poniedziałek, 4 lutego 2013

15. Jak zostać superantropologiem, czyli opera mydlana na wykopkach...wykopaliskach [2/?]

Zapraszamy na drugą część przygód pani superantrolog, analizuje Wiedźma. Indżojcie!

Ale na początek trochę statystyk, czyli po czym trafiają do nas czytelnicy:

czloweiek porywajacy z dlugimi nogami rekoma
jak się pisze grube i pochylone napisy?
mężczyźni piją mleko
nędzna otchłań co zrobi
achilles owijający rane
bardzo stare byc wolnym od czarow
grubasy golasy
jak narysowac wściekłe oczy
na golasa chłopcy
w otchani namietnosci
dlaczego nie mogę oryginalną
jak zaklęty w swej kochance
matka brala heroine w ciazy czy dziecko będzie miało skosne oczy
nie widać go a czuć jego dotyk na ustach,nie porozmawiasz a go słyszysz
sztorm ona
brama ozdobna nie równo ramienna
Jestem wstrząśnięta tą inwencją...




















Nosił ciemnoszarą koszulę z krótkim rękawem, która odsłaniała również opalone, muskularne ręce.
Również? To co jeszcze odsłaniała, pępek?

- Oryginał - powiedziała Ewa, gdy oddalił się na tyle, że nie mógł ich słyszeć.
- Uroczy oryginał - uściślił Robert. - Nie mogę mu tylko wybaczyć tego ogrzewania.
- Dzięki temu masz pracę i przyczyniasz się do rozwoju nauki.
- Nie jestem pewien. Nie pochwalam fragmentarycznych badań. Co z tego, że zbadamy kilkadziesiąt pochówków, skoro są zaledwie procentem pewnej całości, o której nie będziemy mieć pojęcia.

Badania wycinka mogą dać całkiem niezłe pojęcie o tym, jak wygląda całość.

Ich kroki rozległy się echem w pustej nawie. Powietrze pachniało kurzem i dymem kadzidła, tak samo starym jak kościelne mury.
Msza się skończyła przed chwilą, ale dym kadzidła był średniowieczny. Okeeeeej...

Słońce wpadające przez gotyckie, dwudzielne okna znaczyło wytartą kamienną posadzkę podłużnymi smugami blasku. W ostrym świetle widoczna była każda szczelina kilkusetletnich ścian.

Nie weszłabym do murowanej budowli o ścianach pełnych szczelin.

Robert zdjął flanelową koszulę, którą miał na sobie, i podał Ewie. - Zawiąż sobie wokół bioder - polecił.

- Tak będzie lepiej.
- Dziękuję - odparła szeptem - nie pomyślałam o tym.
Owinęła się starannie, zakrywając szczupłe uda.

Zaczynam mieć wątpliwości co do istnienia jakichkolwiek procesów myślowych w głowie pani superantropolog.

- Jesteśmy w najstarszej części kościoła - powiedział Robert i zaczął się wpatrywać w masywne przyścienne filary nawy głównej. - Popatrz na sklepienie gwiaździste nad nami. Tylko ono przetrwało, inne sklepienia rozebrano, zastępując je drewnianymi stropami.
Nie żebym się i w ogóle, ale czy najstarsza część kościoła nie miała być romańska? To co tam robi gwiaździste gotyckie sklepienie?

Gdy skończył mówić, Ewa zawróciła powoli i zrobiła kilka kroków w kierunku wyjścia. Idąc wzdłuż drewnianych, mocno zniszczonych ławek, tropiła gasnące plamy światła na płytach posadzki. Mimo to potknęła się na niewidocznym występie i gdyby nie Robert, na pewno by się przewróciła.
- Patrz pod nogi - powiedział jak do dziecka.
- Przecież patrzyłam - odparła, próbując wyswobodzić się z jego uścisku. Puścił ją niechętnie. - I nic nie zauważyłam. - Przyklękła i zaczęła badać opuszkami palców szorstką powierzchnię kamieni. Robert patrzył z góry na jej pochyloną głowę, w końcu skapitulował i kucnął obok. Na twarz i dłonie Ewy padały ciepłe, złociste promienie i rozlewały się na kamieniach między jej palcami. Roberta doszedł niezwykle intensywny zapach rozgrzanego słońcem ciała, w którym odnalazł woń ziemi, mięty i rumianku.

Siedzą od dłuższej chwili w mrocznym kościele, słońce właśnie zachodzi, a mimo to laska jest wciąż rozgrzana jego promieniami. Ona jakimś gadem jest, kumulującym za dnia ciepło słoneczne w organizmie?

No tak, pomyślał, Tytania nie mogłaby pachnieć inaczej. Zapatrzył się na jej jasne czoło, linię brwi, cień pod powiekami. Gdy na niego spojrzała, blask przenikający przez południowe okna przejrzał się w jej źrenicach i zmienił je w dwa zwierciadła. W ich zielonej tafli Robert na mgnienie oka zobaczył siebie.
- W mordę! - pomyślał - Ależ mi pryszcz wyskoczył koło nosa!

- Jesteś bardzo piękna - powiedział, gdy Ewa wróciła do oględzin płyt pod nogami.
- Jak często zdarza ci się to powtarzać? - spytała spokojnie, nie przerywając swoich obserwacji.
- Nie tak często, jak myślisz. I znacznie rzadziej, niż bym chciał.
- Naprawdę? - spytała kpiąco. W jej oczach nie było jednak uśmiechu, tylko ostrzeżenie i mądrość wszystkich kobiet świata.

Bo to była Afrodyta undercover.

- Nie rozrabiaj - powiedziała poważnie i znowu pochyliła się nad posadzką. Robert chciał powiedzieć, że źle zrozumiała jego słowa, ale w tym momencie kobieta syknęła i odruchowo włożyła palec do ust.
- Co się stało? - zaniepokojony Robert patrzył, jak w skupieniu ogląda paznokieć wskazującego palca prawej ręki.
- Ta płyta się rusza - zauważyła spokojnie. - Przycięłam sobie palec. Mam nadzieję, że nie spuchnie. Spróbujemy zdjąć?
- Paznokieć? - uśmiechnął się Robert.

Czy mam się śmiać? Bo wolałabym jednak popłakać, tylko nie wiem, czy nad kiepskim warsztatem ałtorki, czy nad debilizmem Roberta.

