poniedziałek, 7 stycznia 2013

11. Jak napisać oryginalną powieść, czyli Mary i Gary w liceum [2/?]

Na wstępie przepraszam za jakość ebooka, rozumiem zażalenia - niestety, większość z reguły jest koszmarna, nie umiem znaleźć lepszego do tego tforu. Część poprawiam, ale zdarzają mi się przeoczenia, albo, przyznam ze wstydem, nie chce mi się, zwłaszcza po dłuższym obcowaniu z tymi wyjebitnymi dziełami. Mam nadzieję, że mimo to zdołacie indżoić. Zapraszamy na kolejną część.



Analizują Leleth i Wiedżma.
 

 
Norę wracającą samotnie do domu w nocy śledzi tajemniczy facet, który wyrywa jej drzwi do samochodu, później jednak okazuje się, że auto jest nietknięte. Wstrząsające. By leczyć traŁmę, następnego dnia Nora i Vee jadą do bistro.

Vee i ja wyszłyśmy z jej domu piętnaście po siódmej rano i pojechałyśmy do bistra Enzo na szybkie śniadanie w postaci gorącego mleka. Byłam wciąż zlodowaciała ze strachu, więc objęłam porcelanową filiżankę, próbując się ogrzać. Przed wyjściem wzięłam prysznic, założyłam pożyczone z szafy Vee koszulkę i kardigan, umalowałam się szybko, ale prawie żadna z tych czynności nie została mi w pamięci.
Opis porannych czynności – jest!
Ale nie zeszła na śniadanie. Czuję się rozczarowana.

- Nie patrz teraz - szepnęła Vee - ale w naszą stronę filuje Zielony Sweter i ocenia twoje nogi przez dżinsy... O! Zasalutował do mnie. Nie żartuję. Dwoma palcami, jak wojskowy. Urocze.

A od kiedy amerykańscy wojskowi salutują dwoma palcami?

Nie słuchałam jej. Wczorajsze zajście tłukło mi się w głowie całą noc, odganiając możliwość zaśnięcia. Miałam poplątane myśli, suche i ciężkie powieki i nie mogłam się na niczym skupić.
- Zielony Sweter wygląda normalnie, ale facet koło niego to najwyraźniej ostra sztuka - oznajmiła Vee.
- Wysyła sygnał: „Lepiej ze mną nie zadzierać". No, zobacz, czy nie wygląda jak pomiot Drakuli. Powiedz, że mi się zdaje.
Podniósłszy lekko wzrok, by niepostrzeżenie zerknąć, zobaczyłam subtelną, piękną twarz. Blond włosy do ramion.
Ale na twarzy te włosy? Oczy koloru chromu [stal już jest niemodna?]. Nieogolony. Chłopak miał na sobie marynarkę uszytą na miarę, zielony sweter i designerskie dżinsy.
Jestem pewna, że taki właśnie był imidż Draculi.
No i Draczuś niechybnie był aniołkowatym blondaskiem.

- Zdaje ci się - powiedziałam.
- Nie zauważyłaś tych głęboko osadzonych oczu? Trójkącika włosów nad czołem?
[Nie żebym się, ale trójkąciki włosów nie występują czasami sporo niżej na człowieku?] Ani że to chudy dryblas? Chyba odpowiadałby mi pod względem wzrostu...
Vee, która mierzy sto osiemdziesiąt trzy centymetry, ma odpał na punkcie obcasów. Wysokich. Poza tym, z zasady nie umawia się z niższymi facetami.
- Okej, co jest? - zapytała. - Wyizolowałaś się jak nigdy. Chyba nie przez tę rysę na szybie, prawda? Co z tego, że potrąciłaś zwierzę?

Mam ochotę  tej bucce wytłumaczyć, „co z tego” szpadlem…
A mogę wpaść z obcęgami i palnikiem?

Zamierzałam wyznać Vee całą prawdę o nocnym zajściu. Wkrótce. Potrzebowałam tylko trochę czasu, żeby sobie wszystko dobrze poukładać. Problem w tym, że nie miałam pojęcia, w jaki sposób. Szczegóły, które mi zostały w głowie, i tak były już dość fragmentaryczne. Tak jakby moją pamięć starannie wymazano gumką. Ale też nie da się ukryć, że okna dodge'a zalewała kaskada deszczu i świat zupełnie stracił kontury... A może naprawdę potrąciłam jelenia?

Słodki Jezu na bananie, lasko, gdybyś potrąciła jelenia, to siedziałabyś teraz prawdopodobnie w szpitalu. A brykę miałabyś do solidnego remontu, jeśli nie do kasacji.

- Mmm, zobacz - odezwała się Vee. - Zielony Sweter wstaje. Na pewno regularnie chodzi na siłownię. A teraz z całą pewnością zmierza w naszą stronę, w pogoni za towarem, to znaczy za tobą.
Pół sekundy później usłyszałyśmy miły niski glos:
- Witam.
Spojrzałyśmy na niego równocześnie. Zielony Sweter stał o krok od naszego stolika, z rękami wsuniętymi w kieszenie dżinsów, tak że wystawały kciuki.
[Kulturalny inaczej, jak wszyscy w tym dziele.] Miał niebieskie oczy i stylowo zmierzwione jasne włosy, niedbale opadające na czoło.
- Witamy - odpowiedziała Vee. - Ja jestem Vee, a to Nora Grey.
Popatrzyłam na nią krzywo. Denerwowało mnie, gdy mi przypinała etykietkę w postaci nazwiska -

No straszliwe, mieć nazwisko. Idę się pociąć pluszowym prosiaczkiem.
Może chce zrobić karierę na miarę Madonny. Albo Jezusa. Jakież to rzeczywiście musi być frustrujące...
czułam, że przy spotkaniu z nieznajomym chłopcem burzy to niepisaną umowę między dziewczynami, a co dopiero najlepszymi przyjaciółkami. Kiwnęłam do niego bez entuzjazmu i uniósłszy filiżankę do ust, momentalnie sparzyłam sobie język.
To w cholerę gorący był ten napój, skoro lasia sparzyła sobie jęzor zaledwie podniósłszy filiżankę do ust.

Chłopak przywlókł krzesło od stolika obok, ustawił je na odwrót i siadł okrakiem, wspierając ramiona tam, gdzie normalnie powinny się znajdować plecy.

Siadanie normalnie nie jest bowiem tró.

- Jestem Elliot Saunders - przedstawił się i wyciągnął do mnie rękę. Uścisnęłam ją stanowczo za bardzo oficjalnie.
A jak się ściska nieoficjalnie?

- A to Jules - dodał, wskazując podbródkiem kolegę, który wbrew ocenie Vee okazał się nie „wysoki", tylko wprost gigantyczny.
Jules rozsiadł się koło Vee; był tak wielki, że krzesło pod nim nagle jakby się skurczyło.
-W życiu nie widziałam tak wysokiego faceta - zwróciła się do niego Vee. - Serio, ile masz wzrostu?
-Dwieście osiem centymetrów - odburknął Jules, po czym rozwalił się na krześle z założonymi rękami.

I następny cham. Czy jest tam ktokolwiek kulturalny?
Nie. Buc jest teraz ideałem tró lofa.

-Może macie na coś ochotę? - odchrząknąwszy, zaproponował Elliot.
-Dzięki - odparłam, podnosząc filiżankę. - Już zamówiłam.
Vee kopnęła mnie pod stołem.
- Zje pączka z kremem waniliowym. I ja też poproszę.
- To już nie jesteś na diecie? - spytałam.
- Odczep się. Laska wanilii to owoc. Brązowy owoc. Warzywo.
-Masz pewność?
Nie miałam.

Ostatnie pytanie laska zadała sama sobie, czy ja nie umiem czytać? A może ałtorka nie umie pisać dialogów?

Jules przymknął oczy i ścisnął grzbiet nosa. Najwidoczniej był zachwycony naszym towarzystwem tak, jak ja ich obecnością.
Kiedy Elliot szedł w stronę baru, nieśmiało podążyłam za nim wzrokiem. Na pewno uczył się w ogólniaku, ale chyba nie w naszym, bobym go zapamiętała. Był otwarty, towarzyski, ani krzty przeciętności. Gdybym nie była taka roztrzęsiona, pewnie bym się nim zainteresowała. Tak po przyjacielsku, a może i bardziej.

