi z pomocą i kiedy doszliśmy do brzegu, typowa burza
śródziemnomorska szalała z całą furią, wydawało się, że chmury chcą się
opróżnić z wody w jednej chwili. Na plaży nie było już nikogo, wszyscy zabrali
swoje rzeczy i być może w zamieszaniu nawet nie zauważyli naszej nieobecności.
Kurtyna z deszczu uniemożliwiała widoczność dalej niż na kilka metrów.
Powiedziałam, że jestem wykończona i skierowałam się do osłoniętego wyłomu w
skałach.
Takie wyjście z wody na plażę, to prawie jak spacer do
Mordoru i z powrotem.
Byliśmy
przemoczeni, a z powodu ciasnoty miejsca przysunęliśmy się blisko do siebie. -
To ja go szukałam. Oriol zawsze mi się podobał, a w ostatnich tygodniach wprost
szalałam za nim.
Chłopiec
jednak nigdy nie wykazywał inicjatywy. Może dlatego, że był nieśmiały, a może
uznał, że jestem dla niego za młoda, może mu się nie podobałam. A może po
prostu nie był wystarczająco dojrzały i taka myśl nawet nie przyszła mu do
głowy.
- Zimno mi -
powiedziałam i przytuliłam się do niego.
Otoczył mnie
ramionami i wtedy poczułam, że drży. Poprzez kostiumy kąpielowe, mokrą skórę
czuliśmy ciepło naszych ciał. Cały otaczający nas świat zniknął; moje zmysły
nie rejestrowały burzy, ani huku fal, czuły tylko jego obecność. Odwróciłam
się, żeby zobaczyć jego oczy tak niebieskie w szarym świetle. I wtedy to się
stało. Jego usta, pocałunek, uścisk. Smak śliny i soli. Morze ryczało,
błyskawice rozdzierały niebo, dzwoniły krople deszczu... jeszcze teraz drżę,
kiedy o tym myślę.
Okoliczne skały były ze szkła, czy krople były wyposażone w
telefony komórkowe, że dzwoniły?
Są za młodzi, żeby iść na plażę bez opiekunki, ale
dostatecznie dorośli, żeby migdalić się w jaskini. Aha.
Minęło kilka
tygodni. Nosiłam na palcach obydwa pierścionki, mój związek z Mike’iem był
doskonały, ale... był ten dziwny pierścień z krwistym kamieniem. Lubiłam rzucać
odbicie czerwonego krzyża na kartkę papieru, serwetkę, prześcieradło. Wszystko
związane z tym pierścieniem było tajemnicze. W jaki sposób i dlaczego dotarł on
do mnie? Czułam, że za tą zagadką kryje się jakaś głębsza tajemnica, że nie
jest to zwykły prezent urodzinowy.
Co trzeba regularnie powtarzać, żeby ten tuman, czytelnik
nie zapomniał i na pewno zatrybił.
Wiedziałam,
że coś musi się stać, że pierścionek to tylko początek, ale się
niecierpliwiłam, nie mogłam opanować ciekawości. I to, na co czekałam, o czym
wiedziałam, że musi nastąpić, nastąpiło.
- Miss Wilson
- to był głos portiera domu, w którym mieszkałam - dzisiaj rano przynieśli list
polecony, zaadresowany do pani.
Pomyślałam najpierw,
że to coś związanego z jedną ze spraw, jakie prowadziłam w swojej kancelarii
adwokackiej, ale zaraz doszłam do wniosku, że to absurd. Nigdy nie wysyłano
wezwań do sądu na mój prywatny adres. Potem sobie pomyślałam, że muszę być
ostrożna, bo może to być jeden z tych morderczych listów z wąglikiem lub jakimś
innym paskudztwem, modnym ostatnio.
Tylko mainstream używa wąglika. Prawdziwi hipsterzy
wybierają dżumę!
- Czy życzy
sobie pani, żebym go zaraz przyniósł? - zapytał portier. - Jest z Hiszpanii.
- Tak, bardzo
proszę - serce podskoczyło mi z emocji.
Zwyczajne znalezienie tego listu w skrzynce nie byłoby
dostatecznie tró. Koniecznie musiał go przynieść portier o manierach
kamerdynera.
Nadawcą był
notariusz z Barcelony. Tak mi było spieszno otworzyć list, że nie szukałam
nawet noża do rozcinania papieru i rozerwałam kopertę.