Mężczyzna wyjął z kieszeni duży składany nóż, otworzył ostrze i włożył w szczelinę. Ledwie dało się je wsunąć między starannie dopasowane płyty.
- Spróbuję podważyć.
- Uważaj, bo jest dość ciężka, dobrze, że mi nie urwało palca. - Dobrze, że sobie nie wybiłaś zębów na równej drodze.
- Jak się okazuje, nie dość równej - sprostowała Ewa. Stała nad Robertem i zaglądała mu przez ramię. Rzucił okiem na jej buty.
- No proszę, nic dziwnego, że musiałem cię ratować. Dni twoich sandałów są policzone. Jeden woła jeść.
- Musiał się rozkleić przy potknięciu. Nieważne. No dalej, zdejmij tę płytę. - Łatwo powiedzieć - sapnął Robert, unosząc kamień z jednej strony. - Nie mogę złapać drugą ręką, a jedną nie utrzymam. - Poczekaj - Ewa uklękła obok niego i chwyciła za brzeg. Oparła się na nim ramieniem, żeby nie stracić równowagi. - Teraz złap z drugiej strony.
Nóż szczęknął metalicznie o twardą powierzchnię, zgrzyt stali był głośny i trudny do zniesienia. Ostrze pękło z trzaskiem i zostało w szczelinie.
- Cholera - zaklął Robert, masując zaczerwienioną dłoń.
Bohaterowie są tak konkursowymi debilami, że nie potrafią podważyć i wyjąć kamienia z posadzki. Ciekawe, czy potrafią samodzielnie jeść...

Resztka ostrza weszła w końcu w łączenie między płytami. Robert zacisnął szczęki, jakby to miało pomóc, i poderwał trzonek noża do góry. Kwadratowa płyta podskoczyła gwałtownie i mężczyzna złapał ją sprawnie, zanim zaskoczona Ewa zdążyła wypuścić swój koniec z rąk. Z wysiłkiem odłożył ją na bok.

Okej, nie ogarniam totalnie jak oni mianowicie ten kamień wyjmowali.

- A mieliśmy nie rozrabiać - zauważył Robert, wpatrując się w płytki otwór, który wypełniony był wysuszoną ziemią albo czymś, co na ziemię wyglądało. Z jednej strony Ewa zauważyła znaczny ubytek. Ziemia musiała być tutaj mniej zbita i z czasem jej poziom się obniżył. Dlatego płyta delikatnie ruszała się pod naciskiem stóp. W miejscu, gdzie wsunęli ostrze noża pod płytę, powierzchnia klepiska była uszkodzona.
Klepisko, pani kochana, to w stodole jest. A pod kamienną posadzką solidnej zabytkowej budowli spodziewałabym się raczej jastrychu, czyli wylewki.

- Widzisz coś? - spytał Robert, gdy kilkuminutowe oględziny nie dały żadnego rezultatu. Pokręciła przecząco głową. Oboje przesuwali palcami po brzegach zagłębienia, nie napotykając nic, co mogłoby być najmniejszą wskazówką.
- Coś ci to przypomina? - zapytała z kolei Ewa, patrząc na niego bezradnie.
- Nie wiem - zastanowił się. - Potknęłaś się, więc zakładam, że płyta musiała być minimalnie wyżej niż pozostałe. Jakby ją ktoś wcześniej podnosił.
- Po co? - Prace remontowe odpadają, bo dotyczyłyby większej powierzchni posadzki. Może płyta pękła i wymieniono ją na nową.
- Taką samą? - wyraziła wątpliwość Ewa. - Musiałaby się choć trochę różnić.
- Fakt. To bez sensu. Tak tylko kombinuję. Po co ktoś miałby ją w takim razie podnosić?

Uwaga! Stężenie debilizmu bohaterów przekroczyło poziom krytyczny! Prosimy o kierowanie się do wyjść ewakuacyjnych!

Nim Robert zareagował na jej słowa, chwyciła porzuconą obok zdjętej płyty resztkę noża i z rozmachem wbiła ją w kwadratową lukę w podłodze. Ziemia popękała, ale narzędzie wbiło się zaledwie na dwa centymetry.
- Twardo. Oddaj mi to - Robert zaczął dłubać w świeżym pęknięciu. Pracował w skupieniu, rozgarniając ziemię, którą udało mu się skruszyć. Ewa wzięła do ręki ułamane ostrze i zapamiętale wbijała je tuż obok ruchliwych dłoni mężczyzny. Odebrał jej ostry przedmiot.
- Nic nie rób - powiedział - bo się nawzajem pokaleczymy. - Przyznała mu rację i patrzyła, jak kupka piasku na posadzce nawy powiększa się z dużą szybkością.

Klepisko z piasku. Yo, mama. A plaża z gliny.

- Tam musi coś być - powiedziała i przesunęła się, by do otworu między ich kolanami wpadło więcej światła. Słońce było już nisko nad horyzontem i nawę powoli wypełniał zmierzch.
Słońce zaszło. Spodobało mu się to, więc zaszło jeszcze raz.

No i tak kopali, kopali, aż wykopali:

Robert położył paczkę na posadzce i zaczął rozwijać. Kawałek skóry był spory, a przedmiot zawinięto w nią kilkakrotnie.
Ta skóra po latach leżenia w ziemi na pewno była szalenie miękka i elastyczna.

Z każdym ruchem mężczyzna coraz lepiej wyczuwał jego kształt. Przypominał spłaszczony prostopadłościan. Kiedy rozwinął pakunek do końca, ich oczom ukazał się niezbyt duży, gruby, oprawny w skórę notatnik. Musiał być stary. Okładka była wytarta, bez żadnego napisu czy znaku, kartki pożółkłe, częściowo postrzępione. Ewa przewracała je z nabożeństwem, nie chcą uszkodzić cennego znaleziska. Brulion był zapisany do połowy. Strony pokrywało kanciaste, zdecydowane, pochylone w prawo pismo. Szeregi słów zapisanych czarnym atramentem były gdzieniegdzie rozmyte, ale raczej czytelne. Sprawiały wrażenie ozdobnego zaszyfrowanego tekstu. Robert pochylił się nad stronicami, przyglądając się z uwagą krojowi liter i rysunkom, które pojawiały się od czasu do czasu.
- To niemiecki - stwierdził, przebiegając wzrokiem kilka pierwszych wyrazów.
- Naprawdę? Nie znam.

Kobieta z wyższym wykształceniem i tytułem doktora, która nie potrafi rozpoznać języka niemieckiego? Nie, r’ly?

Wyrównanie powierzchni i ułożenie płyty tak, by nie wystawała ponad poziom wyznaczony przez inne, zajęło im trochę czasu. Gdy wyszli na zewnątrz, niebo miało już kolor popiołu.
W międzyczasie wybuchła wojna atomowa?

Inwentaryzacja wlokła się w nieskończoność. Magda pochylona nad zeszytem wpisywała w rubryki kolejne numery. Później dopisywała je na metryczkach zabytków i szarych kopertach, w które zapakowane były kości z poszczególnych grobów. Ar 7, ćwiartka III, działka c, grób 17. Nr K200.../17/21 kości miednicy. Co za nuda. Siwy miał serdecznie dość patrzenia na jej okrągłe, niespodziewanie kobiece pismo. Doszedł nawet do wniosku, że pismo Magdy jest jej jedyną kobiecą cechą. Z rezygnacją podawał jej kolejne koperty i odbierał podpisane, układając je, jedna za drugą, w dużej plastikowej skrzynce stojącej na podłodze. Pedanteria pozbawionej wdzięku koleżanki była nie do zniesienia, więc spojrzał udręczonym wzrokiem na Wodza, który pod czujnym okiem Doroty z nikłym zaangażowaniem poprawiał plan wschodniej części wykopu.