Otwartość i towarzyskość to takie nieprzeciętne cechy. Bo przecież świat składa się w większości z ponurych, introwertycznych mizantropów.

- Mieszkasz w okolicy? - zagadnęła Julesa Vee.
- Mhm.
- Uczysz się?
- W ogólniaku Kinghorn - powiedział to z lekką wyższością.
- Nie słyszałam o nim.
-To szkoła prywatna. W Portland. Zajęcia zaczynamy o dziewiątej. - Odchylił rękaw i spojrzał na zegarek.
Vee zanurzyła palec w pianie mleka i oblizała go.
- Droga?
Po raz pierwszy Jules popatrzył na nią. Rozwarł oczy tak szeroko, że zajaśniały mu białka.

Ludziom białka oczu widać zawsze, mam wrażenie. Nie wiem, może gość był krową, albo innym jeleniem?
Tak, ani chybi tym, który wpadł jej pod samochód.

- Pewno jesteś bogaty? - dodała Vee.
Jules omiótł ją takim spojrzeniem, jakby przed chwilą zabiła mu na czole muchę. Odsunął się od nas z krzesłem o kilkanaście centymetrów

Też bym się odsunęła, gdyby osoba poznana przed chwilą wypytywała o mój stan majątkowy.
.
Elliot wrócił do stolika z sześcioma pączkami.
- Dwa z kremem waniliowym dla pań - powiedział, podsuwając mi pudełko - i cztery z lukrem dla mnie. Muszę się teraz najeść, bo nie wiem, co dają w stołówce w Coldwater.
Vee o mało nie wypluła mleka.
- Uczysz się w Coldwater?!
- Od dziś. Właśnie się przeniosłem z Kinghorn.
- Ja z Norą też tam chodzimy - oznajmiła Vee. - Patrz, jak to się świetnie składa. Jak chcesz się czegoś dowiedzieć, pytaj śmiało; nawet o to, kogo masz zaprosić do Spring Fling. My nie mamy chłopaków... jeszcze.

Nie no, zszokowana jestem, zwłaszcza po tych wypowiedziach...
Doceń subtelność tej laski. Mogła wszak pokazać cycki i wrzasnąć “JESTEŚMY DO WZIĘCIA!!!”.

Stwierdziłam, że czas się pożegnać. Jules był najwyraźniej znudzony i rozdrażniony - z kolei jego towarzystwo źle działało na mój, dość już niespokojny nastrój. Demonstracyjnie zerkając na zegar w komórce, powiedziałam:
- Vee, jedźmy już do szkoły. Trzeba się pouczyć do testu z biologii. Miło było was poznać - rzuciłam do Julesa i Elliota.
- Przecież test z biologii jest dopiero w piątek - upomniała mnie Vee.
Speszona uśmiechnęłam się przez zęby.

A normalnie uśmiecha się odsłaniając migdałki.

-Racja. To znaczy, ja mam test, z angielskiego. Z twórczości... Geoffreya Chaucera.
Dla wszystkich było jasne, że to nieprawda.
Miałam sobie trochę za zle, że jestem niegrzeczna, zwłaszcza że Elliot wcale sobie na to nie zasłużył. Ale odechciało mi się z nimi siedzieć. Chciałam już iść dalej, zdystansować się od zeszłej nocy. A może ten zanik pamięci nie był znów taki zły. Im szybciej zapomnę o wypadku, tym prędzej moje życie wróci do normalnego rytmu.

Nie nadążam, wysoki sądzie. Laska miała zanik pamięci, ale pamięta wypadek?

Lekcje dobiegały końca, została jeszcze tylko biologia. W biegu wymieniłam książki w swojej szafce i skierowałam się do klasy. Vee i ja przyszłyśmy przed Patchem. Siadając na jego miejscu, Vee pogrzebała w plecaku i wyciągnęła pudełko hot tamales.
- Pora na czerwony owoc - powiedziała, podtykając mi pudełko.
- Zaraz... to cynamon jest owocem? - Odsunęłam pudełko na bok.
- Lunchu też nie jadłaś - Vee zmarszczyła czoło.
- Nie jestem głodna.
- Ty kłamczucho. Zawsze jesteś głodna. Chodzi o Patcha? Chyba się nie przejęłaś, że cię śledzi? Bo wczoraj, no wiesz, w bibliotece, to ja żartowałam.

Nie no, skąd, śledzący cię facet to przecież żaden powód do zdenerwowania.

Rozmasowałam sobie skronie. Tępy ból, który zamieszkał mi w czaszce, wybuchał na samo wspomnienie o nim.
- Akurat Patchem przejmuję się najmniej - odpowiedziałam, nie do końca zgodnie z prawdą.
- Mogłabyś mi ustąpić?
Na dźwięk głosu Patcha w jednej chwili uniosłyśmy głowy.
Odezwał się nawet całkiem miło,
 a mógł zabić, ale kiedy Vee wstawała i zarzucała plecak na ramię, ani na moment nie spuścił z niej oka. Tak jakby się za bardzo ociągała, wskazał jej ręką przejście między stołami, chcąc, żeby zeszła mu z drogi.
- Jak zwykle świetnie wyglądasz - powiedział do mnie, biorąc swoje krzesło.
Rozsiadł się wygodnie i wyciągnął nogi. Od początku wiedziałam, że jest wysoki, ale nie zastanawiałam się, ile może mieć wzrostu. Patrząc na jego długie nogi, stwierdziłam, że co najmniej sto osiemdziesiąt trzy centymetry. A może nawet sto osiemdziesiąt pięć.

A może sto osiemdziesiąt cztery i dwadzieścia trzy setne.

- Dziękuję - odparłam bezmyślnie. I natychmiast zapragnęłam to odwołać. Dziękuję. Z wszystkiego, co mogłabym mu odpowiedzieć, „dziękuję" było najgorsze. Nie chciałam, żeby uznał, że lubię jego komplementy. Bo ich nie lubiłam... zasadniczo.

Dziękuje się z grzeczności, a nie dlatego, że się komplement lubi. Ale laska przecież nie ma pojęcia o manierach.

Nie trzeba było specjalnej wnikliwości, by zrozumieć, że wpadł w kłopoty, a ja i tak już miałam kłopotów pod dostatkiem. Nie miałam zamiaru pakować się w większe. Może gdybym zaczęła go ignorować, w końcu przestałby mnie wciągać do rozmowy. I moglibyśmy siedzieć obok siebie w milczącej harmonii, jak co druga para w klasie.
Urocza to klasa, w której połowa osób ze sobą wzajem nie rozmawia.

- I cudownie pachniesz - dodał Patch.
- To się nazywa prysznic - odparłam, zapatrzona w przestrzeń, a gdy nie zareagował, odwróciłam się do niego. - Mydło. Szampon. Ciepła woda.
- Nagość. Czuję sprawę.

A myślałam, że to Bucword żenująco podrywał... Jeszcze chwilę i zacznę go doceniać, on przynajmniej czasami stwarzał pozory dżentelmeństwa.
Ten tutaj sparkluje chamstwem.

- Odłóżcie podręczniki - zarządził zza biurka trener. -Rozdam wam próbny test, na rozgrzewkę przed prawdziwym w piątek. - Zatrzymał się przede mną i oblizał palec, by rozdzielić arkusze. - Na odpowiedzi macie piętnaście minut. Nie wolno rozmawiać. A później omówimy rozdział siódmy. Powodzenia.
Na pierwszych kilka pytań odpowiedziałam machinalnie, ze spokojem przywołując zapamiętane fakty. Test pochłonął mnie na tyle, że wczorajszy wypadek i zwątpienie, czy aby nie jestem chora na umyśle, zeszły na drugi plan. Gdy przerwałam pisanie, żeby się pozbyć kurczu z dłoni, poczułam, że Patch pochyla się w moim kierunku.

Laskę od kilku minut pisania łapie kurcz w dłoni? Może czas do lekarza?

