niedziela, 16 grudnia 2012

8. W otchłani złego pisarstwa, czyli nominacje do Nagrody Darwina [5/6]

W dzisiejszym odcinku dowiemy się, jak wyglądają skomplikowane policyjne procedury, ile morderstw ma w bazie danych FBI, poznamy alternatywne zastosowania pewnych urządzeń, zobaczymy małpy z genami dorsza oraz poczynimy pierwsze przygotowania do ceremonii wręczenia Nagrody Darwina.

Analizują Wiedźma i Ilmariel, wtrąca się Leleth.




Lasia heroina snuje rozważania o śmierci:
Juliette przypomniała sobie kota Humusa. Kiedy była dzieckiem, wzrastała w jego towarzystwie. Gdy się urodziła, ten duży, czarny kot już był, i był też potem, podczas jej chrztu, i na jej dziesiąte urodziny. Humus był zawsze w domu, był częścią jej życia, elementem nierozerwalnie złączonym z jej losem. A jednak któregoś ranka znalazła Humusa na podłodze obok kanapy, jak leżał z liliowym języczkiem wysuniętym na zewnątrz. Juliette, która miała wówczas tylko dwanaście lat, na początku nie bardzo zrozumiała, co się stało, [była dzieckiem opóźnionym w rozwoju?] a później, kiedy chciała wziąć go w ramiona, zorientowała się, że małe ciałko jest całe zimne. Tego dnia bardzo płakała. Nigdy nie brała pod uwagę tego, że Humus może odejść, i to jeszcze w taki sposób. Bez ostatniej pieszczoty, bez miauknięcia na pożegnanie - nic, tylko zimne ciało zwierzęcia znalezione któregoś ranka, kiedy nie szła do szkoły.
A powinien był zaanonsować swój zgon z półrocznym wyprzedzeniem.
Powinien strzelić dramatyczny monolog, proste.

Kiedy przyszedł Joshua, znalazł ją zwiniętą w kłębek na łóżku. Poprawił kołdrę, żeby było jej ciepło, rozebrał się i położył obok, przytulając się do niej i obejmując ramieniem. W sypialni paliła się świeczka i Joshua, obserwując Juliette, doszedł do wniosku, że śpimy nie tylko po to, żeby się wyspać. Również po to, aby było nam lepiej, aby przestały nas męczyć zmartwienia. Sen łagodzi troski, kłopotom odbiera ich ciężar; dzięki niemu rzeczywistość staje się wspomnieniem,
„Sen jest być może jedyną świątynią spokoju, którą dysponuje człowiek" - pomyślał.

No teraz to Coelho się chyba potnie suchą bułką, taka konkurencja mu wyrosła.

Doktor Sydney Folstom zamknęła ostatnią fiolkę. Na posadzce pod stołem sekcyjnym stało dziewięć takich pojemników z dziesięcioprocentowym roztworem formaliny czekających na przyjęcie ponurej zawartości. Zawierały od trzydziestu do osiemdziesięciu mililitrów krwi, moczu, tkanek wątroby, serca i innych organów, czyli próbki konieczne do toksykologicznych i anatomopatologicznych badań wykonywanych post mortem.
Teraz to już padłam z zakwikiem. Konserwowanie formaliną próbek, przeznaczonych do badań toksykologicznych mnie zabiło na śmierć. Kwiaty i kondolencje proszę przysyłać mailem.

Do pomieszczenia weszła asystentka doktor Folstom, aby uprzedzić ją i inspektora Brolina, że przygotowano właśnie kopie zdjęć radiologicznych dla policji. Ciało Camelii było w większej części spalone, co znacznie utrudniało badanie organoleptyczne.
Znaczyś oględziny wizualne, pomacanie, obwąchanie i posmakowanie? Do tego ostatniego pieczyste chyba lepsze...?

Wykonano więc analizę radiologiczną zwłok, żeby stwierdzić, co ukrywały najpoważniejsze oparzenia, chcąc zaś zyskać na czasie, użyto specjalnego wzmacniacza z możliwością natychmiastowego wydruku. W ten sposób można było szybko przebadać całe ciało i od razu wykonać zdjęcia tych fragmentów, które wzbudzały wątpliwości co do diagnozy.
Jak mi trzydzieści lat temu w szpitalu dziecięcym prześwietlenie płuc robili, to zdjęcie było gotowe natychmiast. Na stareńkim aparacie, nie żadnym szmeru-bajeru-specjalnym wzmacniaczu. Więc o czym ten pan, przepraszam, pierniczy mnie tutaj?

Nawet jeśli nie pozwoliło to wyciągnąć konkretnych wniosków, to przynajmniej można było przez eliminację stwierdzić, że Camelia nie została zabita z broni palnej. Ponieważ szyję miała również zwęgloną, zastosowano specjalny aparat do radiografii o bardzo małej ogniskowej, faxi-tron, którego czuła klisza zapewnia dużo lepszą jakość obrazu takich delikatnych części ciała, jak krtań, kręgi, zęby... [A myślałam, że do różnych aparatów można ładować klisze różnej czułości. No ale ja to kryminalistyki, wiecie, nie kończyłam, to się pewnie nie znam.] Nie zauważono charakterystycznego dla uduszenia zgniecenia rogów chrząstki tarczowatej. Śmierć musiało spowodować coś innego.
Już nie wymagam, żeby ałtor imbecyl rozróżniał rodzaje uduszenia i wiedział, że chrząstka tarczowata uszkadza się tylko przy zagardleniu (czyli wywarciu ucisku na narządy szyi). Ale mógłby chociaż kumać, że im młodsza osoba, tym większe prawdopodobieństwo, że wymieniona chrząstka będzie na tyle elastyczna, by się nie złamać podczas zagardlenia.