Pani Cristina
Wilson
Szanowna
Pani, Niniejszym mam zaszczyt zaprosić Panią na otwarcie drugiego testamentu
pana Enrika Bonaplaty, którego jest Pani jednym z beneficjentów. Otwarcie
będzie miało miejsce w naszym biurze o godzinie dwunastej, pierwszego czerwca
2002 roku. Prosimy Panią o potwierdzenie obecności.
Podpis
notariusza.
Otwierają testament kilkanaście lat po zgonie nieboszczyka,
to raz. Dwa, otwierają drugi testament, co jest w ogóle jakimś nonsensem do
kwadratu, bo ostatnią wolę da się mieć tylko jedną. Jak się napisze drugi
testament, to anuluje on z automatu ważność pierwszego.
“Podpis notariusza” pominę litościwym facepalmem.
„Tym razem,
pomyślałam sobie, matka nie będzie mogła mnie powstrzymać. Pojadę do
Barcelony.” Musiałam jednak się powstrzymać. Powiedziałam jej o tym przy stole,
w niedzielę, kiedy tam znów pojechałam z Mike’em.
Ona tego nie
skomentowała, ale mój ojciec był zdumiony.
- Testament?
Powinni go byli odczytać i podzielić się wszystkim zaraz po śmierci Enrika.
Zostawił dwa testamenty? By ten drugi został otwarty w czternaście lat po
pierwszym? To bardzo dziwne!
Tak, to
dziwne. Wszystko jest bardzo dziwne. I tajemnicze.
I kompletnie bez sensu.
Bezsens nowym suspensem.
- Nie jedź,
Cristina - powiedziała matka, kiedy zostałyśmy same. Ta sprawa mi się nie
podoba. Jest w tym coś dziwnego, coś ponurego.
- Ale
dlaczego? Dlaczego nie powinnam jechać?
- Nie wiem,
Cristina. Ta sprawa z drugim testamentem to jakiś absurd. Ktoś musi mieć jakiś
powód, żeby cię ściągnąć do Barcelony.
- Mamo, ty
coś przede mną ukrywasz. Co? Dlaczego się boisz? Dlaczego nigdy nie
pojechaliśmy do Barcelony, choćby z krótką wizytą? Dlaczego nie utrzymujesz
kontaktów ze swoimi przyjaciółmi?
- Nie wiem.
To jakieś uczucie, wrażenie. [nazywa się: BO TAK!] Ale
coś złego tam nas czeka.
Chcą zabrać nam Najdroższego, my preciousss! Bad Hobbitses!
Laska znowu ma Bardzo ZnaczONcy Sen:
Fale uderzały
wściekle w kamienisty brzeg nad urwiskiem. Porywały kamienie, które niesione
przez powracającą falę zderzały się ze sobą, wydając głuchy odgłos jak łamane
kości. Niebo było pokryte chmurami, które biegnąc szybko, powodowały grę
światła i cienia na ziemi, gdzie działy się rzeczy straszne.
Albo to było jakieś tsunami, albo urwisko było malutkim
urwiseczkiem, skoro fale uderzały NAD nim.
Na brzegu
grupa mężczyzn skutych ze sobą łańcuchami i przywiązanych do pala, [jednego?] ubranych w łachmany, odrażających, [Co innego, gdyby
nosili garnitury od Gucciego] głośno
lamentujących, błagających lub przeklinających, miotała się, próbując uciekać
lub się bronić. Inni modlili się, czekając na swoją kolej, byli bierni, nie
reagowali na zarzynanie ich towarzyszy. Krew była na kamieniach, na piasku, na
leżących ciałach, na tych, którzy szamotali się w rozpaczy... i na moich
rękach. A słońce wydobywało błyski ze śmiercionośnego żelaza, lub się chowało
za chmurami, pozostawiając śmierć jak cień rozpostarty na trupach leżących na
ziemi.
Widziałam metafoooooły cień! Do góry wzbił się niby
wiaaaatr!