- Jesteś zmęczona. Ciężka noc, tak? - szepnął.
- Widziałam cię w bibliotece. - Starałam się udawać, że wodzę ołówkiem po arkuszu, ciężko zapracowana.
- Mój najlepszy moment tego wieczoru.
- Śledziłeś mnie?
Odsunął głowę i zaśmiał się cicho. Spróbowałam z innej strony:
- Po co tam polazłeś?
- Wypożyczyć książkę.
Poczułam na sobie wzrok trenera i znów zagłębiłam się w teście. Odpowiedziałam na kolejnych kiłka pytań i zerknęłam na lewo. Zdumiałam się, że uśmiechnięty Patch już mnie obserwuje.
Moje serce wykonało niespodziewane salto
, a później szpagat i fiflaka, urzeczone dziwnie atrakcyjnym uśmiechem. Potworność: z wrażenia aż upuściłam ołówek [o mój boru, cóż za trauma], który podskoczył na blacie parę razy i sturlał się na podłogę. Patch schylił się, by go podnieść. Podał mi ołówek na dłoni, w taki sposób, że musiałam się skupić, żeby przypadkiem nie dotknąć jego skóry.
Albowiem byłoby to straszne i mogłoby wywołać apokalipsę. Jestem pewna, że jej zachowanie ma jakąś nazwę... prawdopodobnie zaczyna się na “p”, a kończy na “aranoja”.

- A po bibliotece - wyszeptałam - gdzie poszedłeś?
- Bo co?
- Śledziłeś mnie? - spytałam półgłosem.
- Jesteś jakaś rozdrażniona. Nora, co się stało?
Z troską uniósł brwi. Oczywiście na pokaz, bo jego czarne oczy skrzyły drwiną.
- Śledzisz mnie?
- Niby po co miałbym cię śledzić?
- Odpowiadaj.
- Noro! - Słysząc ostrzegawczy głos trenera, prędko wróciłam do testu, ale nie oparłam się domysłom, co odpowiedziałby Patch i zapragnęłam czym prędzej uciec od niego, przefrunąć salę. Cały kosmos.

Wstrząs i szok, prawdaż.
Poślij po Doktora Who.

Trener zagwizdał.
- Koniec. Oddajcie arkusze. W piątek pytania będą zbliżone do dzisiejszych. A teraz... - zatarł ręce tak sucho, że przeszły mnie ciarki - panno Sky, co będziemy omawiali?
-Seks - oznajmiła Vee.
Ledwie to powiedziała, wyłączyłam się zupełnie. Czy Patch mnie śledzi? Czy to jego twarz kryła się pod kominiarką - jeśli w ogóle coś pod nią było?

Nie no skąd, pod kominiarką była tylko ciemność, albowiem lasię tak naprawdę śledzi Czarnoksiężnik z Angmaru, którego zarzuciło w czasoprzestrzeni ze Śródziemia aż do Maine.

Czego chce? Zrobiło mi się tak zimno, że aż się skuliłam. Zapragnęłam, by moje życie znów wyglądało tak, jak przed wtargnięciem w nie Patcha.
Gdy lekcja się skończyła, zatrzymałam go.
- Możemy porozmawiać?
Wstał już, więc znowu przysiadł na krawędzi krzesła.

Wstał, więc siadł, okej, nie rozumiem.

- O co chodzi?
- Wiem, że nie chcesz ze mną siedzieć, tak jak ja nie chcę siedzieć z tobą. Sądzę, że trener mógłby nas rozsadzić, gdybyś z nim pogadał. Gdybyś wyjaśnił sytuację...
- Jaką sytuację?
- Nie... pasujemy do siebie.
Potarł dłonią podbródek z wyrachowaniem, do którego zdążyłam przywyknąć przez tych parę dni naszej znajomości.

W nosie dłubie cynicznie, a wodę w kiblu spuszcza, zapewne, mrocznie.

- Naprawdę?
- Chyba nie odkrywam tu Ameryki.
- Gdy trener poprosił mnie o listę najbardziej pożądanych cech u partnerki, opisałem ciebie.
- Odwołaj to!
- Inteligentna. Atrakcyjna. Wrażliwa. Masz coś przeciwko?
Zachowywał się tak tylko po to, żeby mnie rozzłościć, co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej.

Facet jej tu komplementy prawi, niezasłużone zresztą, nic, tylko mu ryj przefasonować za to.

- Poprosisz go, żeby nas rozsadził, czy nie?
- Nic z tego. Już się do mnie przyzwyczajasz.
I co mu miałam odpowiedzieć? Najwyraźniej myślał, że mnie sprowokuje. Okazało się to nietrudne wobec faktu, że nigdy nie mogłam się połapać, czy jest poważny, czy żartuje.
Wysiliłam się na opanowany ton:

Wysiłek wręcz nadludzki, być dobrze wychowanym. Niech jej tylko żyłka nie pęknie.

- Sądzę, że lepiej by ci było przy kimś innym. I dobrze o tym wiesz. - Uśmiechnęłam się, w napięciu, ale grzecznie.
- Myślę, że mogę wylądować obok Vee. - Jego uśmiech też sprawiał wrażenie uprzejmego. - Wolałbym nie kusić losu.
Nagle zjawiła się Vee, zerkając to na mnie, to na Patcha.
- Przeszkadzam?
- Nie - odparłam i gwałtownie zapięłam plecak. - Pytałam Patcha, co mamy na jutro przeczytać. Zapomniałam, które strony zadał trener.
- Zadanie jest na tablicy, jak zwykle - powiedziała Vee. -Co? Niby go nie widzisz?
Patch roześmiał się, chyba sam do siebie.
Nie pierwszy raz zapragnęłam dowiedzieć się, o czym myśli, bo nie pierwszy raz czułam, że te jego sekretne żarciki dotyczą właśnie mnie.

Tu nie ma co czuć, to widać. Zachowujesz się jak kretynka i dziwisz, że pan buc się z ciebie nabija...
Ale że gdzie on zażartował?

- Coś jeszcze, Noro? - zapytał.
- Nie. Do jutra.
- Nie mogę się doczekać - mrugnął. Naprawdę mrugnął. Kiedy, odchodząc, nie mógł już nic dosłyszeć, Vee chwyciła mnie za rękę.
- Dobra wiadomość! Cipriano. Tak się nazywa. Widziałam w harmonogramie zajęć trenera.
- I to tak cię cieszy, bo...?
- Wiadomo, że każdy uczeń musi zgłosić u pielęgniarki, jakie lekarstwa zażywa na receptę. - Znacząco poklepała przednią kieszeń plecaka, w której nosiłam żelazo. - Podobnie wiadomo, że gabinet lekarski jest dogodnie zlokalizowany w obrębie sekretariatu, gdzie, tak się akurat składa, przechowują kartoteki uczniów. - Z płonącymi oczami Vee objęła mnie mocno i pchnęła w stronę drzwi. - Czas na prawdziwe śledztwo!

Biedny facet. Lasiu, przeleć może nogę od krzesła, boś jest niedojebana na kilometry. I nie, żebym rozumiała, co jej właściwie ma dać ten stalking.
Wiedzę na temat zwierzyny do upolowania i przelecenia.

- Słucham?
Wysiliłam się na uśmiech do sekretarki, licząc, że wygląda bardziej szczerze, niż w moim odczuciu.
- Codziennie biorę w szkole lekarstwo na receptę, a przyjaciółka... - utknęłam na słowie „przyjaciółka" z myślą, czy po tym dniu jeszcze kiedykolwiek nazwę tak Vee.
[To może, nie wiem, trzeba było jej odmówić?] - Wiem od przyjaciółki, że powinnam zgłosić to pielęgniarce. Chciałabym spytać, czy na pewno?
Nie mogłam uwierzyć, że stoję tam z zamiarem popełnienia przestępstwa. Ostatnio często zachowywałam się nietypowo. Najpierw późnym wieczorem poszłam za Patchem do podejrzanej spelunki.

Znaczy ten klub z bilardem to była speluna? Aha.
Straszliwa i podła. Mordownia wręcz.

Teraz właśnie miałam węszyć w jego kartotece ucznia. Co było ze mną nie tak? Albo inaczej - co takiego miał w sobie Patch, że ilekroć pojawiał się w moich myślach, wyraźnie nie mogłam się oprzeć, żeby go ocenić negatywnie?