Tam same pustaki wśród tych archeologów, czy raczej archełologów.

Z drugiej strony stołu siedziała Ula i uzupełniała dziennik badań, do którego należało wprowadzić numery kilku odsłoniętych wczoraj obiektów. Piotr uparł się, żeby zrobić to koniecznie teraz, a groby opisać z pamięci, co, według Siwego, nie było najmądrzejszym rozwiązaniem.
Noooo... Delikatnie i eufemistycznie mówiąc...

- Stało się coś? - Przez drzwi wejściowe zajrzał do korytarza zwabiony hałasem Marcel. Obaj z Tomkiem wykonywali prace najprostsze i to popołudnie upłynęło im na myciu kości. Na ogół oddawali się tej czynności na szkolnym podwórku, ukryci za żywopłotem. Dyskrecja i brak ostentacji - powtarzali rozbawionym kolegom - co by to było, gdyby ktoś nas zobaczył przy tej pracy, na przykład z kością udową w dłoni. Trudno było nie przyznać im racji. Ludzka kość udowa była dziwnie rozpoznawalna, w swojej jednoznaczności ustępowała jedynie ludzkiej czaszce. Jej widok mógł prowadzić do różnych reakcji. Przypadkowych świadków należało unikać jak ognia.
Bóg wie, co te ciemne ludzie ze wsi mogliby se pomyśleć. Ani chybi przylecieliby z widłami i pochodniami.

- Pani doktor urwała się ze sznurka?
- Jakbyś zgadł. Jeżeli w ogóle możemy mówić o jakimkolwiek sznurku. Zachodzi podejrzenie, że z Robertem - dodała Magda, unosząc wzrok znad równego szeregu liter i cyfr poprzedzielanych ukośnikami.
- Skąd - zaoponował Wódz. - Zostawiłem go pod barem nad pustym kuflem, samego.
- To mała miejscowość. Mogli spotkać się później.
- To chyba nie nasza sprawa? - spytała łagodnie Ula, posyłając w świat jeden ze swoich nieprawdopodobnych uśmiechów.
- Właściwie nie nasza - odpowiedział zgodnie z prawdą Siwy, gdy uśmiech wybrzmiał i rozpłynął się w powietrzu, uwalniając zebranych spod swojego magicznego wpływu. - Nie nasza, ale zawsze coś się dzieje. Najlepszy dowód, że Piotr się wścieka. A Robert też nie w ciemię bity, bo wykręcił się od roboty i do tego uprowadził piękną panią doktor.

No niech se Piotr przykuje superantropolog łańcuchem do kaloryfera najlepiej. Oraz widzę, że studenci są tak oggraniczeni, że nie mają innych tematów do rozmów oprócz lasi.

Proboszcz mieszkał w niewielkim, otynkowanym na biało parterowym domu. Zza drewnianego płotu wychylały się ciemne główki malw dobrze widoczne na tle znacznie jaśniejszych ścian. W narastającym mroku trudno byłoby dociekać ich koloru. Furtka otworzyła się z cichym skrzypnięciem.
- Nigdy jej nie zamyka - wyjaśnił Robert Ewie, puszczając ją przed sobą.
Pod oknami kwitły róże.

Soplicowo, kurde bele.

Wąski chodnik doprowadził ich do ganku. Weszli po trzech stopniach i znaleźli się przed drewnianymi drzwiami, na których wisiała zabytkowa kołatka z brązu. Ewa przyjrzała jej się zauroczona miękką linią zdobienia. Robert przez chwilę miał wrażenie, że już ją kiedyś widział, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Na pewno nie przy pierwszej wizycie na tej niezwykłej plebanii, bo wówczas, pamiętał to dobrze, drzwi stały otworem. Ksiądz Andrzej źle znosił upały.
- Nie wiem, skąd ją wziął - odpowiedział Robert, gdy spojrzała na niego pytająco - ale musi być bardzo stara - zastukał delikatnie trzy razy.

Myślałby kto, że archeolog powinien umieć precyzyjniej określić jej wiek.

Dźwięk, który rozległ się wewnątrz domu, przypominał stukot wielkopostnych grzechotek. Zza drzwi dobiegło ich szuranie stóp i w prostokącie światła pojawiła się siwa głowa proboszcza.

Ksiądz grzechotał idąc? Zombie jakieś, czy co?

Poznał Roberta i otworzył szeroko drzwi.
- Wejdźcie, moi mili - zaprosił ich do środka.
- Już późno, chcieliśmy tylko oddać klucze. Dziękujemy.
- Jak zwykle. Chyba nie doczekam dnia, w którym będę mógł poczęstować was herbatą - powiedział kapłan. Robert nigdy nie był wewnątrz. Ostatnio też rozmawiali, stojąc w progu. - Obejrzeliście dom konwersów?

- Niestety - Ewa potrząsnęła burzą loków - zanim obejrzeliśmy kościół, zrobiło się ciemno. Znaleźliśmy... - umilkła na chwilę, bo Robert w ciemności wziął ją za rękę i ścisnął ostrzegawczo - ...miejsce, gdzie część romańska łączy się z gotycką - zakończyła niezgrabnie, a ksiądz uśmiechnął się dobrodusznie.
No bo przecież nie będą informować miłego i uczynnego księdza o znalezisku dokonanym w jego własnym kościele, nie? To byłoby za kulturalne!

Pożegnali się i drzwi się zamknęły. Kołatka cicho stuknęła, gdy szli przez ogródek. Na drodze Ewa nie wytrzymała i odezwała się:
- Dlaczego mu nie powiedziałeś?
- Nie wiem - odparł Robert zgodnie z prawdą. - Chciałem najpierw pokazać go Piotrowi, zajrzeć do środka, dowiedzieć się czegoś o autorze. Z księdzem Andrzejem jeszcze zdążymy porozmawiać. No nie patrz tak na mnie. Nie zamierzam trzymać tego w tajemnicy przed całym światem.
Do szkoły weszli na palcach. W korytarzu było już ciemno, koledzy widać uporali się z wieczornymi obowiązkami i poszli do baru. W pokoju Piotra świeciła się lampa i Robert, zbliżając się do jego drzwi, poczuł wyrzuty sumienia. Dotknął skarbu ukrytego pod koszulką, by dodać sobie pewności siebie, zapukał i po raz drugi tego długiego dnia wsunął głowę do pokoju.
Zabytkowej skórze i papierowi kontakt z ludzką skórą i jej wydzielinami na pewno zajebiaszczo świetnie robi...