Lekarz sądowy napisał we wnioskach, że ofiara zmarła na skutek utraty dużej ilości krwi, spowodowanej ośmioma albo dwunastoma ciosami noża (znaczne zwęglenie ciała uniemożliwiło ustalenie dokładnej liczby ran zadanych białą bronią), więc medyk wyciągnął swe wnioski z tego samego miejsca, z którego zwykł był wyciągać je profiler - idiota, to jest z dupy.

Oficjalnie nic powiązano sprawy zamordowania Camelii z dwoma poprzednimi mordami, których dopuścił się „Duch Lelanda", ale szybko rozeszła się wiadomość o obecności inspektora Brolina na miejscu zbrodni i prasa zaczęła się na ten temat szeroko i bez skrupułów rozpisywać. Camelia stała się „trzecią ofiarą Ducha", co czyniło z niego prawdziwego seryjnego mordercę, gdyż według definicji [czyjej?] jest nim osobnik, który zamorduje co najmniej trzy razy. Ale większość agentów FBI pracujących w Wydziale Nauk Behawioralnych w Quantico już po pierwszej ofierze jest w stanie określić, czy mają do czynienia z potencjalnym seryjnym mordercą i Brolin nie stanowił wyjątku od tej reguły. Przyjeżdżając na miejsce zabójstwa Anity Pasieki, od razu rozpoznał scenerię, rytualizację i wypracowaną metodę działania charakteryzujące wyłącznie seryjnych morderców.
To jest lepszy niż Ressler i spółka, ci bowiem panowie nie ważyliby się ze stuprocentową pewnością wyrokować na podstawie jednej sprawy, czy sprawca jest mordercą seryjnym, czy nie.

Zgodnie z obowiązującymi zasadami, Brolin po drugim morderstwie skorzystał z pomocy programu VICAP. [Zgodnie z obowiązującymi zasadami powinien był to zrobić po PIERWSZYM morderstwie.] Liczący piętnaście stron raport ze szczegółami zbrodni, nad którymi pracuje dany inspektor, wysyła się do FBI, gdzie wszystkie te informacje zostają wprowadzone do pamięci komputera. Jeśli gdziekolwiek na terytorium amerykańskim został popełniony podobny mord, z podobnym modus operandi lub charakterystycznym podpisem, natychmiast przeprowadza się porównanie między tymi
zbrodniami, żeby sprawdzić, jest możliwe, aby ta sama osoba zabijała w różnych miejscach kraju. Brolin sumiennie odpowiedział na wszystkie osiemdziesiąt dziewięć pytań raportu,
łaskawie zaszczycając świat swoim poświęceniem, i wysłał go do centrali FBI. Teraz trzeba było czekać nawet, niestety, kilka tygodni, gdyż najpierw raport musiał zostać przyjęty, a następnie komputer musiał przeanalizować dane wprowadzonych do niego wcześniej pięciu tysięcy ośmiuset czterdziestu dziewięciu przypadków.
Ta liczba to też tak mniej więcej spomiędzy pośladków wyjęta, bo 5 tysięcy spraw to bardzo, bardzo niewiele, jak na ten ogromny kraj, w którym popełnia się około 16 tys. morderstw rocznie. A VICAP działa od 1985 roku. A strona FBI informuje o ponad 150 tysiącach spraw w tej bazie danych, o.

Środa trzynastego października okazała się dla Brolina dniem bardzo pomyślnym, gdyż mimo skomplikowanych procedur administracyjnych otrzymał odpowiedź programu VICAP już pod koniec popołudnia.
Jeśli wierzyć stronie FBI, te skomplikowane procedury polegały na zalogowaniu się do dostarczonego przez federalnych oprogramowania i przesłaniu na ich serwer danych sprawy i prośby o pomoc. Ale, zważywszy na fakt, że ałtor mentalnie utknął w latach 80...
No nic się nie dasz popisać temu Brolinowi, nieczuła ty...

Brolin miał przynajmniej dowód, że morderca ten nie zabił nigdzie indziej na terytorium Stanów Zjednoczonych, chyba że zmieniłby podpis swoich morderstw, co teoretycznie nie było możliwe. Człowiek nie jest w stanie z dnia na dzień zmasakrować, okaleczyć i zadać tyle cierpień drugiemu człowiekowi, odwlekając dodatkowo moment agonii. Aby móc stać się takim potworem, trzeba przejść wiele etapów. Zabija się dopiero wtedy, gdy pragnienie zadania śmierci staje się zbyt silne, nie do wytrzymania.
Ponieważ, z woli ałtora, istnieją tylko mordercy sadystyczni, ukierunkowani na proces zabijania. Ci ukierunkowani na akt, dla których zabicie jest po prostu sposobem na podporządkowanie sobie, czy obezwładnienie ofiary (Kuba Rozpruwacz choćby), albo zwyczajnie ich fantazje są karmione przez samo zabicie ofiary, a nie przedłużanie jej cierpień i agonii (taki na przykład David Berkovitz) właśnie zrobili puf! i znikli.

Zabija się według konkretnego schematu, nad jakim pracowało się bardzo długo; tego samego, który tyle razy powtarzało się w wyobraźni, że w końcu stał się obsesją zmuszającą do popełnienia pierwszego morderstwa.
Teraz znikli też ci mordercy seryjni, którzy zmieniają swoje modus operandi, jak na przykład Peter Kuerten, który w swojej karierze podrzynał gardła, dusił, zakłuwał i katował młotkiem. Albo Richard Ramirez, mordujący za pomocą broni palnej, ciężkich przedmiotów, noży i własnych rąk, zarówno na otwartej przestrzeni, jak i włamując się do domów ofiar. Puf! Ni ma, ałtor ich zniknął.