Ale jaki to ma związek z poprzednim zdaniem?
Nie wiem, lasia ałtorka najwyraźniej zgubiła wątek.

- Tak - odpowiedziała poważnie sekretarka. – Należy zgłaszać wszelkie leki. Gabinet lekarski jest tam, trzecie drzwi na lewo, naprzeciwko rejestru uczniów. – Wskazała hol za sobą. - Gdyby pielęgniarki nie było, możesz usiąść na leżance w gabinecie. Powinna lada chwila wrócić.
Skupiłam się na zabłąkanej w głowie dokuczliwej myśli. Patch stwierdził, że w zeszłym roku nie chodził do szkoły. Byłam prawie na sto procent pewna, że to kłamstwo, jeśli jednak nie kłamał, to czy w ogóle miał uczniowską kartotekę? Doszłam do wniosku, że musi tam być przynajmniej jego adres. No i wykaz szczepień plus oceny z poprzedniego semestru.

Uczniowską kartotekę ma każdy uczeń szkoły, na ogół.

W każdym razie ewentualne zawieszenie wydało mi się stanowczo za wielką karą, jaka mi groziła za to, że postanowiłam zerknąć w jego papiery.
Oparłam się ramieniem o ścianę i spojrzałam na zegarek. Vee kazała mi czekać na sygnał. Powiedziała, że będzie oczywisty.
Super.
Ponownie zadzwonił telefon i sekretarka odebrała. Zagryzając wargi, znów prędko obejrzałam się na drzwi z napisem KARTOTEKI UCZNIÓW. Uznałam, że pewnie są zamknięte na klucz. W końcu dokumenty uczniów uważa się za ściśle tajne. Stwierdziłam, że nieważne, jaki Vee obmyśliła sposób na odwrócenie uwagi, bo jeśli będą zamknięte, i tak nie wejdę do środka.
[Bardzo odkrywcze. Kapitan Oczywistość już leci z medalem.] Przerzuciłam plecak na drugie ramię. Minęła kolejna minuta. Pomyślałam, że może lepiej się ewakuować...
A jeśli Vee się nie myli i Patch faktycznie za mną łazi? Siedzieliśmy razem na biologii, a kontaktując się z nim regularnie, mogłam być narażona na niebezpieczeństwo. Więc miałam obowiązek się bronić...

Nie wiem, może ja jestem jakaś upośledzona poznawczo, ale znowu nie widzę tu żadnego ciągu przyczynowo-skutkowego.
Nie kminię. Lasia podejrzewa, że koleś może ją zgwałcić i zamordować na zajęciach z biologii?

Prawda?
Nie, powinnaś być bierna, podczas gdy ktoś cię będzie prześladować, gwałcić i mordować.

W sekretariacie zrobiło się jakoś dziwnie cicho. Wtem zza rogu wyłoniła się Vee. Skradała się w moją stronę, kucając z rękami przywartymi do ściany i rzucając przez ramię ukradkowe spojrzenia. Poruszała się jak szpiedzy w starych filmach.
Jakoś nie pamiętam filmów, w których szpiedzy robili z siebie pajaców i zwracali uwagę wszystkich.
Ja pamiętam, polski serial. “Czas honoru” się nazywał.
Chyba horroru umysłowego dla widza. I mimo wszystko, trudno go nazwać starym...

- Wszystko pod kontrolą - wyszeptała.
- Co się stało z sekretarką?
- Musiała na moment wyjść.
- Musiała? Chyba jej nie uszkodziłaś?
- Tym razem jeszcze nie.
- Łaska boska!
- Zadzwoniłam z budki, że w szkole jest bomba - dodała Vee. - Sekretarka zawiadomiła policję i poleciała szukać dyrektora.

Szczwany plan na miarę Izmy. Bo Baldrick wymyśliłby lepszy.

- Vee!
Klepnęła się w nadgarstek.
- Czas leci. Lepiej żeby nas tu nie było, jak przyjadą gliny.
Coś podobnego.
Zmierzyłyśmy wzrokiem drzwi pokoju z kartotekami. Nasunęła sobie rękaw na pięść i łupnęła w okienko. Na nic.
- To dopiero rozgrzewka - oznajmiła i znów się zamachnęła, ale złapałam ją za rękę.
- Może nie są zamknięte. - Przekręciłam gałkę i drzwi się otworzyły.

Jeśli pozwolicie, ja teraz uronię samotną, diamentową łzę nad galopującym debilizmem bohaterek.

- Żadna frajda - westchnęła Vee.
Cóż, rzecz gustu.

Bo najlepiej byłoby wybić szybę i dołożyć sobie do listy zarzutów jeszcze i włamanie. Więzienie stanowe serdecznie zaprasza.

- Właź - poinstruowała Vee. - Ja idę czatować. Jak wszystko się uda, spotkamy się za godzinę. Czekaj w meksykańskiej restauracji na rogu Drakę i Beech.
I w kucki wycofała się z korytarza.
Przystanęłam w pół kroku do wąskiego pomieszczenia, które wypełniały rzędy szafek na akta. Zanim sumienie zdążyło mi to wyperswadować, weszłam do środka i opierając się o drzwi plecami, zatrzasnęłam je za sobą.

Zamykanie ich normalnie wyszło z mody.

Biorąc głęboki wdech, ściągnęłam plecak i w pośpiechu zaczęłam wodzić palcami po przednich ściankach szafek.
Łatwiej byłoby, gdyby czytała co na nich napisano, zamiast macać...

Znalazłam szufladę oznaczoną: CAR-CUV. Otworzyłam jo jednym ruchem, aż zastukotała. Karty były wypisane ręcznie i zaczęłam się zastanawiać, czy ogólniak w Coldwater jest jedyną nieskomputeryzowaną szkolą w całych Stanach.

Komputeryzacja według kretynki: możliwość drukowania kart do papierowej kartoteki.

Wreszcie natknęłam się na nazwisko „Cipriano".
Wyszarpnęłam kartę z zapchanej szuflady. Chwilę trzvmałam ją w rękach, usiłując sobie wmówić, że to, co zamierzałam zrobić, jest w sumie całkiem białe.

A nawet różowe i sparklujące.

Nawet gdyby wewnątrz kryły się dane osobiste Patcha, to jako jego koleżanka z lekcji biologii miałam prawo je znać.
Gdyż ponieważ? Dobra, wiem, jest hirołiną i dyżurną merysujką opowieści.

W korytarzu za drzwiami rozległy się głosy.
Spojrzałam w kartę i aż się wzdrygnęłam. Nie wynikało z niej nic.

Znaczy się co, pusta była, czy wypisana losowymi zbitkami liter?

Głosy były coraz bliżej. Byle jak wetknęłam kartę i pchnięciem zamknęłam szufladę. Odwróciwszy się, zamarłam. Za okienkiem właśnie zatrzymał się dyrektor i pochwycił moje spojrzenie.
Cokolwiek mówił do grupki składającej się przypuszczalnie z najważniejszych wykładowców szkoły, przytłumiła to szyba.
- Proszę mi wybaczyć na moment - dotarło do mnie nagle.
Hałaśliwa grupa poszła dalej, ale bez dyrektora, który otworzył drzwi.
- Uczniom nie wolno tu przebywać - pouczył. Próbowałam przybrać bezradną minę.
- Bardzo przepraszam. Szukam gabinetu lekarskiego. Pani sekretarka powiedziała, że to trzecie drzwi po lewej, ale chyba coś mi się pomieszało... - Rozłożyłam ręce. - No i się zgubiłam.
Nim dyrektor zareagował, szarpnęłam zamek plecaka.
- Muszę je zgłosić... tabletki z żelazem - wyjaśniłam. - Mam anemię.
Przyglądał mi się chwilę, marszcząc brwi. Niemal zobaczyłam, jak się zastanawia, czy zostać i policzyć się ze mną, czy zająć się bombą. Ruchem brody wskazał mi korytarz.

Nie no, dyr jest tak ofiarny, że jest gotowy wylecieć w powietrze dyscyplinując uczennicę. Cóż za oddanie pracy, doprawdy.