Piotr siedział za stołem z głową opartą na dłoniach i głęboko się nad czymś zastanawiał. Kiedy usłyszał szczęknięcie zamka, podniósł wzrok i popatrzył na przyjaciela z wyrzutem.
- Piotruś - Robert czuł się nieswojo pod tym obwiniającym spojrzeniem - możemy wejść?
Nie odpowiedział, tylko wskazał krzesła stojące po drugiej stronie stołu. Usiedli obok siebie jak dwoje winowajców.

- Nie zwolniłem cię z wieczornych zajęć - powiedział Piotr, starannie omijając Ewę wzrokiem.
Czy to tylko ja tu mam jakiś problem z chronologią? Pani antropolog przybyła o wczesnym poranku. Porozmawiała z Piotrem, potem odpracowała krótką pogadankę ze studentami, potem Piotr pokazał jej pokój, a potem poszła zwiedzać wieś, w towarzystwie Roberta. I nagle, KABUM! mamy już zachód słońca i wieczór. To ile czasu oni zwiedzali te wieś? Toż to nie Nowy Jork, tylko zadupie o jednej ulicy.

Piotr przyglądał się paczce, nie bardzo rozumiejąc, co widzi. Robert powoli zaczął rozwijać płat skóry i wkrótce zobaczyli zniszczoną twardą okładkę notatnika.
- Skąd to macie? - głos Piotra z przejęcia lekko się załamał. Otworzył brulion i wpatrzył się w czarne litery, które nieznany autor związał ze sobą w słowa.
- Znaleźliśmy w kościelnej nawie - powiedział Robert - a właściwie to Ewa to znalazła.
- Ewa? - Piotr oderwał się na moment od znaleziska. - Dlaczego mnie to nie dziwi? Zawsze była czarownicą.
Fakt, żeby się wyrżnąć o wystającą płytę posadzki, trzeba mieć umiejętności magiczne co najmniej na poziomie Gandalfa.

Wyraz twarzy Piotra zmienił się, gdy znowu ogarnął wzrokiem notatnik. - Opowiadajcie - zażądał. Nagle zapomniał o gniewie i wyrzutach, którymi chciał ich zasypać. Przestał myśleć nawet o zazdrości, z którą nie mógł sobie poradzić przez cały wieczór. Ocknęła się w nim ciekawość badacza i zagłuszyła wszystkie inne uczucia. Słuchał historii z przejęciem i zrozumieniem. Niecierpliwił się, gdy sobie wzajemnie przerywali lub przeczyli. Skupiony na opowieści nie dostrzegł tego, co oni zaczynali właśnie rozumieć, że w jakiś przedziwny sposób los skojarzył ich ze sobą, powierzając rozwiązanie wspólnej zagadki.
Ta da DUM DUM! To przeznaczenie! To przeznaczenie!

Za oknem rozległ się głos Tomka, który sprzeczał się o coś z Wodzem. Robert popatrzył na zegarek, który nosił w kieszeni spodni, i ze zdziwieniem stwierdził, że jest po jedenastej.
Facet ma rentgena w oczach, ani chybi, skoro sprawdza czas na zegarku, trzymanym w kieszeni.

Podniósł się z ociąganiem. Nie chciał zostawiać Ewy z Piotrem, ale nie potrafił znaleźć powodu, by zostać. Tymczasem Ewa przyszła mu z pomocą i wstała również.

Bo jakby ją z Piotrem zostawił, to Piotr by ją od razu przeleciał. Z okrzykami.

- Będziesz mnie informował na bieżąco? - zapytała Ewa, myśląc o lekturze, którą miał przed sobą. - Kiedy zamierzasz zacząć? Może moglibyśmy to robić razem? - dodała, bezskutecznie tłumiąc ciekawość.
- Myślałem, że jesteś zmęczona - odparł Robert z uśmiechem.
- Jeśli chodzi o notatnik, mogłabym zacząć zaraz - powiedziała żarliwie.
- Ale nie znasz niemieckiego.
- Ty znasz, ja będę zapisywać to, co podyktujesz, słowo w słowo.
- Nie wątpię. Ale już nie dzisiaj, dobrze? Lepiej nie drażnić lwa - dodał, mając na myśli tkwiącego w swojej dziupli Piotra. Chciałby wiedzieć, co kiedyś łączyło tych dwoje, ale nie śmiał pytać ani Piotra, ani Ewy. Słusznie uznaliby, że wtyka nos w nie swoje sprawy.
- Obiecaj, że nie zaczniesz beze mnie - powiedziała Ewa półgłosem, przerywając jego rozważania, i ten ton sprawił, że Robert poczuł się jej wspólnikiem.
- Obiecuję - odparł bez zastanowienia, bo wydało mu się, że nie mógłby odpowiedzieć inaczej. Nie teraz, w tej ciszy i pustce korytarza, w którym stali tak blisko siebie, że mógłby policzyć piegi na jej policzkach, gdyby tylko przyszło mu to do głowy. I gdyby pozwalało na to oświetlenie.
Widzę, że gościa penis prowadzi...

Archeolodzy siedzieli na stopniach szkoły i sączyli piwo, dyskutując o czymś zawzięcie przyciszonymi głosami. Gdy Robert usiadł obok nich, ucichli, więc domyślił się, że to właśnie on był tematem rozmowy.
Ci archeolodzy to jak gospodynie domowe. Nic, tylko by plotkowali o cudzych romansach.

- Podpadłeś szefowi - zauważył w końcu architekt Jacek i podał Robertowi butelkę.
- Wiem. Nic nie poradzę, że tak wyszło - Robert pociągnął łyk piwa, żeby zyskać na czasie. Zastanawiał się, co powiedzieć, żeby powiedzieć jak najmniej i żeby zabrzmiało to naturalnie. - Ewa chciała zobaczyć klasztor.
- I ciebie wybrała na przewodnika? - z tonu pytania Siwego, które ociekało ironią, Robert wywnioskował, że obrał złą taktykę.
- Miałem odmówić? - próbował się bronić.
- Ależ skąd - wyraził opinię męskiej części ekspedycji Marcel. - Szczęściarz z ciebie. Piotra mało szlag nie trafił. Przez pół dnia był nie do zniesienia.
- Tego się właśnie obawiałem. Nie zamierzałem wchodzić mu w drogę - powiedział Robert, przypominając sobie swoją odmowę. Przynajmniej próbowałem powiedzieć nie, pomyślał. Zresztą, gdybym się skuteczniej opierał, nic byśmy nie znaleźli. Miał nadzieję, że szef to doceni i puści w niepamięć jego wieczorną nieobecność. W gruncie rzeczy przecież Piotr nie ma najmniejszych powodów do zazdrości. Jeszcze, podszepnął mu jakiś wewnętrzny głos. Jeszcze albo już, perswadował sobie. I po sprawie.