A teraz prosimy zapiąć pasy, albowiem profiler idiota będzie udawał, że jest Willem Grahamem, w bezczelnej do bólu zrzynce z jednej z lepszych scen z genialnego filmu Michaela Manna “Manhunter”:

Brolin nie zwrócił na niego żadnej uwagi i kazał Salhindrowi zerwać pieczęcie.
Wrócił do mieszkania Camelii specjalnie po to, żeby znaleźć się na miejscu zbrodni o tej samej porze dnia, w której działał morderca czterdzieści osiem godzin wcześniej.
Morderstwo było jeszcze tak świeże, zdarzyło się tak niedawno, że niemal wyczuwało się paraliżujący strach wiszący w powietrzu.
Brolin wszedł pierwszy i udał się od razu na piętro, mając Salhindra za plecami. Przeszedł przez pokój i stanął w progu łazienki, włączając światło.
Na posadzce widniał narysowany kredą kontur ciała ofiary.
[Smarknęłam sobie z radości. Policja tak naprawdę nigdy tego nie robi, ale dooobraaa... ] Czarne, grubo tkane płótno zakrywające część posadzki przypominało, że swąd unoszący się w powietrzu był zapachem spalonego mięsa.
A co ma czarna szmata do swądu spalenizny i co ta szmata tam właściwie robi?
Była tam wcześniej Nocna Straż. Albo Nazgule.

Brolin obszedł narysowany kredą kontur ciała i stanął twarzą do umywalki. Wiszące nad nią wielkie lustro było stłuczone, a resztki szkła został zamazane różnymi kremami i szminkami tak, że nie można było w ogóle się w nim przejrzeć.
- On nie znosi swojego odbicia. Jeśli rozbił to lustro, zanim ją zabił, założę się, że ma jakąś wadę fizyczną, pewnie coś na twarzy. Jeśli zaś zrobił to po śmierci ofiary, to znaczy, że miał wyrzuty sumienia, przynajmniej minimalne, a to przemawiałoby za teorią manipulacji.

Ostrzegałam, że pan ałtor zrzyna na chama i bez litości.

Szybko zszedł na parter i znalazł się przy tylnym wejściu, w zimnie nocy.
„Nie zostawił żadnych odcisków palców; miał więc na dłoniach, jak zwykle, rękawiczki".
Brolin wyjął z kieszeni parę rękawiczek pożyczonych od Terry'ego Pennondera, kolegi, który nigdy nie prowadził bez nich samochodu.
„Stoję pod kuchennymi drzwiami właśnie włożyłem skórzane rękawiczki. Od razu poczułem się pewniej. Moment ich nakładania zaczyna być bardzo ważny; to juz trzeci raz. Kiedy tylko poczuję, jak moje palce dotykają podszewki, dostaje gęsiej skórki. Drzwi otwieram szybko, bez problemu wchodzę do środka. Widziałem wcześniej, że na dole jest ciemno, a światło pali się tylko w jednym małym oknie na piętrze. Wiem więc, że nic mi nie grozi. Wiem, gdzie ona jest; czuję ją, a ona nawet nie wie ze obserwuję ją przez ściany. Nie wie, że znajduję się w jej domu. W niej".

Misiu, ale ty profilujesz, czy swoje mokre fantazje opowiadasz?

Brolin przeszedł przez salon i zbliżył się do schodów. W całym domu było ciemno, tylko w łazience świeciło się światło, ale stamtąd nie można było dostrzec niczego, co działo się na dole. Noc niewiele pozwalała zobaczyć w salonie ukrytym pod grubą zasłoną cienia; wnętrze znikało w nim jakby zlane atramentem. [Profiler dokonał błyskotliwego odkrycia: jak się nocą w pokoju nie zapali światła, to jest w pytę ciemno!] Coraz trudniej było iść naprzód i nie potknąć się, tak więc Brolin zapalił latarkę i wymierzył snop jej światła w podłogę tuż pod swoimi stopami.
„Światło latarki to przedłużenie moich oczu. Widzę to, co ono oświetla; panuję nad tym".

Widzenie czegoś nie implikuje panowania nad tym. Tak jakby. Profiler nie zakłada chyba, ze morderca ma oczy hipnotajzink niczym Dżoana Krupa?
Dobra, wyobraziłam sobie Brolina w wersji z laserowymi oczami. Zabierzcie to ode mnie.

Postawił stopę na pierwszym stopniu i zamknął oczy.
„Napięcie rośnie: jestem już bardzo blisko, a ona jest prawie w moim zasięgu. Jak tylko znajdę się u szczytu schodów, wszystko przyspieszy. Chciałbym, żeby to trwało dłużej; chciałbym dłużej korzystać z tej atmosfery".
Brolin omiótł latarką ściany i kolejne stopnie. „Może morderca stał tu chwilę, nasłuchując odgłosów dobiegających z góry, nasłuchując odgłosów życia?"

Manhunter much?
Zaczął iść do góry.
„Z każdym stopniem serce bije mi mocniej. W trzewiach czuję mrowienie Coś miedzy podnieceniem, nienawiścią i strachem. Członek mi twardnieje co nie zdarza mi się z kobietą w normalnej sytuacji i to sprawia mi przyjemność, ale jednocześnie frustruje. Ostatni stopień".

Manhunter very much, co mogę zaświadczyć sceną z filmu.

I nagle ją widzę. Miękkie ciało zanurzone w gorącej wodzie, piersi unoszące się na powierzchni jak bańki mydlane [Zaczynam mocno podejrzewać, że ałtor nigdy nie widział gołej baby w kąpieli], błyszczące uda, krótko obcięte włosy podbrzusza, które porusza woda.
A nie, przepraszam, to jakaś zmutowana małpa jest. Homosapiensy płci żeńskiej nie mają kudłatego podbrzusza.

Ona mnie zauważa natychmiast. Natychmiast! O wiele za szybko. Jestem tak wściekły, że nagle ledwie ją widzę. Dlaczego nie mogę spokojnie stać i na nią patrzeć; dlaczego ona mi w tym przeszkadza! Rzucam się na nią, uderzam z całej siły w twarz: szczęka robi się fioletowa.

Tego, jak się robi siniak, ałtor też chyba nigdy nie widział.