Nora i Vee jadą do restauracji.

Vee ma bujne kształty, jasną, skandynawską karnację -i w niekonwencjonalny sposób jest bardzo seksowna.
Bo bujne kształty konwencjonalnie seksowne nie są, skądże.
Apppsolutnie.

Bywały dni, kiedy nie zazdrościłam jej tego wyłącznie w imię przyjaźni. Jedyny mój atut przy niej to nogi. I może przemiana materii. Z pewnością jednak nie włosy.
Kiedy odeszła, zagapiłam się na pomocnika kelnera kilka stolików od nas. Mozolnie zmywał blat szmatą. W jego ruchach i zmarszczeniu koszuli na pięknie ukształtowanych plecach było coś dziwnie znajomego.

Znajome zmarszczki na koszuli. Padłam. I nie wstanę przez chwilę.

Jakby czując, że jest obserwowany, wyprostował się i odwrócił. Utkwił we mnie wzrok dokładnie w momencie, gdy sobie uprzytomniłam, czemu wydał mi się znajomy.
To był Patch.
Myślałam, że padnę. O mało nie walnęłam się w czoło, kiedy mi się przypomniało, że przecież pracuje w Granicy.
Wytarł ręce w fartuch i podszedł do naszego boksu, najwyraźniej ubawiony, że rozglądnąwszy się za jakąś drogą ucieczki, zakłopotana przywarłam do ściany.

Tę laskę ktoś z piwnicy wypuścił dopiero co? Czy z psychuszki? Bo reakcja dziką chęcią panicznej ucieczki na kogoś, kogo się zwyczajnie nie lubi, normalna nie jest.

- Proszę, proszę - powiedział. - Pięć dni w tygodniu ze mną już ci nie wystarcza? Musiałaś mi
poświęcić jeszcze wieczór?
- Wybacz tak niefortunny zbieg okoliczności.
Patch wśliznął się na miejsce Vee i położył ręce na blacie. Były długachne, sięgały daleko poza granicę polowy stolika. Wziął moją szklankę i zaczął ją obracać w dłoniach.

Oryginalna poza, acz zapewne niewygodna.

- Tu wszystko zajęte - poinformowałam, a kiedy nie zareagował, wyrwałam mu szklankę i upiłam trochę wody, przypadkiem połykając kostkę lodu, która w drodze do żołądka poraziła mnie jak prąd. - Zamiast się bratać z klientami, weź się lepiej do roboty - wykrztusiłam.
- Co robisz w niedzielny wieczór? - zapytał z uśmiechem.
Prychnęłam. Niechcący.
- Zapraszasz na kolację?
- Hardziejesz. Podoba mi się to, Aniele.
- Nie interesuje mnie, co ci się podoba. Nigdzie z tobą nie pójdę. Na żadną randkę.

Durr. Lasko, on cię jeszcze nigdzie nie zaprosił.

- Chciałam się grzmotnąć za podniecającą spekulację pod tytułem: „Czym by się mógł skończyć wieczór sam na sam z Patchem?". Uznałam, że nie mówi serio, tylko z niejasnych powodów po prostu się ze mną drażni.
- Zaraz, zaraz, nazwałeś mnie Aniołem?
- Bo co?
- Bo mi się to nie podoba.
Uśmiechnął się.
- Trudno, tak zostanie.
Pochylił się nad stołem, uniósł dłoń do mojej twarzy i przesunął mi kciukiem po wargach. Cofnęłam się, ale za późno.
Roztarł błyszczyk kciukiem i palcem wskazującym.
- Ładniej ci bez tego.

W tym momencie powinien dostać gonga w paszczę.

Starając się trzymać tematu naszej rozmowy, z całych sił udawałam, że jego dotyk w ogóle nie zrobił na mnie wrażenia. Odrzuciłam włosy do tyłu i podjęłam poprzedni wątek:
- Zresztą i tak nie wolno mi wychodzić z domu, kiedy na drugi dzień jest szkoła.
- Fatalnie. Na plaży jest impreza. Liczyłem, że pójdziemy razem.
Zabrzmiało to szczerze.
Nie umiałam go rozgryźć. Zupełnie. Wciąż podniecona tą myślą, wzięłam spory łyk przez słomkę, próbując ochłodzić uczucia zastrzykiem lodowatej wody. Samotne chwile z Patchem byłyby intrygujące, no i ryzykowne. Lekko skołowana, postanowiłam powierzyć tę kwestię intuicji.

Szalenie ryzykowne. Ryzykowało się mianowicie tym, ze od nadmiaru buractwa i durnych odzywek ze strony Patcha zostanie się z trwałym facepalmem.

Ziewnęłam teatralnie.
- Jak słyszysz, potem rano jest szkoła. - Z nadzieją, że utwierdzę w tym raczej siebie niż jego, dodałam:
- Skoro ta impreza odpowiada tobie, to jestem prawie pewna, że mnie nie zainteresuje.
Dobra - pomyślałam. - Sprawa załatwiona. I nagle, bez uprzedzenia, zapytałam:

Bo tak zwyczajnie powiedzieć “Nie, nie idę i cześć” to się nie dało?

- Właściwie dlaczego chcesz się ze mną umówić?
Do tej chwili wmawiałam sobie, że mam w nosie, co Patch o mnie myśli. Teraz jednak poczułam, że to kłamstwo. I nawet gdybym później miała za to słono zapłacić, rozpierała mnie tak wielka ciekawość jego osoby, że byłam gotowa pójść z nim wszędzie.
- Chcę pobyć z tobą sam na sam - odpowiedział i w okamgnieniu moja linia obrony wzięła w łeb.

No...  to jest taki więcej logiczny cel umawiania się, czym ona się wstrząsa?
Kapitan Oczywistość będzie miał pełne ręce roboty...

- Chcę pobyć z tobą sam na sam - odpowiedział i w okamgnieniu moja linia obrony wzięła w łeb.
- Posłuchaj, nie chcę być niegrzeczna, ale...
- Właśnie widzę.

To jest powieść dla młodzieży, ta? I ałtorka naprawdę mniema, że nastoletnie panny powinny się dowiedzieć, że odmowa facetowi jest niegrzecznością?

- Sam się dopraszasz! - krzyknęłam pięknie i bardzo dojrzale. - Koniec dyskusji! Nie idę na imprezę.
- Bo rano jest szkoła, czy może boisz się zostać ze mną sam na sam?
- I jedno, i drugie - tak jakoś mi się to wymsknęło.
- Boisz się facetów czy... tylko mnie?
Wzniosłam oczy do nieba na znak, że na takie głupie pytania nie mam zamiaru odpowiadać.
- Czujesz się przy mnie niepewnie? - Nie wykrzywił ust, ale i tak było widać, że jest rozbawiony taką hipotezą.
Szczerze mówiąc, tak właśnie na mnie działał. Poza tym uwielbiał pozbawiać mnie zdolności logicznego myślenia.

Czego, słucham?

- Przepraszam - powiedziałam. - O czym mówiliśmy?
- O tobie.
- O mnie?
- O twojej intymności.
Roześmiałam się, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
-Jeśli chodzi ci o mnie... i płeć przeciwną... to Vee już mi zrobiła taki wykład. Nie chce mi się go słuchać ponownie.
- A co ci powiedziała roztropna i poczciwa Vee?
Zaczęłam bawić się rękami, więc prędko je schowałam.
- A czemu cię to tak ciekawi?
Lekko pokręcił głową.
- Ciekawi? Rozmawiamy o tobie. Wręcz f(r)apuje - odparł z bajecznym uśmiechem. Serce mi stanęło.
- Zajmij się lepiej pracą - upomniałam.
- Wierz albo nie, ale cieszę się, że w szkole nie ma faceta, który by spełniał twoje oczekiwania.
- Zapomniałam, że jesteś autorytetem w dziedzinie moich tak zwanych oczekiwań - odpowiedziałam z drwiną.
Spojrzał na mnie tak, że poczułam się przezroczysta.
- Nie jesteś wycofana, Noro. Nieśmiała też nie. Po prostu musisz mieć naprawdę silną motywację, żeby sobie zadać trud poznania drugiej osoby.