Droga ałtorko, to że Robert czuje miętę do superantropolog i niezmiernie pragnie ją przelecieć, tłuczesz nam łopatą do łbów od samego początku. Czy możesz już przestać?

Widząc, że rozmowa się nie klei, a każda nowa próba nawiązania kontaktu służy tylko utrwaleniu jego wizerunku donżuana, Robert skapitulował.

Pokazał lasce klasztor. No podbój jak cholera, Casanova poszedł się utopić z zazdrości.

Miał dość atrakcji jak na jeden dzień, poczuł nagle, że jest bardzo zmęczony.

Przypomnijmy, koleś wstał z wyra, wysłuchał pogadanki, potem obalił browara w barze, potem spacerował z superantropolog i znalazł notes. Cholernie wyczerpujący dzień. Btw, wygląda na to, że ani Robert, ani laska, ani studenci nie czują potrzeby jedzenia. Takie motylki co plotkami i piwem żyją.

Oddał butelkę Jackowi i poszedł się położyć. Zawinięty w skórę dziennik podłożył pod karimatę, by czuwać nad nim przez sen.

Sposób, w jaki ten koleś obchodzi się z zabytkami, jest wręcz rozczulający.

Tuż przed świtem przez otwarte okno wdarł się do pokoju poranny ptasi śpiew.

No gdyby przed świtem wdarł się śpiew wieczorny, byłoby to co najmniej dziwne.

Przez kilka minut brzmiał w powietrzu, nim dotarł do Roberta i zmusił go do podniesienia ciężkich od snu powiek.

Tak sobie brzmiał w powietrzu, zawisłszy w miejscu jak koliberek. Aha.

Nagle odechciało mu się spać. Dziennik pod głową uwierał nieznośnie, więc wyciągnął go, odwinął i położył przed sobą na śpiworze. Z czułością pogłaskał starą, wysłużoną, skórzaną okładkę. Im dłużej na nią patrzył, tym większą miał ochotę dowiedzieć się, co kryje. O śnie w tym stanie ducha nie mogło być mowy. Ciekawość Roberta rosła, ale wciąż zwlekał z otwarciem notesu, dla samej przyjemności czekania. Mógł zajrzeć do środka w każdej chwili i to także było przyjemne - świadomość, że on sam o tym zdecyduje. Nie wiedział, jak długo trwał w tym stanie. Podłoga wokół pojaśniała, ciepły blask osiadł na ścianach i swoim oddechem objął także skórzany prostokątny kształt.

Ten blask oddychał. I osiadał. Kosmici! Ratuj się kto może!

Wstał jak najciszej, by nie obudzić kolegów, wyszperał w plecaku jakiś zeszyt i ołówek, które zwykle woził ze sobą, po czym wsunął stopy w sandały. Podłoga zaskrzypiała ostrzegawczo, gdy idąc do drzwi, wciągał przez głowę gruby golf. Poranek mógł być chłodny, a Robert nie chciał, by tak przyziemne sprawy jak temperatura powietrza zajmowały jego uwagę.

Tak przyziemne sprawy jak mycie też go nie zajmowały. Ani poprzedniego wieczora ani teraz.

Po schodkach zbiegła Ewa z włosami w nieładzie, w dresie i w polarze. Z wojowniczą miną przysiadła obok Roberta na ławce.

Waitaminute, ona miała włosy w dresie i polarze?

- Przepraszam cię - Robert był naprawdę skruszony. - Nie mogłem się powstrzymać. Miałem cię obudzić?
- Nie trzeba by było - Ewa wydawała się nieprzejednana. - Jestem skowronkiem.
- Słucham? - nie skojarzył Robert, zapatrzony na jej rozczochrane włosy.

No wiemy, misiu, wiemy, jesteś debilem.

- Wstaję wcześnie, z natury.
- Skąd miałem wiedzieć?
- Teraz już wiesz. I więcej mi tego nie rób. To nasza sprawa.
Powiedziała to w taki sposób, że Robert niemal zobaczył oczami wyobraźni, jak duże drukowane litery układają się w wyraz NASZA. Zrobiło mu się cieplej w środku. I radośniej. Może pod wpływem słońca, a może jej spojrzenia. Wolał się nad tym nie zastanawiać.

Zaraz zacznę rzygać tym romansem w zarodku, jak Bora kocham.

Fragmenty pamiętnika Ottona Kleista:

Zrozumiałem wówczas, że nic w życiu nie dzieje się przypadkiem, a wydarzenia z przeszłości dają o sobie znać jeszcze przez wiele lat, w drugim, a może nawet w trzecim pokoleniu. Powinienem to wiedzieć, studiując tę, a nie inną dziedzinę nauki, pisząc rozprawy naukowe, czytając dzieła historiozofów. Człowiek dowiaduje się jednak o wszystkim zbyt późno lub wcale, a wiedza jest przywilejem wybranych, zdolnych ją pojąć i docenić.

To byłoby głębokie, gdyby nie było tak głęboko idiotyczne.

Moja matka zawsze powtarzała mi, że powinienem się uczyć, by być w życiu kimś, przez wzgląd na mojego ojca. Zostać kimś - to była moja misja. Ojciec byłby z ciebie dumny, mawiała nieraz, kiedy dostrzegała w moim działaniu jakiś cień tego mężczyzny, który w gruncie rzeczy osierocił nas oboje.

Cień mężczyzny w działaniu. Bo używać metafor to trzeba umić.

Matka wyszła powtórnie za mąż, kiedy miałem pięć lat. Moim ojczymem został dawny dobry przyjaciel ojca ze studiów, architekt Hermami Staff, którego znałem od zawsze. Matka została panią Staff, ja jednak zachowałem nazwisko ojca. Przez wszystkie te lata Hermann próbował mi go zastąpić, ale nigdy nie kazał się tak nazywać. Byliśmy przyjaciółmi zakochanymi w tej samej kobiecie, mojej matce.
Powiało kazirodztwem.

Nie potrafili jej uratować ani dla mnie, ani dla Hermanna, który po pogrzebie spakował swoje rzeczy i wyjechał do Afryki, zostawiając mnie samego w dużym, nagle zupełnie pustym mieszkaniu. Najwidoczniej on nie mógł spokojnie patrzeć na mnie, a ja na niego. Zanadto przypominaliśmy sobie o naszej stracie. Przez kilka lat nie miałem od niego żadnych wiadomości. Kiedy wrócił, posiwiały, ale opalony i jakby bardziej męski, byłem już młodym historykiem o znanym nazwisku. Moje artykuły cieszyły się uznaniem, studenci tłumnie przychodzili na moje zajęcia, a kobiety uśmiechały się promiennie na mój widok.
Jestem pewna, iż rzesze kolegów Kleista po fachu stwierdzą teraz ze smutkiem, że niestety, ale na bycie historykiem wyrywać się lasek za bardzo nie da. Tak to tylko w kiepskich powieściach.