Ona prawie mdleje Nie może się ruszać i ześlizguje się do wanny, rozbryzgując wodę po białej
ścianie. Nie ma czasu krzyknąć, przebijam jej lewe płuco naostrzonym nożem. Ta pierś, którą tak bardzo chciałem sobie pooglądać, podotykać, jest teraz przecięta i tłuszcz wylewa się do wody, kiedy wyciągam nóż.

To jest zmutowana małpa z genami dorsza. Nie znam innego zwierzęcia, posiadającego w organizmie płynny tłuszcz.

Brolin widzi tę scenę jak żywą, przypuszczenia wypisane na papierze zmieniają się w prawdziwe czyny, w prawdziwe krzyki, w prawdziwe jęki; łazienka jest naprawdę obryzgana krwią. Ledwie zdaje sobie sprawę z tego, że tłumi prawdziwe łkanie, naśladując ruchami mordercę; zęby tak ma zaciśnięte, że omal mu nie pękną.
Niech ktoś karetkę wezwie, bo to się nazywa choroba psychiczna, a nie profilowanie.

Tak. Tym razem nie będzie wycinał jej genitaliów, nie musi się mścić, zadośćuczynić frustracji, bo udaje mu się o nią otrzeć. Udaje mu się osiągnąć rozkosz na niej. Na niej!

Wydawało mi się, że jednej ofierze uciął ręce, a drugiej nogi. O ile się orientuję, te części ciała nie są genitaliami.
Ktoś tu chyba zasięgał porad u naszej znajomej seksuolożki od Juliana w zwój zaklętego... Orientacja w tematyce mniej więcej podobna.

To dlatego ją spalił! Splamił ją, szczytując; zostawił bezpośredni ślad, musi wszystko zmazać, decyduje się na płomienie.

Mimo, iż pod ręką ma wannę pełną wody i zapas środków czystości, zapewne z wybielaczem włącznie. Poziom intelektu pana mordercy jest w pełni adekwatny do poziomu intelektu pana profilera. Czyli równy IQ konserwowego groszku.

Brolin jest; tak zdenerwowany, że naprawdę widzi na ziemi rozciągnięte ciało Camelii, Camelii nagiej i całej zalanej krwią. Przypomina sobie, ze kolega z laboratorium znalazł w kuchni w koszu na śmieci dwie butelki whisky. Zabójca nie planował spalenia ciała. Użył tego, co mógł znaleźć na miejscu.

Tu się uśmiałam jak norka. Spalić ludzkie, w dodatku mokre ciało za pomocą dwóch butelek whisky? Możliwe tylko w wyobraźni ałtorów.
Był taki moment, kiedy skłonna byłam uwierzyć, że on ją spali razem z tą wanną wody. Nie wiem, czy bym się zdziwiła.

Na pogrzebie Camelii zjawiają się prokurator okręgowy i Cotland (oraz pan milioner; Juliette jest bardzo zaskoczona, że przyszedł na pogrzeb, by odczuwać żal nad Camelią, a nie ją, hirołinę, uwodzić):
Szli powoli, Gleith z jednej, a Cotland z drugiej strony Brolina, co go rozbawiło. Znalazł się w hierarchicznych widłach garniturów po dwa tysiące dolarów [Bardzo poetyckie. A tak po polsku?]
„Zajmują moją osobistą przestrzeń, pokazując mi, kto tu rządzi! Nie jest to zbyt wyrafinowana metoda, ale potrafi skutecznie zastraszyć".
Gleith położył dłoń na ramieniu Brolina.
„Zawężają moją przestrzeń życiową - zaciśnięta na ramieniu dłoń ma powiększyć wrażenie kontroli. Otaczam cię, pogwałcam twoją fizyczną nietykalność, mówię ci, co masz robić, a ty słuchasz mnie, bo jeśli nie, zacisnę oczka sieci i zgniotę cię jak robaka".

Ale paranoję to się leczy...

A więc wszystko się wyjaśniło! Obecność Bentleya w zespole Brolina miała nie tylko pozwolić przyszłemu zastępcy prokuratora zapoznać się z pracą policji, ale także umożliwić mu dokonanie cichego rozpoznania na użytek Gleitha. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyśleli? Przecież to oczywiste... Młody człowiek tuż po dyplomie, który ląduje prosto w biurze prokuratora, nawet jeśli dostał się tam po znajomości - już to powinno wydać im się podejrzane.
To gdzie przyszły prokurator ma odbywać aplikację? Na zmywaku w barze mlecznym?

Aż dziwne, że Bentley popiera Brolina... Tego młody inspektor nie oczekiwał.

O, ja jakoś wcale nie jestem zdziwiona.

Teraz Brolin położył dłoń na ramieniu swojego rozmówcy, igrając z ogniem, używając jego broni.

Ponieważ prokurator, jak każdy elegancki mężczyzna, ani chybi da mu za to w mordę.

- Mimo mojego młodego wieku, jak pan się wyraził, znam swoją pracę. Mamy do czynienia z przerażającym kryminalnym tandemem, a morderca i jego mentor są inteligentni i sprytni [to się uśmiałam...], proszę więc nie oczekiwać z mojej strony cudów. Wszyscy, którzy zajmują się tą sprawą, pracują ofiarnie i bez
wytchnienia. Prawda jest jednak taka, że dopóki nasi przeciwnicy nie popełnią błędu, nie zdobędziemy żadnego fizycznego śladu. Taki ślad muszę więc znaleźć ja, starając się zrozumieć psychikę mordercy.

No przecież zdobyliście fizyczne ślady, ciućmo żałośliwa. Macie odcisk jego buta, o ile dobrze pamiętam, próbkę DNA, a teraz jeszcze włos i spermę. Ma zostawić dowód osobisty na miejscu zbrodni?
Ja się może nie znam, ale fizyczne ślady a psychika to chyba są dwie różne rzeczy. To jak mianowicie sprytny i wybitny Brolin zamierza zdobyć fizyczne ślady FczÓwając się w mordercę?