To jest eufemizm na określenie nadętej bździągwy?

- Nie rozmawiajmy już o mnie.
- Wydaje ci się, że potrafisz każdego rozpracować.
- Nic podobnego - odparłam. - Bo przykładowo... bo na przykład nie wiem nic... o tobie.
- Nie jesteś gotowa na znajomość ze mną.

To niebezpieczne! Mógłbym cię skrzywdzić! ...A nie, to nie ten utfur.

Nie zabrzmiało to nonszalancko. Miał śmiertelnie poważny wyraz twarzy.
- Zajrzałam do twojej kartoteki.
Moje słowa zawisły w powietrzu sekundę przed spotkaniem naszych spojrzeń.
- Z pewnością jest to nielegalne - szepnął.
- Ale nic w niej nie ma. Żeby choć wykaz szczepień.
Nawet nie udając zaskoczenia, rozsiadł się wygodnie. Oczy zabłysły mu jak obsydian.

No przecież. Takiemu hirołowi nie mogły rozbłyskać zwyczajniej.

- I mówisz mi o tym, bo się boisz, że wywołam epidemię? Odry czy świnki?
- Mówię ci, żebyś wiedział, że czuję, iż coś jest z tobą nie w porządku. Nie wszystkich udało ci się okpić. Dowiem się, co kombinujesz. I wszystko obnażę.
- Nie mogę się doczekać.
Zarumieniłam się, za późno łapiąc aluzję. Nad głową Patcha zobaczyłam, jak między stołami przemyka w naszą stronę Vee.

Te stoły na suficie były?

- Idzie Vee - ostrzegłam. - Odejdź!
Nie ruszył się z miejsca, wpatrzony we mnie i zadumany.
- No co się tak gapisz? Zaczął się zbierać.
- Bo jesteś zupełnie inna, niż sądziłem.
- Ty też - skontrowałam. - Jesteś gorszy.
Aleś mu pojechała…

Następnego dnia rano, kiedy zadzwonił dzwonek, stwierdziłam zdumiona, że na pierwszej lekcji - wuefie - pojawił się Elliot. Miał na sobie baseballowe spodenki do kolan i białą bluzę Nike.
Baseballowe gatki są do kolan tak jakby z definicji, mam wrażenie.

Był w nowych, drogich tenisówkach. Zauważył mnie, podając pani Sully jakąś karteczkę. Pomachał mi i przysiadł się do mnie na trybunie.
- Byłem ciekaw, kiedy znów na siebie wpadniemy - powiedział. - W sekretariacie odkryli, że dwa lata nie chodziłem na wuef. W szkołach prywatnych nie jest obowiązkowy. Teraz debatują, jak w mój dwuletni program wcisnąć jeszcze dwa zaległe lata. No więc jestem. Wuef mam na pierwszej i czwartej lekcji.
- Nadal nie wiem, dlaczego się przeniosłeś.
Żeby być blisko Mary Sue, oczywiście.
- Straciłem stypendium, a rodziców nie było stać na moją naukę.
Pani Sully zagwizdała.
- Rozumiem, że ten gwizdek coś oznacza? - spytał Elliot.

Następne dziecko z piwnicy.

- Dziesięć okrążeń sali, bez obcinania rogów. - Podniosłam się z miejsca. - Jesteś wysportowany?
Elliot poderwał się i zatańczył na poduszeczkach dużych palców.
[Naprawdę próbuję to sobie wyobrazić, ale chyba mnie to przerasta] Wykonał kilka wymachów nogami w powietrzu. Zakończył występ wykopem, o mało nie wybijając mi zębów, po czym odparł z uśmiechem:
- Wysportowany? Do szpiku kości.

Sobie właśnie wyobraziłam ten gimnastykujący się szpik...

Dziesięć razy obiegliśmy salę w kółko i wyszliśmy na zewnątrz. Zebrała się paskudna mgła, zatykająca płuca tak, że nie mogłam oddychać. Z nieba spadło kilka kropel w usilnej próbie uraczenia Coldwater burzą. Zerknęłam w stronę drzwi budynku, lecz na próżno: pani Sully była jak z kamienia.
To z czego ta mgła była? Siarka piekielna?

- Potrzebuję dwóch kapitanów do softballu! - krzyknęła. - Żwawo, proszę mi tu nie spać! Ręce w górę, czekam! Jak się ktoś nie zgłosi, to wybiorę sama, a ja nie zawsze gram fair!

Zastanawiam się, dlaczego aŁtorka nie może chociaż poudawać, że jej powieść nie jest zrzynką ze Zmierzchu. No bo nie mogli się chociaż spotkać na lekcji matematyki, a zagrać w tenisa?
To wymagałoby zbyt wielkiego wysiłku intelektualnego.

Elliot podniósł rękę.
- Świetnie - powiedziała do niego pani Sully. - Podejdź tu, do bazy domowej. A na kapitana czerwonych poproszę... Marcie Millar.
- Czemu nie. - Marcie omiotła wzrokiem Elliota.
- Elliot, nie ociągaj się, wybieraj - zachęciła pani Sully.
Elliot podrapał się po brodzie i obejrzał całą klasę, oceniając wyłącznie po wyglądzie, kto z nas będzie najlepszy do ataku, a kto do obrony.
- Nora - powiedział.

Ktoś się czuje zaskoczony?

Marcie dotknęła dłonią karku i się roześmiała.
- Dzięki - zwróciła się do Elliota, posyłając mu zjadliwy uśmiech, który z nieznanych mi przyczyn
hipnotyzował płeć przeciwną.
- Za co? - spytał Elliot.
- Za wystawienie nam zwierzyny. - Wskazała palcem na mnie. - Istnieje sto powodów, dla których ja jestem cheerleaderką, a Nora nie. Najważniejszy z nich to koordynacja ruchów.
Popatrzyłam na nią krzywo i podchodząc do Elliota, wciągnęłam przez głowę niebieską koszulkę.
- Przyjaźnię się z Norą - spokojnie, niemal chłodno oznajmił Marcie Elliot.
Ma to fundamentalne znaczenie przy wyborze drużyn. Przesadził, ale nie miałam ochoty go poprawiać. Marcie zrobiła taką minę, jakby ją oblano kubłem lodowatej wody, co bardzo mnie ucieszyło.
- Bo nie poznałeś nikogo lepszego. Na przykład mnie.
Owinęła włosy wokół palca.
- Jestem Marcie Millar. Wkrótce o mnie usłyszysz.

Przeraża mnie wizja podrywu i stosunków międzyludzkich w tym dziele.

Albo miała tik, albo do niego mrugnęła.
Elliot zupełnie nie zareagował i jego notowania u mnie od razu poszły w górę. Byle koleś natychmiast padłby na kolana i błagał Marcie, by mu łaskawie poświęciła swa uwagę.

Chyba współczuję aŁtorce wizji faceta.
Ależ jaka to subtelna żaluzja, że na bohaterkę lecą tylko nie byle kolesie. Wyjątkowi, wicie.

- Chcecie tak stać do południa i czekać, aż się rozleje, czy wreszcie weźmiecie się do roboty? - zapytała pani Sully.
Po wybraniu drużyn Elliot wziął nas do boksu i ustalił porządek pałkowania.

Eee... czego?

Nasunął mi kask na głowę i wręczył kij.
- Grey, zaczynasz. Wystarczy nam tylko bezpieczne zagranie.
Biorąc zamach dla wprawy, o mały włos nie zwaliłam go z nóg.
- A ja już liczyłam na home run.
- Doczekasz się i tego. - Skierował mnie do bazy domowej - Stań na stanowisku miotania i z całej siły się zamachnij.

Skoro laska z pałą stoi na stanowisku miotacza, to jak ten miotacz ma jej rzucić piłkę?