Przyjazd Hermanna wyrwał mnie z klatki samozadowolenia, przywołał do porządku. Znowu myślałem o dzieciństwie, matce i dwóch ojcach, z których żaden nie był ojcem z prawdziwego zdarzenia.
A jak miałby być nim ojciec biologiczny mianowicie? Zza grobu?

Hermann przywiózł ze sobą jakąś tropikalną gorączkę, której źródła nasi lekarze nie potrafili rozpoznać i z którą walczyli bardzo nieskutecznie. Z biegiem lat jej nawroty były coraz częstsze, a chory słabł i wymagał coraz troskliwszej opieki. Miałem wkrótce wyjechać na badania do miejscowości Kolitz, znanej ze starego cysterskiego klasztoru, który niszczał wśród pól. Moim zadaniem był nadzór nad odbudową dachu, który zawalił się ostatniej zimy pod ciężarem śniegu. Miałem zadbać o to, by nadano mu pierwotny kształt.

Ja może mam sklerozę, ale w prologu stało napisane, że pan był mediewistą, a nie architektem.

Pewnego wiosennego wieczoru (pamiętam zapach bzów, który sączył się do pokoju, dlatego myślę, że było to w maju), kiedy siedziałem przy nim, a w domu poza nami nie było ani służącej, ani żadnego z licznych lekarzy, Hermann wskazał mi blat stołu i polecił zajrzeć pod spód. Była tam przemyślnie zamocowana szuflada, o której istnieniu dotąd nie wiedziałem, wypełniona różnymi starymi papierami. Zacząłem je przeglądać, nie bardzo wiedząc, czego szukam. Plan, wychrypiał z trudem mój przyjaciel, znajdź plan. Leżał na samym spodzie, pod metrykami, świadectwami ślubów i aktami zgonów. Na pewno był bardzo stary, przemknęło mi przez głowę, że mógłby mieć nawet kilkaset lat, ale ta myśl zgasła równie szybko, jak się pojawiła, bo wydało mi się to niemożliwe.

Ponieważ?

Pewną czarną kreską starannie zaznaczono mury, wyodrębniono transept, prezbiterium i kaplice, delikatniejszą linią narysowano przebieg żeber sklepienia w każdym z przęseł. Kościół był podzielony na część dla mnichów i dla konwersów - pośrodku nawy głównej widniał rodzaj prostokątnej przegrody, może był to ołtarz, a może lektorium. Podczas studiów, a także później zajmowałem się historią różnych zakonów, wiele z nich powstało przecież w średniowieczu, a tej epoce poświęcałem czas ze szczególnym upodobaniem.

No skoro był mediewistą, to chyba oczywiste, że poświęcał czas studiowaniu Średniowiecza?

Robert z trudem oderwał się od lektury, gdy usłyszał głosy, dobiegające ze szkoły. Zrobiło się zupełnie ciepło. Ściągając golf przez głowę, uświadomił sobie, że stracił poczucie czasu. Tymczasem była już siódma i ekspedycyjne ranne ptaszki informowały świat o swym doskonałym samopoczuciu. Najdonośniej robił to Wódz, którego bas rozlegał się na tyle głośno, że Robert mógł rozróżnić słowa. Poszukiwania czystego podkoszulka wydały mu się mało interesujące. Przestał więc słuchać i wpatrzył się w zapisane strony zeszytu. Ewa wyjęła mu notatnik z rąk i przekartkowała, chcąc ocenić objętość zapisków. Tłumaczenie wymagało kilku, może kilkunastu godzin.

Kilka do kilkunastu godzin na przetłumaczenie pamiętnika, napisanego dziewiętnastowieczną niemczyzną, w dodatku odręcznie? Pani chyba sobie jaja robi, ałtorko.

Oboje wiedzieli, że nie ma innego sposobu na poznanie treści skórzanego brulionu.

No fuck, really?

Robert pomyślał, że poprosi Piotra o zwolnienie z prac wieczornych i dzięki temu będą mieć z Ewą kilka godzin więcej na lekturę notatnika.
- Musimy kończyć - powiedział do niej, podnosząc się z ociąganiem. - Jeśli chcemy wypić kawę przed wyjściem. Zrobię i przyniosę. Masz ochotę?

Mówiłam, donżułan się nie myje. Wabi samiczki na naturalne, męskie feromony, znane także jako zapachy spod pachy.

Piotr obserwował ich, kiedy siedzieli na ławce z kubkami w dłoniach i zastanawiał się, o czym mogą rozmawiać. Dałby wiele, by się tego dowiedzieć, ale najprostszy sposób polegający na przyłączeniu się do nich nie wchodził w grę. Zanadto ucierpiałaby na tym jego duma.

Tego sposobu duma? Ach, zmagania ałtorki z mową ojczystą...

Był zazdrosny i nie potrafił tego ukryć. Zazdrosny o kobietę, którą sam tu ściągnął i z którą nie utrzymywał kontaktów od sześciu lat. Rozstał się z nią, bo wydawało mu się, że zakochał się w innej.

Headdesk z potrójnym salto mortale w tył i telemarkiem. Następny debil do kolekcji. Jest tam ktokolwiek normalny? Haaaallllooooo!

A teraz trzymajcie cycki, ludziska, idziemy na wykopaliska!

Robert, który o świcie czuł się rześki i wypoczęty, po dwóch godzinach spędzonych na czytaniu zaczął obserwować u siebie skutki wczesnego wstawania. Dobrze, że wypił kawę, która rozjaśniła mu w głowie i przywróciła energię. Szedł więc długim krokiem przed siebie i starał się nie widzieć idących kilkadziesiąt metrów przed nim i gestykulujących gwałtownie, jakby się o coś spierali, Ewy i Piotra. Niestety mimo starań burza rudych włosów pani antropolog wciąż na nowo przykuwała jego uwagę. Znowu miała na sobie krótkie spodnie i z tej odległości mógł bezkarnie podziwiać nienaganną linię jej łydek. Chociaż wczoraj spędził z Ewą kilka godzin, nie zdążył się przyzwyczaić do ich doskonałego kształtu.
Że zacytuję klasyka: dżizas, kurwa, ja pierdolę.