Zaakcentował ostatnie zdanie, mając nadzieję, że osłabi to argumentację Gleitha i zmusi prokuratora do zmiany tematu na taki, w którym Brolin czuł się pewnie.
- Nie umniejszam zdolności moich kolegów, ale na razie jestem jedyną osobą zdolną doprowadzić to śledztwo do pozytywnego zakończenia. Proszę mi zaufać.

Skromności, twym imieniem Brolin.
Własna zajebistość: jedyny temat, w którym Brolin czuje się pewnie.

Brolin zobaczył, jak Gleith zaciskał szczęki. Nie cierpiał kiedy ci, którzy powinni go wspierać, rzucali mu kłody pod nogi.
- A więc piłka jest po pańskiej stronie boiska - rzucił sucho.
- Czekam na konkretne rezultaty. Ma pan czas do poniedziałku rana. Później zwrócę się o pomoc do FBI.
Brolin zesztywniał. Zostawały mu tylko cztery dni.
Cztery dni, żeby zapobiec kolejnej zbrodni.
Cztery dni, zanim jego dawni koledzy przejmą śledztwo i ostatecznie przypieczętują jego klęskę.

Kit z tym, że federalni mogą mu pomóc złapać bandytę, a tym samym zapobiec kolejnym mordom, przecież ego pana profilera jest ważniejsze, niż czyjeś życie.

Kiedy Joshua Brolin pchnął drzwi prowadzące do głównego korytarza, zobaczył za szybami różnych działów wielu zabieganych ludzi w białych fartuchach. W dziale balistyki, oprócz zwykłych badań związanych z porównywaniem różnych rodzajów broni i kul, starano się ustalić tor lotu pocisków oraz dystans, z jakiego zostały wystrzelone, na podstawie ubrań ofiar strzelaniny, do której doszło kilka dni
wcześniej na parkingu jakiegoś motelu.

Mam rozumieć, że ten parking, razem z motelem, też sobie przenieśli do labu? Bo bez tego będzie im trochę trudno ustalić tor lotu pocisków. Bo nie śmiem przypuszczać, że ałtor pomylił trajektorię z kątem wejścia, przecież kryminalistyk jest z niego co najmniej tak genialny, jak z Józefa Stalina językoznawca.

Z kolei w dziale zajmującym się pożarami i wybuchami troje ekspertów starało się poznać przyczynę pożaru w nocnym klubie, poddają pobrane w lokalu próbki działaniu promieni podczerwonych za pomocą spektrometru i chromatografu cieczowego.
A lampą na podczerwień, jak rozumiem wykonują chromatografię cieczową i spektrometrię? Gwoździe zaś wbijają tosterem, a młotkiem przyrządzają tosty na śniadanie?

Brolin poruszył się w fotelu, którego metalowa konstrukcja ciężko zazgrzytała. Jak sierść zwierzęcia mogła wylądować w takim miejscu? Tylko razem z mordercą. Morderca musiał przenieść tę sierść na ubraniu i kiedy ocierał się o bieliznę, spadło na nią kilka włosów.
- Czy to znaczy, że morderca ma psa? - zapytał.
- To wydaje się najbardziej logiczne. Niewielkiego, jeśli sądzić po rozmiarze włosa.

Mamo... Mamusiu! Ja naprawdę już nie mogę się śmiać, brzuch mnie boli i żebra i przepona też! Kurde, jamnik szorstkowłosy mojego ojca ma dłuższe i grubsze włosy, niż mój kundel o gabarytach małego czołgu. Ałtor naprawdę jest takim kretynem, czy tylko tak zręcznie udaje?

Ale to nie wszystko. Te włoski były nasycone dziwną substancją. I to dość mocno, tak jakby zostały nią oblane. Za pomocą elektronowego mikroskopu skaningowego i chromatografu gazowego odkryliśmy, co to może być. To jest mydło arsenowe i węglan potasu. Takich substancji nie spotyka się zbyt często.
Wreszcie Brolin miał coś konkretnego. Może morderca głaskał psa i w ten sposób pobrudził go tymi substancjami albo pies przebywał w miejscu, w którym używano tych środków?

Profiler jest debilem, to już wiemy, ale na litość, facet z laboratorium powinien od pierwszego kopa rozpoznać substancje używane do garbowania skór.

- Czy z tego ludzkiego włosa możesz wyciągnąć DNA? -zapytał Brolin.
- Nie, nie ma cebulki.
A DNA mitochondrialnego nie lubię i już. Ale mogę wykonać analizę za pomocą neutronów. Mogę je uaktywnić, wtedy zderzą się z atomami różnych mikroskopijnych elementów, z których składają się włosy, i staną się radioaktywne. Wystarczy zmierzyć powstałe promieniowanie gamma i będzie można precyzyjnie określić zawartość wszystkich składników. Stopień dokładności takiego badania jest bardzo wysoki, jeśli więc przyniósłbyś mi włos podejrzanego, będę mógł porównać oba profile radioaktywności, żeby ci powiedzieć, czy jest to włos tej samej osoby, czy nie.
- A czy ta metoda jest pewna?
- Mniej pewna niż analiza DNA, ale szansa pomyłki jest mniej więcej jedna na milion, a to już nieźle.
Brolin wstał i wyjął z kieszeni skórzanej marynarki plastikową torebkę z kilkoma włosami.
- A zatem... porównujemy włosy? - zapytał.
- Bez problemu. Skąd je masz?
Brolin położył torebkę na biurku DiMestra.
- Dobry policjant, jeśli chce pozostać dobrym policjantem, nie zdradza swoich źródeł.

Łańcuch dowodowy, czy ty wiesz, ćwoku jeden, co to jest? Nawet najtępszy adwokat w przeciągu pięciu minut doprowadziłby do usunięcia ze sprawy dowodów niewiadomego pochodzenia. Po czym zakwestionowałby przydatność wszystkich pozostałych.