Oparłam kij na barku, z myślą, że przy oglądaniu World Series powinnam bardziej uważać. Okej, może powinnam to oglądać. Kask spadł mi na oczy, więc go uniosłam, próbując mierzyć wzrokiem kwadrat, który całkiem zasłoniły upiorne smugi mgły.
Marcie Millar zajęła pozycję miotacza. Kiedy wyciągała piłkę przed siebie, spostrzegłam, że celuje we mnie serdecznym palcem. Częstując towarzystwo kolejnym jadowitym uśmiechem, zalobowala piłkę we mnie.
Trafiła mnie i piłka zaryła w piachu po niewłaściwej stronie linii faulu.
- To się nazywa uderzenie! - wykrzyknęła pani Sully z pozycji między pierwszą i drugą bazą.
Elliot wrzasnął z boksu:
- Przesadziłaś ze spinem! Poślij jej czysty rzut!

Po polsku się mówi “Za mocno podkręciłaś”...

Dopiero po chwili uzmysłowiłam sobie, że nie mówi do mnie, tylko do Marcie.
Marcie znów cisnęła piłkę, która przemknęła łukiem przez ponure niebo. Wykonałam zamach i znowu chybiłam.
- Druga nieudana - spod maski łapacza odezwał się Anthony Arnowitz.
Spojrzałam na niego surowo.
Odsuwając się od bazy domowej, zrobiłam jeszcze kilka zamachów dla wprawy. Elliot, który podszedł od tyłu, o mało nie dostał w głowę. Otoczywszy mnie ramionami, położył dłonie na kiju równo z moimi.
- Pokażę ci - szepnął mi do ucha. - O tak. Czujesz? Wyluzuj. A teraz skręć biodra, wszystko polega na ruchu wokół osi bioder.
Zaczerwieniłam się, widząc, że jesteśmy pod obserwacją całej klasy.

Tak, bo cała klasa nie ma nic lepszego na meczu, niż gapić się na hirołinę.

- Chyba rozumiem, dzięki.
- Znajdźcie sobie ustronniejsze miejsce! - zawołała do nas Marcie.
Zawodnicy stojący w kwadracie wybuchnęli śmiechem.
- Gdybyś rzucała przyzwoicie - odkrzyknął Elliot - Nora trafiłaby w piłkę.
- Jestem gotowa.
- Nora też. - Elliot ściszył glos, mówiąc już tylko do mnie: - Odpuść kontakt wzrokowy, gdy tylko ciśnie piłkę. Jej rzuty są nieczyste, więc musisz się postarać.

Nieczyste i zalatują siarką piekielną.

- Wstrzymujecie rozgrywkę! - ryknęła pani Sully.
W tej samej chwili rozproszył mnie odgłos z parkingu za boksem. Tak jakby ktoś wolał mnie po imieniu. Odwracając się, poczułam, że to jednak nie wołanie. Wypowiedziano je bezgłośnie - w mojej głowie.
- Noro.
Patch miał na sobie wypłowiałą czapkę baseballową. Wczepiony palcami w siatkę ogrodzenia, opierał się o nią. Mimo zimna był bez płaszcza. Od stóp do głów na czarno.
Na głowie miał czarną, czarną kominiarkę, a w domu czarny, czarny pokój z, czarnym, czarnym łóżkiem, pokrytym czarną, czarną pościelą. I jeździ czarną, czarną wołgą. Przyglądał mi się nieprzeniknionym wzrokiem, ale stwierdziłam, że to pozory. Czego?
W głowę wkradły się kolejne słowa:
-Lekcja wywijania kijem? Niezłe... wyczucie.

Mam fundamentalne pytanie, dlaczego temu kretynowi nikt jeszcze nie dał w mordę, albo, lepiej, w jaja?
Zaiste nie wiem.

By jakoś się uspokoić, wzięłam wdech i powiedziałam sobie, że to tylko wyobraźnia. W przeciwnym razie musiałabym uznać, że Patch posiada moc przelewania we mnie myśli, co byłoby niedorzeczne. Po prostu niemożliwe. Chyba że miałam majaki - co przeraziło mnie jeszcze bardziej niż myśl, że Patch przekracza granice normalnej komunikacji i zależnie od swojego widzimisię potrafi przemawiać do mnie, nawet nie otwierając ust.
- Grey! Skup się wreszcie!
Zamrugałam oczami, ożywając dokładnie w chwili, gdy piłka ruszyła przez mgłę w moim kierunku. Już miałam wziąć zamach, kiedy usłyszałam:
-Jeszcze... nie.
Wstrzymałam się, czekając na piłkę. Kiedy się zniżyła, wystąpiłam naprzód, do brzegu bazy domowej. Zamachnęłam się ze wszystkich sil.
Rozległ się potworny trzask i kij zadrżał mi w rękach. Piłka trafiła w Marcie, która przewróciła się na plecy. Przemykając między drugim bazowym i drugą bazą. piłka wpadła w podskokach na trawę najdalszej części boiska.
- Nora, biegnij! - wydarli się z boksu moi zawodnicy. -Biegnij!!!
Pognałam.
- Rzuć kij! - wrzasnęli. Cisnęłam go na bok.
- Zostań w pierwszej bazie! Nie zostałam.
Wbiegłszy na narożnik pierwszej bazy, okrążyłam go i popędziłam w stronę drugiego. Piłkę miał teraz lewy polowy, przygotowany, żeby mnie wyrzucić. Z pochyloną głową napięłam ramiona, starając się sobie przypomnieć, jak wchodzą na bazę zawodowcy w ESPN. Do przodu stopami czy głową?

Ich czegoś uczą na tym w-fie? Bo póki co mam wrażenie, że nauczycielka kazała im zagrać bez wyjaśnienia jakichkolwiek zasad.
Oczywiście, że wf nie służy do nauki czegokolwiek. Jakby im nauczycielka chciała coś tłumaczyć nie zostałoby czasu na sceny lansu i wstrząsu.

Przystanąć, paść i potoczyć się po ziemi?
Piłka pożeglowała do drugiego bazowego, wirując mi biało przed oczyma. W boksie rozległo się radosne skandowanie: „Wchodź!", ale wciąż nie byłam pewna, czy na ziemi mają się najpierw znaleźć moje buty, czy ręce.
Drugi bazowy złapał piłkę w locie. Z rozpostartymi ramionami dałam nura naprzód. Nagle znikąd pojawiła się rękawica i spikowała na mnie. Zderzyła się z moją twarzą. Poczułam ostry zapach skóry... Zwinęłam się na ziemi, z ustami pełnymi żwiru i piaskiem pod językiem.
- Faul! - zawołała pani Sully.

A od kiedy w baseballu zatrzymuje się zawodnika wchodzącego do bazy rękawicą?

Powlokłam się na bok, sprawdzając, co mam uszkodzone. Biodra przeszywał dziwny, jednocześnie palący i zimny ból. Podwinąwszy spodenki, stwierdziłam, że nogi wyglądają, jak po ataku pięciu kotów. Pokuśtykałam do boksu i padłam na ławkę.
- Słodkie - odezwał się Elliot.
- Chodzi ci o moje przedstawienie czy rozdarcie na nodze? - odparłam i podkulając kolano, delikatnie otarłam je z piasku.

Przemawiała z gębą pełną żwiru?

Elliot pochylił się i podmuchał mi kolano. Co większe kawałki żwiru pospadały na ziemię. Na chwilę zapadła krępująca cisza.
- Dasz radę chodzić? - spytał.
Wstając, pokazałam mu, że choć noga jest zadrapana i cala utytłana, to nadal mi służy.
-Jak chcesz, pójdziemy do gabinetu lekarskiego. Zabandażują cię - powiedział.

Niech jeszcze jej gips włożą. I zrobią tomografię komputerową oraz rezonans magnetyczny.

- Nie trzeba, nic mi nie jest. - Zerknęłam na siatkę, za którą stał Patch, ale zdążył się już ulotnić.
- Tamten przy ogrodzeniu to twój chłopak? - zapytał Elliot.
Zdziwiłam się, że go zauważył. Bo przecież był odwrócony plecami.
- Nie - odpowiedziałam. - Kolega. W sumie nawet nic kolega. Siedzimy razem na biologii.
- Czerwienisz się.
- To pewnie rumieńce od wiatru.
W głowie wciąż rozbrzmiewał mi głos Patcha. Serce biło szybciej, co dziwne jednak, nie byłam rozpalona.

Lasia przed chwilą biegała, więc to, że jest czerwona jak pomidor i serce jej wali jest zjawiskiem dosyć normalnym i najzupełniej nieromantycznym.