- Wszystko w porządku? - zagadnął go Piotr, widząc, że jest nie w humorze. Sam zresztą też był w nie najlepszym. -
Tak, poza tym, że się nie wyspałem.
- Widziałem, że dziennik nie dał wam spać. Zastanawiałem się, o której wstaliście - zagadnął, ale nie otrzymał odpowiedzi. - Czegoś się dowiedzieliście?
- Jeszcze nie - Robert starał się nie patrzeć na Ewę, kiedy byli we trójkę. Jego zachowanie wydało się Piotrowi nienaturalne, ale postanowił nie zwracać na nie uwagi. Natomiast Ewa, która również to zauważyła, otwarcie przyglądała się mówiącemu. - Nic ponad to, że autorem jest Otto Kleist, niemiecki historyk, który przed ponad wiekiem przyjechał do naszego klasztoru i nadzorował renowację dachu. Pisze o Kolitz, pewnie trzeba sprawdzić dla porządku, ale dla mnie jest jasne, że Kolitz to Kolice.
Pozwolicie, że przykleję sobie poduszkę do blatu stołu? Bo sobie krzywdę zrobię od ciągłego headdeskowania. Serio, archeologowie przyjeżdżają na miejscówkę kopać i nawet nie wiedzą jak się ona za Niemca nazywała? Serio?

Nim rozstawili niwelator i namierzyli punkty, które miały być nowymi narożnikami wykopu, minęły dobre dwa kwadranse. Marcel długo poziomował urządzenie, a że samodzielnie robił to po raz pierwszy, pomiary przeciągały się i Ewa zaczęła się niecierpliwić.
No bo przecież miss wykopalisk sama do roboty się nie weźmie, nie?

Zamieniła trzy słowa z dziewczętami, które oczyściwszy plan z luźnego piasku, zabrały się do rysowania nowych obiektów, i wróciła do mężczyzn.
- Kto to jest? - spytała Roberta, wskazując muskularnego, ale niezbyt wysokiego chłopaka o pojaśniałych od słońca włosach, który uwijał się z łopatą nie gorzej niż pozostali. Mógł mieć osiemnaście, może dwadzieścia lat. Twarz miał jeszcze chłopięcą, ale spojrzenie twarde i nieprzyjemne. I jakby podejrzliwe.
- To Marek. Miejscowy entuzjasta, pierwszego dnia przyszedł zapytać, czy nie mógłby z nami pracować, dla samej przyjemności. Piotr się zgodził. No i przychodzi, czasem na osiem godzin, czasami na cztery, jak nie gonią go w domu do roboty, a czasem wcale. Od czasu do czasu zagląda też do szkoły.
- Dziwnie się zachowuje - skomentowała Ewa rzucane w bok spojrzenia i wrogi wyraz twarzy.

Bo bzytko paczy? R’ly?

Szybko uporali się z dwudziestocentymetrową warstwą ziemi i przerwali pracę, gdy łopaty szczęknęły o twarde, znane Ewie z rysunku płyty, położone we wcześniejszym okresie. To, co wzbudziło jej zainteresowanie, znajdowało się właśnie pod nimi. Musiała się jednak uzbroić w cierpliwość. Zanim chłopcy odsłonili je zupełnie, zanim Robert zrobił zdjęcia, a Dorota rysunek planu, było prawie południe. Ewa przytupywała, stojąc na profilu, i patrzyła wszystkim na ręce.
- Idź do Magdy i obejrzyj kości - poradził jej Piotr, widząc, że nie może sobie znaleźć miejsca. Posłuchała go. Magda odsłaniała właśnie szkielet słusznych rozmiarów. Ewa wywnioskowała, że ma do czynienia z pochówkiem męskim.

Wyłącznie z rozmiaru szkieletu to wywnioskowała? Nie chcę jej sikać na paradę, ale żeby się czasem boleśnie nie pomyliła.

Postanowiła jednak nie dzielić się tą opinią z Magdą i poczekać, aż szkielet będzie widoczny w całości. Kości udowe były długie, ale dół nóg wciąż pozostawał pod ziemią.

Ja się nie znam specjalnie na archeologii ani antropologii, ale zawsze miałam wrażenie, że antropologowie na wykopaliskach nie stoją jak statua na postumencie, tylko sami  biorą narzędzia w białe dłonie i kopią.

Kiedy Dorota zajęła się rysowaniem, Piotr zarządził przerwę śniadaniową. Było bardzo ciepło. Robert ułożył się wygodnie na trawie i niemal natychmiast zasnął, nie zważając na słońce, które świeciło mu prosto w twarz. Ewa usiadła tak, by przyglądać się pracy Doroty, wkrótce jednak zapomniała o niej i zamyśliła się. Wzrok utkwiła w twarzy śpiącego, myśląc o poprzednim wieczorze, znalezieniu dziennika, powrocie do szkoły. Uświadomiła sobie, że wciąż nic o nim nie wie, poza tym, że zna niemiecki i lubi Szekspira, a to zbyt mało, by wyrobić sobie o kimś jakiekolwiek zdanie.

No nie mów, lasiu. A przed chwilą oceniłaś miejscowego entuzjastę za pomocą jednego rzutu oka.

- Nie wszyscy, tylko ona - cicho powiedziała do siebie Dorota i nieprzychylnie spojrzała na Ewę, ale posłusznie zajęła się wypełnianiem polecenia.
- Coś mówiłaś? - spytał jeszcze Piotr, który wprawdzie nie dosłyszał słów, ale zauważył grymas dezaprobaty na ładnej i zwykle pogodnej twarzy dziewczyny.
- Nie, nic - zaprzeczyła. Złościła ją ta sytuacja. Dość miała męskich spojrzeń wpatrzonych w tę rudą wydrę, jak nazywała Ewę w myślach. Zdawała sobie przy tym sprawę z niesprawiedliwości własnej oceny. Musiała przyznać, że Ewa nie zachowywała się kokieteryjnie, nie zachęcała do okazywania jej względów, była naturalna i po koleżeńsku serdeczna. Żeby chociaż nie nosiła tych krótkich spodni, Dorota popatrzyła z zawiścią na długie nogi rywalki. Ponieważ była niewysoka, własne nogi wydawały jej się żałośnie krótkie, choć w istocie nic im nie brakowało; była zbudowana proporcjonalnie i w jej sylwetce trudno byłoby znaleźć najmniejszą wadę. Teraz jednak na tle Ewy wydała się sobie zupełnie nieatrakcyjna.

*rytmicznie postukuje głową w blat stołu* Tak, zakumałam, superantropolog jest zajebiaszczo piękna i ma epickie nogi. Czaję. Czy możesz przestać to powtarzać, ałtorko? A może to jakaś pisemna odmiana chińskiej tortury kropli wody?

Ewa podłożyła pod kolana małą prostokątną karimatkę i zajęła się eksploracją jamy. Usuwała kolejne warstewki ziemi, przyglądając się uważnie, czy nie ma w niej fragmentów kości, zabytków metalowych lub innych.

Wstrząs, szok i niedowierzanie. Miss wykopalisk kopie!

Mniej więcej dziesięć centymetrów poniżej poziomu obiektu zawadziła o ciemnobrązowy twardy brzeg przedmiotu, który w pierwszej chwili trudno jej było rozpoznać. Gdy odsłoniła szpachelką jego większą część, doszła do wniosku, że musi to być rodzaj torby czy worka, z którego zachował się spory płat skóry z fragmentem paska. Przekonała się o tym, gdy ostrze szpachelki zaskrzypiało w zetknięciu z mocno skorodowaną żelazną sprzączką.