Tymczasem lasia heroina postanowiła wykazać się galopującym debilizmem:

Juliette jechała samochodem na wschód, w kierunku dzikich zakątków Oregonu, aż krętymi drogami wjechała między wzgórza, gdzie miastem nazywa się skupisko dziesięciu domów i gdzie istnieją jeszcze tak gęste i dzikie lasy, że żyją w nich zwierzęta, które nie wiedzą o istnieniu człowieka. Kiedy zjeżdżała z drogi na wyboistą dróżkę, zatrzymała się i poczekała na forda z dwoma ochraniającymi ją policjantami. Tam ustalili, że zostawią ją w spokoju na kilka godzin samotności - nic nie mogło jej się przydarzyć w tej zabitej dechami dziurze, a oni mieli na nią czekać przy ścieżce prowadzącej na wystającą skałę.
Przecież żaden szanujący się seryjny morderca nie atakuje na wsi. To takie nietrendy!

Teraz, dla bezpieczeństwa zaczepiając stopą o podstawę wielkiego kamienia, Juliette przechylała się nad przepaścią i podziwiała ciemną wstążeczkę Columbii płynącej dwadzieścia metrów niżej.

No ładna mi wstążeczka, o szerokości jednej mili...

Widząc w rzece odbicie twarzy Camelii, Juliette zamknęła oczy. Wiatr szumiał w takt melodii o przemijaniu.
Profesjonalista, ostatecznie, Wiedział za co mu płacą.

Juliette zacisnęła pięści, aż strzeliło jej w stawach. Czuła, jak wzbiera w niej złość, wzrasta pragnienie zemsty. Zabić ich? Nie; oczywiście, że nie. Ale skazać na cierpienia! Niech przynajmniej do śmierci siedzą w wilgotnej, zimnej celi.
Niestety, cele w amerykańskich więzieniach są zazwyczaj suche i przyzwoicie ogrzewane. No chyba, że lasia chce zamknąć zbrodzieni we własnej piwnicy.

Ale co ona mogła zrobić?
To, na co ją stać!
„Ponieważ mordercy wydają się uwielbiać Lelanda, naśladując go z taką zręcznością, to znaczy, że w ten czy inny sposób są z nim związani. Znają się".
Tymczasem ona nie wiedziała nic szczególnego o Lelandzie, nic osobistego.
I nagle wróciło uczucie zimna w dłoniach, nagle poczuła każdą komórkę swojego ciała.

Czuła jak pulsują w nich wodniczki i jak formują się błony białkowo-lipidowe, ba, czuła nawet głuchy ciężar jąder komórkowych!
Ja czuję, jak mi się prostują zwoje mózgowe. To chyba trochę podobne, ale nie tak zajebiste.

W najdalszych zakątkach pamięci zbudził się głuchy strach i przeniknął ją do głębi.
Ależ tak. Mogła dotrzeć do prywatnego świata Lelanda. Zawsze wiedziała, że może, ale nie chciała konfrontacji z demonami z przeszłości. Jeszcze było zbyt wcześnie.
Ale teraz nadszedł czas.

Na nominację do Nagrody Darwina.

Wstała i ruszyła z powrotem do samochodu.
„Wypowiadam ci wojnę, Lelandzie".

Leland w zaświatach posikał się ze strachu ektoplazmą.

A tymczasem profiler idiota idzie do księgarni:
Brolin przywitał się z pracownikiem siedzącym w punkcie informacyjnym, zapytał go o coś, a później szybko odnalazł dział fizyki i chemii. Zaczął poszukiwania, przeglądając streszczenia pozycji, których tytuły wydały mu się wystarczająco ogólne, żeby dotyczyć po trosze wszystkiego; [Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego, mówi stare mądre przysłowie pszczół.] następnie zawęził pole poszukiwań, wyjmując i kładąc jedna na drugą książki, w których spodziewał się znaleźć coś interesującego. Chodziło mu o mydło arsenowe i węglan potasu. DiMestro zadał sobie wiele trudu, żeby wyodrębnić te elementy z psiej sierści znalezionej w bieliźnie Camelii i choć nie był to jakiś ogromny wyczyn, to jednak fakt, że taki ślad w ogóle się pojawił, graniczył z cudem.
Jak mówiłam, pan utknął mentalnie w latach osiemdziesiątych, w świecie bez netu i google. Co smutniejsze, wydaje się jednak, że encyklopedię też mu ktoś zajumał.

Tymczasem kandydatka do Nagrody Darwina bardzo, ale to bardzo chciała ją dostać:

Przede wszystkim musiała się pozbyć swoich aniołów stróżów. Nie mogła zrobić tego, co zamierzała, mając cały czas przy sobie dwóch policjantów. Mieli ją chronić, prawda, ale ona nie miała się czego bać.
Morderca zawahał się, wyznał jej to przez telefon, ale wybrał Camelię. Jej nie chciał. Leland próbował, ale zapłacił za to życiem. Jeśli teraz miała jej grozić śmierć, Juliette wolała stanąć z nią twarzą w twarz. A właściwie, chciała ją nawet sprowokować.

Kobieto, idź się powieś w stajni na lejcach...

To był jedyny sposób, żeby wszystko się wreszcie skończyło.
Nie powiem, dosyć skuteczny.

Usiadła za kierownicą swojego volkswagena garbusa, ale nie przekręciła kluczyka w stacyjce. Zamiast tego wysiadła z samochodu i zamknęła drzwi, następnie skierowała się w stronę lasu. Jeśli się pospieszy, za dziesięć minut dojdzie do szosy. Ponieważ zamierzała pójść trochę okrężną drogą, oddali się wystarczająco od forda i swoich dwóch strażników. To powinno wystarczyć, żeby bez policyjnej asysty złapać autostop.
Podrapała sobie dłonie o kłujące krzewy, ale dość szybko udało jej się dotrzeć do drogi, idąc na skróty przez łąki.

Lasia, aby zmylić policjantów, szła na rękach, a miejscowi, aby zmylić mieszczuchów, nazywali łąkami kłujące chaszcze.
Wielki comeback Stirlitza. Tym razem w spódnicy.