Serce mi
ściskał wielki ból, ale byłam z tymi, którzy ubrani w szare opończe pracowali
szybko i fachowo, ciągnęli ofiary za włosy i jednym lub dwoma cięciami odłączali
głowy od szyi. Coraz więcej krwi. Jeden z moich towarzyszy, najmłodszy, zabijał
z płaczem. A na jednej z tych szarych opończy widniał czerwony krzyż z mojego
pierścionka. Człowiek z krzyżem był tam, wydawał rozkazy rzeźnikom, a ja na to
wszystko patrzyłam jego oczami, także pełnymi łez. Krzyki cichły i zamieszanie
dobiegało końca. Kiedy ostatni więzień wyzionął ducha, ten człowiek padł na
kolana i zaczął się modlić, a ja czułam jego ból. Był to ból głęboki,
niekończący się, tkwiący w sercu i wnętrznościach.
“Odrąbię wam głowy, ale uwierzcie, mnie będzie to bolało
bardziej niż was!”
Kiedy
wreszcie zadzwonił budzik, poczułam wielką ulgę. Jakże bardzo pragnęłam wrócić
do rzeczywistości! Nie zdałam sobie z tego sprawy aż do końca przedpołudniowej
rozprawy w sądzie. W mojej torbie nie było telefonu i kluczy, chociaż została
portmonetka i wszystko inne. Jak mogłam to zgubić? Nie rozumiałam. I nagle
zaświtała mi w głowie myśl.
- Ray -
powiedziałam do kolegi. - Pożycz mi swoją komórkę.
- Panie Lee, [to ten lokajoportier] zginęły mi klucze. Dzwonię do pana na wszelki wypadek, żeby
pan o tym wiedział.
Odpowiedzią
było zdumione milczenie, które mnie zaniepokoiło.
- Co się
dzieje? - zapytałam.
- Ale
przecież pożyczyła pani klucze technikom, którzy przyszli zreperować pani
zestaw audio. Powiedzieli mi, że pani dała im klucze.
- Jacy
technicy - wydałam z siebie pisk. - O kim pan mówi?
- O tych, co
przyszli zreperować pani audio.
- Co pan
opowiada!
- Panno
Wilson - odpowiedział zdziwiony. - Nie pamięta pani? Zadzwoniła pani rano, żeby
mnie uprzedzić, że przyjdą technicy naprawić pani audio. Powiedziała mi pani,
że dała im klucze.
Coż za szczwany plan, zważywszy na fakt, że na ogół
normalny człowiek raczej zawozi audio do szpeca, a nie odwrotnie i nikt przy
zdrowych zmysłach nie daje kluczy od swojego mieszkania zupełnie obcym ludziom.
Pan Lokajoportier musi być debilem rzadkiej urody, że uwierzył tym Onym.
Poczułam
dreszcz.
- Ja w ogóle
do pana nie dzwoniłam.
- Powiedziała
mi pani, żebym w razie potrzeby zadzwonił na pani komórkę. Zrobiłem to, gdy ci
ludzie wyszli, a pani mi odpowiedziała, że dobrze i że dziękuje.
- To nie
byłam ja, ukradli mi także telefon komórkowy.
Bob Lee miał
kopię moich kluczy i poszedł ze mną, żeby sprawdzić mieszkanie. Oni
przetrząsnęli szafy, zajrzeli za lustra i obrazy, może szukali sejfu. Niczego
jednak nie brakowało. Czego chcieli?
Najdroższego, gollum, gollum!
Odtworzyłam
to, co się stało. Wszystko było bardzo starannie zaplanowane. Ktoś wiedział, że
będę w sądzie całe przedpołudnie. Ktoś mnie słyszał na jakiejś rozprawie, może
kobieta umiejąca naśladować mój głos. Ktoś wiedział, że pracując na sali
sądowej wyłączam komórkę. Ktoś z mojej torby ukradł telefon i klucze, chyba w
czasie, kiedy ja przygotowywałam swoje wystąpienie lub przeglądałam papiery i
był tak sprytny, że ja niczego nie zauważyłam.
Normalna kobieta trzyma torebkę przy orderach, zwłaszcza w
miejscach publicznych. A normalny adwokat wystąpienie przygotowuje w domu,
przed początkową i końcową rozprawą.
Następnie
oszukali Boba, naśladując mój głos. A kobieta pozostała przy telefonie na
wypadek, gdyby portier zadzwonił. Dwaj mężczyźni byli w moim mieszkaniu. Jeden
niósł walizkę, co zdziwiło Boba, sądząc jednak, że ja o wszystkim wiem, był
spokojny.