Delikatność to podstawa!

Mimo że spodziewała się kości, postanowiła nie postępować rutynowo. Nie szukała szpachelką kości długich, które, jeśli istotnie miała do czynienia z pochówkiem, powinny być gdzieś w pobliżu torby, ale bliżej środka jamy. Załóżmy, pomyślała, że jest pochowany podobnie jak inni, z głową po zachodniej stronie, jakby patrzyli na wschód, w kierunku symbolizującym wieczność. To znaczy, że czaszka powinna być gdzieś tutaj. Bardzo ostrożnie usunęła jeszcze kilka centymetrów piasku, ale nie natrafiła na jasną, obłą gładkość. Zamiast niej, za sprawą biegłych w swej sztuce dłoni Ewy, pod szpachelką ukazały dobrze zachowane kości śródstopia. Patrzyła na nie zdezorientowana. Przeczucie jej nie myliło.

Zamiast głowy znalazła nogi, ale przeczucie jej nie myliło. Kurde, Stirlitz!

- Pomogę ci - zaofiarował się Robert. - Już późno, pewnie nie zdążymy go dzisiaj wyjąć, ale przynajmniej oczyścimy i narysujemy.
Zgodziła się z nim i wskazała miejsce tuż przy skórzanej torbie.
- Zacznij od tamtego końca - poleciła. - Spotkamy się przy miednicy.
Kopali zgodnie przez kilka minut w zupełnym milczeniu. Robert czuł, jak słońce coraz mocniej ogrzewa mu kark i plecy. Koszuli pozbył się już w południe, a stare spodnie podwinął do kolan. Na głowie miał malowniczą chustę, która miała go chronić od słońca, a w której było mu przy okazji bardzo do twarzy. Tak przygotowany pochylał się nad swoją częścią grobu i wytrwale odgarniał ziemię. Ewa starała się nie spoglądać w jego stronę, a całą uwagę skupiła na szkielecie. Ruchy miała szybkie i precyzyjne. Wkrótce było już widać zarys całej klatki piersiowej i kości rąk. Czaszkę Ewa zostawiła na koniec. Nie chciała jej uszkodzić, bo z niej najłatwiej było odczytać wiek i płeć zmarłego.

Nie żebym się czepiała, wszyscy wiedzą, że jestem miła, puchata i nigdy się nie czepiam, ale płeć to się najlepiej określa badając kości miednicy.

Między pierwszymi żebrami błysnął drobny metalowy przedmiot.
- Popatrz - powiedziała do Roberta, kiedy zidentyfikowała dość szeroką, wyglądającą na srebrną obrączkę, zawieszoną na cienkim, również srebrnym łańcuszku. - Wygląda stosunkowo współcześnie - odezwał się mężczyzna, bo obrączka była prosta i dość zwyczajna, bez żadnych zdobień.

Bo w Średniowieczu ani Starożytności prostych obrączek nie bywało. Uhu.

7 komentarzy:

  1. "- Naprawdę? - spytała kpiąco. W jej oczach nie było jednak uśmiechu, tylko ostrzeżenie i mądrość wszystkich kobiet świata." ja sobie wypraszam, ona nie ma w sobie nawet maciuńkiego ułamka mądrości kobiet świata!

    :- Spróbuję podważyć.
    - Uważaj, bo jest dość ciężka, dobrze, że mi nie urwało palca. (...)
    Nóż szczęknął metalicznie o twardą powierzchnię, zgrzyt stali był głośny i trudny do zniesienia. Ostrze pękło z trzaskiem i zostało w szczelinie. " - skoro tak ciężko było to podważyć, to ja się pytam: primo, jak ona się o to potknęła? w jaki sposób ten kamień wystawał? i secundo, jak udało jej się tak łatwo wepchnąć tam palucha, że aż tak bardzo jej przytrzasnęło?

    i tak na koniec... kurde, płeć sprawdza po czaszce! Zajebista jest! Założę się, że objętość puszki mózgowej będzie mierzyła, po długości stopy! Ta kobieta uwłacza wszystkim osobom nauki, że tak się wyrażę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. O wow. Godny nastepca profilera :D

    Gaya Ru

    OdpowiedzUsuń
  3. Statystyki <3 (grubasy golasy)

    OdpowiedzUsuń
  4. Statystyki piękne. Tez bym chciała wiedzieć, co zrobi nędzna otchłań!;)
    Ruchom płyta w używanym kościele łapie za nózię (i paluszek) AKURAT boChaterkę, cóż za oszałamiający zbieg okoliczności.
    Posadzka ułożona bezpośrednio na ziemi? Nic dziwnego, że kościół się rozpada...
    Fachowcy rozwalający zabytkową posadzkę nożem i grzebiący pod nią jak dzieci w piaskownicy? Na Jeża Kolczastego, mam nadzieję, że aŁtorka nigdy nie pracowała w zawodzie - bo wedle informacji dostępnych w sieci faktycznie studiowała archeologię na UW! Pewnie przesypiała wykłady jak jej boChaterka.
    Dojechałam do 1/3 analizy i muszę sobie zrobić przerwę. Głupota boChaterki mnie dobija.

    OdpowiedzUsuń
  5. Po upojeniu częścią pierwszą teraz tylko osłaniam oczy przed wszechwspaniałością bohaterki, ale na dalsze części - mimo ich straszliwej głupoty - czekam, bo analizę czyta się dobrze:)!

    OdpowiedzUsuń
  6. "Tłumaczenie wymagało kilku, może kilkunastu godzin."
    Mein Gott! Rozumiem, że nie potrzebują tłumaczenia literackiego, ale te kilka-kilkanaście godzin zajmie im samo sprawdzanie, która najbliższa biblioteka ma odpowiedni słownik niemieckiego. Nie mówiąc już o tym, że młodym filologiem będąc na teksty całkiem współczesne i mające najwyżej 10 stron potrzebowałam co najmniej kilku dni...

    OdpowiedzUsuń
  7. A. Gdyby boChaterka sprawdzała płeć szczątek królowej Jadwigi [była wysoka] czy Jana Kochanowskiego [miał niewielką czaszkę] po wielkości szkieletu czy wielkości samej czaszki, to pewnie stworzyłaby króla Jadwiga i Joannę Kochanowską. -_-' I dopowiem jeszcze, że w określeniu płci, prócz obadania miednicy, przydaje się także ogląd zaczepów mięśniowych.

    B. BoChaterka chyba pokonała studia trasą łóżek egzaminatorów i ghostwritera [prace naukowe! artykuły!].

    C. Dobra analiza!

    Malczik

    OdpowiedzUsuń