Kwadrans później nadjechała ciężarówka i Juliette zamachała ręką. Kierowca, czterdziestoletni tłuścioch o imieniu Duane, z przyjemnością ją zabrał. Dojechali do autostrady międzystanowej numer 84, którą skręcili w kierunku Portland. Juliette musiała znosić jego gadulstwo i starać się zmieniać temat rozmowy, gdy tylko Duane zaczynał być niezbyt przyzwoity w swoich opowieściach.
Traumatyczne wręcz. Zaraz uronię samotną łzę.

Ale dowiózł ją bez problemów do stóp West Hills. Stamtąd Juliette szybko pobiegła do domu Camelii i jeszcze raz podziękowała w myślach przyjaciółce, że kazała jej dorobić drugi komplet kluczy. Wsiadła do bmw Camelii i zjechała aż do ulicy Trzydziestej Drugiej, z trudem powstrzymując się od szybkiej jazdy. Nie wolno jej było zwrócić na siebie uwagi policji. Uśmiechnęła się. Zachowywała się jak uciekinier, któremu depczą po piętach wszyscy szeryfowie Oregonu, a przecież nie zrobiła nic złego. Nie mogli żądać, żeby wszędzie brała ze sobą ochronę. A tam, dokąd teraz jechała, mogła wybrać się tylko sama, bez towarzystwa. Spotkanie było zbyt osobiste.
Wprawdzie ci policjanci mogą mieć przez to poważne problemy w pracy, ale kto by się tym przejmował, nie?

Jechała około dziesięciu minut tą zapomnianą drogą, oddalając się od cywilizacji i zagłębiając w rejony, którymi rządził jedynie instynkt.
Bo my tu na wsi, panie, żyjem jak zwierzęta.

W miarę jak wjeżdżała coraz głębiej w las, gałęzie uderzały w szyby niczym wielkie, powyginane artretyzmem palce.
To może trza było jednak jechać drogą, a nie na przełaj?
To entowie strzelali facepalmy.
Tu Nazgule, tam Entowie... A taki kurdupel z pierścionkiem tędy nie przebiegał?

Nagle, jak straszna twarz w ciemnym oknie, przed jej oczami pojawił się budynek.
Wyglądał tak: 


Białe ściany krzykliwie błyszczały w zapadającym zmierzchu, w czarnych oknach wisiały zasłony z kurzu. Z boku ogromna woliera zmieniła się w ziemię niczyją, pełną chwastów i ptasich szkieletów.

Stary, odpicuj moją chałupę. Błyszczące ściany ostatnim krzykiem mody.

Dziwne, ale powietrze na zewnątrz było znacznie mniej chłodne niż wcześniej tego popołudnia nad rzeką Columbią.
Szok i niedowierzanie, w nocy jest chłodniej niż w dzień...
Bez jaj. Już niedługo nauczą się pewnie używać toalety!

Słyszała, że dom był w tym samym stanie co w zeszłym roku.
Zakonserwował się na życzenie ałtora i żadne mroźne, oregońskie zimy, żadne wichury i inne takie tam mu niestraszne.
Nawet kurz nie śmiał się osadzać, a roztocza spierdzielały w dal na swoich krótkich nóżkach.

Po śmierci Lelanda jakoś nikt nie chciał kupić tych okropnych zabudowań stojących w głębi lasu. Mówiono, że nawet ojciec Lelanda tutaj nie przychodził i że wszystko stało zaniedbane. Policja dokładnie przeszukała pomieszczenia, a odkrywszy ziemiankę pod garażem, w której Leland przetrzymywał swoje ofiary, ograniczyła rewizję do jego osobistych rzeczy. Szukano jego dzienników, zapisków dotyczących zbrodni i motywów postępowania Lelanda, ale dom niczego już więcej nie zdradził.
Czy ja już wspominałam, że powieściowi policjanci to debile?

Juliette znalazła w bagażniku łom (w ogóle ją to nie zdziwiło - Camelia była zawsze przygotowana na wszystko) i wróciła do garażu. Zamek ustąpił z głuchym trzaskiem, który przepadł gdzieś między
drzewami.

Nie wytrzymał stężenia idiotyzmów i uciekł.

Gdzieś w garażu, bardzo blisko niej, zadzwonił łańcuch. Łańcuch od bloczka. Juliette zrobiła jeszcze kilka kroków naprzód. Minęła zimny grzejnik. Kurz drapał ją w gardle, ale postanowiła nie zwracać na to uwagi. Szła dalej.
Kiedy obeszła już stary silnik samochodowy stojący na podstawce z cegieł, promień światła latarki zatrzymał się na splecionych kółkach łańcucha. Rzeźnicki hak, który z nich zwisał, wyglądał tak, jakby czekał na Juliette.
Młoda kobieta skamieniała.
Hak błyszczał jak świeżo wypolerowany. Widocznie kurz nie śmiał się osadzić na chromowanym metalu, powietrze omijało ostry czubek.

Aha. Próżnia tam się wytworzyła, wokół tego haka.

Podeszła do klapy w podłodze i serce zaczęło jej bić bardzo mocno; tak mocno, że widać to było przez sweter.
A za nią czaił się doktor House z defibrylatorem.
I Myszka Miki, bo takie akcje to niestety tylko w kreskówkach.

Serce waliło jej w piersi, pracowało jak rozszalały motor, ale wiedziała, że musi to zrobić. Musi podnieść klapę. Musi stawić czoło swojemu strachowi. Ścisnęła mocno uchwyt.
Dowiedzie sobie, że to wszystko należy do przeszłości. Zamknie ten ponury rozdział swojego życia raz na zawsze.
Uniosła klapę. Pojawił się kwadrat wypełniony ciemnością. Przez moment wyraźnie słyszała jęki zmarłych dusz ulatujące w górę, ku niej, i długą żałobną skargę. Ale przecież to było niemożliwe.