Zdziwiło go, ponieważ wszyscy wiedzą, że technicy od audio
narzędzia noszą w różowych, pluszowych plecaczkach w kształcie misia.
Nie jestem
strachliwa, a nawet czasem bywam nierozważna, może dlatego, że na szczęście
nigdy nie stało mi się nic złego [albo dlatego, że dysponujesz inteligencją tłuka
pięściowego]. Ale to wtargnięcie do mojego
mieszkania, fakt, że ktoś tak łatwo mógł do niego wejść, że znalazł się w
pobliżu mnie i okradł mnie, a ja tego nie zauważyłam, [do tego stopnia, że
twierdzisz, że nic nie zginęło] że
jakaś kobieta naśladowała mój głos... to wszystko wytrąciło mnie z równowagi.
Czułam niepokój i strach, jakiego dotąd nie znałam. Powtarzało się, tyle że w
wymiarze osobistym, poczucie zagrożenia, jakiego doznaliśmy wszyscy po wielkiej
tragedii 11 września.
Bez kolejnej wzmianki o WTC ałtor by nie przeżył po prostu.
Wyszłam spod
prysznica i wycierałam się ręcznikiem, kiedy zadzwonił telefon. Kto może
dzwonić o wpół do ósmej rano?
Zwłaszcza do wziętej adwokat, c’nie?
- Cristina?
- Tak, to ja
- odpowiedziałam automatycznie po hiszpańsku, bo moje imię nie było wymówione z
angielska. To zadziwiające, w jaki sposób nasz mózg selekcjonuje języki. Czasem
nie zdajemy sobie sprawy z tego, że mówimy takim językiem a nie innym. I ja
natychmiast zlokalizowałam ten język po drugiej stronie oceanu.
Po tej, czyli w obu Amerykach nikt przecież po hiszpańsku
nie mówi.
Luis jest
kuzynem Oriola - Luis! Oczywiście, że cię pamiętam - byłam szczęśliwa, że
słyszę jego głos. Jak zdobyłeś mój numer telefonu? Jakże się cieszę! Czyżbyś
był w Nowym Jorku?
- Nie.
Dzwonię z Barcelony. Przepraszam za tę dziwną godzinę, ale chciałem cię złapać,
zanim wyjdziesz do pracy.
- No i
złapałeś.
- Czy
notariusz przysłał ci zawiadomienie o otwarciu testamentu mojego wuja?
- Tak. Co za
niespodzianka!
- Mam
nadzieję, że przyjedziesz.
- Tak.
- Wspaniale!
Powiedz, kiedy przyjeżdżasz, przyjadę po ciebie na lotnisko.
- Dzięki,
jesteś bardzo miły, Luis. Co się dzieje z Oriolem? Dużo o was myślałam od czasu
otrzymania pisma od notariusza.
Powiało tró chcicą.
- Oriol ma
się dobrze. Opowiem ci. Ale dzwonię do ciebie, żeby cię o czymś uprzedzić.
- O czym -
zapytałam ze strachem.
- Czy Enric
przysłał ci przed śmiercią obraz?
- Tak.
- A więc
dobrze go gdzieś schowaj. Są ludzie, którzy się nim bardzo interesują.
- Naprawdę?
- Tak, ten
obraz musi mieć coś wspólnego z testamentem Enrika.
- Jak to?
- Na razie to
tylko pogłoski, moje domysły. Będę wiedział na pewno, kiedy dowiemy się czegoś
o spadku.
- Ale powiedz
mi coś! - zżerała mnie ciekawość.
- Myślę, że w
tym obrazie jest coś, co ma związek ze spadkiem. To wszystko.
Milczałam.
Szukali obrazu! Ci, którzy wtargnęli do mojego mieszkania szukali obrazu. I
wiedzieli, że zmieści się w walizce. O Boże! Co się kryje za tą zagadką?
Mhrock, Sauron i PCK.
- Ludzie
mówią, że mój wuj szukał skarbu, zanim umarł - Luis ściszył głos do szeptu.
- Skarbu? -
Nie mogłam w to uwierzyć. Wyglądało to na jedną z tych bajek, które Enric zwykł
wymyślać i które nas, dzieci, zachwycały. Organizował też dla naszej trójki
poszukiwania skarbu z tropami, planami i ekscytującymi wyścigami w swoim
wielkim domostwie przy alei Tibidabo. Zapamiętałam mojego chrzestnego jako
osobę cudownie kreatywną. Skarb! To cały Enric!