No jasne, że niemożliwe, dusze są przecież nieśmiertelne.

W dół prowadziła drewniana drabinka. Juliette uchwyciła się jej i zaczęła schodzić. Ledwie mogła oddychać.
To w założeniu miało być heroiczne, ta?

Juliette wydostała się wreszcie z ziemianki i kiedy, prostując się, kładła latarkę na ziemi, zadzwonił łańcuch od bloczka. Nie wyglądało to na wiatr. Nie; to ktoś świadomie pociągnął za łańcuch.
Świadomie, mocno.
Jakby nim potrząsnął.
I z ponurego cienia wynurzyła się postać.
Juliette zrobiła krok do tyłu i potknęła się, ale szybko się wyprostowała, przytrzymując się jakiejś skrzyni, żeby nie wpaść z powrotem do piwnicy.
Rozległ się spokojny, nijaki głos.
- Od dawna czekałem na tę chwilę.
[Tak poniekąd, to ja też. No wiesz co... A powinnaś się czuć okropnie zaskoczona, jeśli nie trzaśnięta suspensem w ciemię.]
Postać zrobiła krok do przodu.
Serce Juliette mało co nie wyskoczyło jej z piersi.
W wąskiej smudze światła płynącego z małej latarki, wciąż leżącej na podłodze, pojawił się Leland Beaumont. To był Leland Beaumont. Z krwi i kości.
Uśmiechnął się drapieżnie.
I rzucił się na nią.

And the Darwin Award goes to... Juliette!


14 komentarzy:

  1. O wow. O ja. O jej. W sumie brak komentarzy byl najlepszym komentarzem :P

    Gayaruthiel

    OdpowiedzUsuń
  2. Kwiii!!!

    Ale moje cycki są jakieś dupne, za cholerę nie chcą unosić się na wodzie jak bańki mydlane... Drogie Bravo, co robię źle?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dlatego, że nie jesteś małpoludem z genami dorsza.

      Usuń
  3. Aufwiedersehen, Lasiu, byłaś porządnie wkurzającą postacią. Mam nadzieję tylko, że nikt panom policjantom nie obetnie pensji za Twoje samobójcze zapędy.

    Coraz głupsze, coraz bardziej naszpikowane pseudo-wiedzowymi wstawkami, coraz bardziej nadęty profiler-kretyn, coraz tańsze chwyty. I do tego źle napisane.

    Roztocza spierdalające na swoich krótkich nóżkach i uczucie ciężaru jąder komórek zrobiły mi dzień.

    Z wyrazami szacunku
    Kazik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh, no coś ty, Lasia jest przecież trulaf profilera-kretyna, na bank przeżyje.

      Usuń
    2. Oj, tak sobie tylko marzę. To pozwala przełknąć mi ten gorzkawy posmak na myśl, że w kolejnej części przyjdzie nam czytać o "zapierającym dech w piersi" ruszaniu na ratunek, przeskakiwaniu od perspektywy Lasi do ćwierćinteligentów policjantów z profilerem-kretynem próbujących na gwałt znaleźć mordercę, wpadaniu TróLofa w ostatniej chwili...
      Eeech~.

      Niech ta nieczuła (strasznie się przejęła śmiercią przyjaciółki, muj jej - j jeszcze auto jej zajumała) kretynka wykorkuje w brutalny sposób. Tym bardziej, że sama się prosi. No ale to wymagałoby od ałtora jakiejkolwiek umiejętności kreowania ciekawej historii i dramatyzmu, nieprawdaż...

      Usuń
  4. Ksiązka jest okropna i czym bliżej końca, tym durniejsza, bohaterowie coraz głupsi i bucowaci. Komentarze świetne i trafne.

    OdpowiedzUsuń
  5. Po kiego grzyba ludzie piszą takie rzeczy? Przecież tu nie ma NIC wartościowego - słaba akcja, brak logiki, beznadziejna kreacja bohaterów, okropny styl i jeszcze kompletny brak riserczu :(

    OdpowiedzUsuń
  6. to jest tak złe, że nawet samą analizę muszę rozłożyć na dwa dni, bo inaczej się nie da.

    Nie, serio. To jest straszne o.o

    OdpowiedzUsuń
  7. O jejku jej. Pierwsze primo: jak fajnie, że w internetach pojawiła się nowa strona z fajnymi,kwikaśnymi i kwikogennymi analizami.Jesteście super i Wasze komentarze są na poziomie.Dobrym poziomie w przeciwieństwie o analizowanego dzieua.
    I tu dochodzimy to drugiego primo, bo to, co zostało wzięte na warsztat to jakiś żart a nie książka, prawda? To nie mogło zostać wydane, ja w to nie wierzę!Kretynizm goni kretynizm. Choć jeszcze mam nadzieję, że to nie jest zaginiony brat bliźniak (którego istnienie pseudo policjanci tak rozkosznie zignorowali mając próbkę DNA) a zombie. Tylko to by uratowało ten tekst, apokalipsa zombie.
    Z niecierpliwością czekam na następny odcinek cudnej analizy:)

    Alva

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tjaaa... To na bank jakiś bliźniak czy inny fan po operacjach plastycznych... Ja pierdzielę, czemu takie głupoty są wydawane?

      Usuń
    2. Bo ktoś to czyta. I to dopiero jest przerażające:)

      Alva

      Usuń
  8. On that point's no acquiring close to the fact that annoyance is what helps the recuperation action if the hurting is what helps the brainpower bringing some instinctive painfulness alleviation has several advantages. In that location'ѕ no gеtting just about the
    fact that іt's had since its handout- as easily as the fact that it's
    οne οf the neаr affordable products of it's genial.

    my blog; Danny

    OdpowiedzUsuń
  9. Luckily, it гegisters the light-сoloгed tickling, or tingle opinion from thе electricаl pulses that
    the aurаwаve terms іs simply some $150 іn number.


    My ωebѕitе :: my company

    OdpowiedzUsuń