- Tak, ale
tym razem skarb jest prawdziwy - stwierdził z przekonaniem. Mówił tak cicho, że
ledwo go słyszałam. - Ale niczego więcej nie będziemy wiedzieć aż do pierwszego
czerwca. - Porównując mojego rozmówcę z jego fiszką, którą zachowałam w
pamięci, odrzuciłam natychmiast tę historię o skarbie. Zawsze był dzieckiem
łatwowiernym, o wybujałej wyobraźni.
Bo przez te kilkanaście lat się nie mógł zmienić przecież.
Uch, nawet nie wiem jak ująć w słowa to, co czuję. Analiza cud urody, choć bardziej podobały mi się wcześniejsze. Do tej pory trwam jednak w stuporze, jakim cudem autorowi (pardon: aŁtorowi) udało się połączyć WTC ze sceną seksu. Znaczy... helloł, jakiś sens by to miało dla turpizmu, ale powieść z założenia przygodowa?
OdpowiedzUsuńCzekam na wycieczkę bohaterki do Mordoru zwanego Barceloną.
Alvik
O matko, co za belkot. Tez polece stereotypem, zazwyczaj w taki sposob belkocze jednak plec piekna, a tu niespodzianka, autor jest mezczyzna. Mozg mi sie nieco wyplaszczyl.
OdpowiedzUsuńGayaruthiel
Mam pytanie - czy to Wy tak "skaczecie" po rozdziałach, czy też sama powieść napisana jest w tak chaotyczny sposób?
OdpowiedzUsuńCo do analizowanego tekstu - jego mierność jest bardzo męcząca - on nawet nie jest zabawny ani absurdalny, a po prostu bardzo, bardzo zły.
Jeśli chodzi o analizę - uwaga o wyciu muzułmańskich wojowników bardzo, bardzo celna ;)
Pozdrawiam i kłaniam się nisko, Wypłosz :)
Ja nie mogłam ogarnąć jak najpierw pomyślała o Barcelonie i to jej się z czymś kojarzyło, a potem nagle waliło się WTC i jeszcze pojawiły się hordy. Aż chce się rzecz WTF?
OdpowiedzUsuńA seks przy telewizorze z wiadomościami o tragedii... tak, naprawdę romantyczne i wspaniałe rozpoczęcie poważnego związku. fu
Jakie to jest przeraźliwie nudne. I normalnie nigdy bym się nie domyśliła, że tam kryje się jakaś TAJEMNICA gdyby mi o tym nie przypominano co zdanie. No tak, jeśli by ktoś umiał tworzyć klimat, to przypomnienia stałyby się zbędne.
Matko, skąd Wy bierzecie takie książki? xD Trza mieć nerwy, żeby coś takiego analizować ^^
OdpowiedzUsuńA ja znalazłam newsa, którym pragnę się z Wami podzielić, bo może Was zainteresuje, o. Myślę, że nie wymaga komentarza :x http://poszkole.pl/news,Lena_i_Ethan__nastepcy_Belli_i_Edwarda,233341,1.html
Maryśka
Ja przepraszam, ale się upewnię. To zostało wydane drukiem? I można kupić w księgarni?
OdpowiedzUsuńProszę bardzo, oto dowód: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/73360/zakleta ;)
UsuńNie ten link :) http://lubimyczytac.pl/ksiazka/34962/pierscien-spadek-po-ostatnim-templariuszu
UsuńA ja to nawet czytałam kiedyś!^^ I uznałam za bardzo, bardzo słabą książkę - z resztą, już po tym, ile z niej zapamiętałam (że była o pierścionku z rubinem, lasi, co się nim strasznie ekscytowała i tajemnicy z okolic Barcelony) coś mówi o poziomie. Najbardziej męczące były te początkowe zachwyty nad pierścionkami...
OdpowiedzUsuńPo waszej analizie widzę, że to jednak było totalne ZUO.
Nie jestem pewna, co właśnie przeczytałam. Ten seks przy wrzaskach z WTC... JA PIERDOLĘ. Wracam do Michasi. o__O"
OdpowiedzUsuń