Czyżby przemawiał wprost do moich myśli? Czy umożliwiała mu to jakaś niewytłumaczalna więź pomiędzy nami? A może zwariowałam?
Elliot najwyraźniej mi nie dowierzał.
- Jesteś pewna, że nic was nie łączy? Nie chciałbym się uganiać za zajętą dziewczyną.
- Nic - odparłam. A już na pewno nic takiego, nad czym nie miałabym kontroli. Zaraz! Co Elliot powiedział?
-Słucham?
Uśmiechnął się.
- W sobotę wieczór na nowo otwierają Delphic Sea-port i chciałbym się tam wybrać z Julesem. Zapowiada się ładna pogodna. Może wpadłybyście z Vee, co ty na to?
Musiałam chwilę pomyśleć nad tą propozycją. Byłam pewna, że jeśli mu odmówię, Vee mnie zamorduje. Poza tym randka z Elliotem mogłaby mi pomóc uporać się z niewygodnym pociągiem do Patcha.
- Z chęcią - odpowiedziałam.

Podoba jej się Patch, więc umawia się z Elliotem. Niezmiernie logiczne.

Nora idzie do domu i…

W miarę szorowania zlewu siwy kok Dorothei zaczął się rozsypywać.
Wyszło mi, że ten kok szorował zlew.
Mnie również.

-Jutro wyjeżdżam na konferencję - oznajmiła. - Do Portland. Doktor Melissa Sanchez będzie miała wykład, twierdzi, że człowiek wmyśla w siebie [że co robi?] bardziej seksowne „ja". Hormony to silny narkotyk. Jeśli im nie powiemy o swoich potrzebach [dla mnie rozmawiane z wydzielinami organizmu to lekka psychodela, ale może nie jestem nowoczesna], ich działanie ma odwrotny skutek. Działają przeciwko nam. - Odwróciła się i dla większego nacisku wymierzyła we mnie butelką ajaksu. -Teraz budzę się rano i siadam przed lustrem z czerwoną szminką. „Jestem seksowna - piszę. [Ale że tą szminką na lustrze, czy jak?] - Mężczyźni mnie pragną. Dzisiaj sześćdziesiąt pięć lat to tak jak dawniej dwadzieścia pięć".
Hormony - piąta kolumna twego organizmu.

Moja córka zrobiła sobie implanty. Mówi, że zrobiła to dla siebie, ale która kobieta poprawia cycki dla siebie? Przecież to jest ciężar. Zrobiła to dla mężczyzny.
-Mam nadzieję, że ty dla chłopca nie robisz takich głupstw, Noro. - Pogroziła mi palcem.
- Dorth, wierz mi: w moim życiu nie ma żadnych chłopców.
No dobra, wprawdzie obchodząc mnie z daleka, przyczaiło się na mnie aż dwóch, ale że nie znałam ich za dobrze, a jeden wręcz mnie przerażał, najbezpieczniej było przymknąć oczy i udawać, że nie istnieją.

O tak, świetny sposób na stalkera, genialny.
Metoda na strusia.

- To i dobrze, i źle - powiedziała gderliwie Dorothea. - Jak spotkasz niedobrego chłopca, napytasz sobie biedy, a jak będzie dobry, wtedy znajdziesz miłość - jej głos nostalgicznie złagodniał.

Posada Kapitana Oczywistość jest już zajęta. Poza tym, ja jakoś nie pałam miłością do wszystkich dobrych ludzi.

Nadszedł czas, aby zmienić temat:
- A co u, mmm, twojego wnuka... Lionela?
Wybałuszyła oczy.
- Masz słabość do Lionelka?
- Nieeeee.
- Ja mogę coś wymyślić...
- Nie, Dorotheo, daj spokój. Dziękuję, ale... w tej chwili jestem skupiona głównie na ocenach. Marzę o prestiżowym college'u.
- Gdybyś w przyszłości...
- Dam ci znać.
Dokończyłam precel przy wtórze monotonnej paplaniny Dorothei, wrzucając „mhm" za każdym
razem, gdy milkła, czekając na reakcję. Bez reszty pochłaniała mnie kwestia wieczornego spotkania z Elliotem. Z jednej strony zapowiadało się fantastycznie. Im dłużej się jednak nad tym zastanawiałam, tym większe ogarniały mnie wątpliwości.
I choćby dlatego że znałam go zaledwie parę dni.

Boru, a co, ma zamiar zgwałcić go nogą od krzesła? Bo nie widzę, żeby w innym wypadku krótka znajomość była jakąś przeszkodą do towarzyskiego spotkania.
Nie no, przecież z facetem nie można spotkać się zwyczajnie i towarzysko. To musi być od razu wielkie uczucie, albo chociaż przyzwoita chuć.

Poza nie byłam pewna, jak odniesie się do tego mama.

Niechybnie go odstrzeli, wszak to straszne mieć kolegę, albo, nie daj boru... *teatralnym szeptem* CHŁOPAKA!

Czas płynął nieubłaganie, a Delphic Seaport był oddalony o co najmniej pół godziny drogi. Nie mówiąc o tym, że słynął mocno odjechanych weekendowych imprez... Zadzwonił telefon. Na ekraniku wyświetlił się numer Vee.
- Robimy coś dzisiaj? - zapytała.
Otworzyłam usta, starannie ważąc odpowiedź. Gdybym jej powiedziała o Elliocie, nie miałabym odwrotu.
- Kurde! - zapiszczała Vee. - Kurdekurdekurde! Rozlałam lakier do paznokci na kanapę. Moment, wezmę jakiś papierowy ręcznik. Czy woda rozpuszcza lakier?

Borze, ta laska jest patentową idiotką. Też ją ktoś w piwnicy trzyma, że nie wie takich rzeczy.
To jest powieść o Dzieciach Piwnicy.

Dorothea przeniosła się do łazienki. Nie miałam ochoty trwonić wieczoru na słuchanie, jak zrzędzi, myjąc wannę I umywalkę, więc podjęłam decyzję.
a) To po cholerę pracuje jako gospodyni? b) Wciąż zadziwia mnie empatia lasi...

- Co powiesz na Delphic Seaport? Będzie Elliot z Julesem. Chcą się z nami spotkać.
- I ty się tajniaczysz? Wreszcie coś konkretnego! Przyjadę za piętnaście minut. - Vee odłożyła
słuchawkę.
Poszłam na górę i założyłam dopasowany kaszmirowy sweter, ciemne dżinsy i granatowe mokasyny do jazdy autem. Przeciągnęłam palcami po włosach wokół twarzy, tak jak się nauczyłam podkreślać ich naturalne skręty ... voila! W miarę przyzwoite spiralki. Obróciwszy się dwa razy przed lustrem, stwierdziłam, że wyglądam beztrosko i prawie seksownie.

Blogaskowy opis odzieży i fryzury bohaterki - obecny!

Równo kwadrans później Vee żwawo zahamowała na podjeździe i zatrąbiła ostro. Ja pokonywałam odległość między naszymi domami w dziesięć minut, tyle że zawsze przestrzegałam ograniczenia prędkości. Vee wprawdzie znała słowo „prędkość", ale już „dozwolona" nie mieściło się w jej słowniku.
Adin mamient. Vee, zasuwając na złamanie karku jechała ze swojego domu do hirołiny kwadrans, a lasia hirołina jadąc zgodnie z przepisami pokonywała tę samą odległość w 10 minut? Czasoprzestrzeń zawijała, czy jeździ Tardisem?
Nie, przez 10 minut zapewne robiła sobie makijaż.

- Jadę z Vee do Delphic Seaport - zawołałam do Dorothei. - Mogłabyś przekazać coś mamie, jak
zadzwoni?
Dorothea przyczłapała z łazienki.
- Aż do Delphic? Tak późno?
- Baw się dobrze na konferencji! - odkrzyknęłam, wybiegając z domu, nim zdążyła zaoponować albo zadzwonić do mamy.
Grube jasne loki Vee były związane wysoko w koński ogon. Z uszu zwisały jej złote obręcze. Usta umalowała na wiśniowo, a rzęsy - czarnym, wydłużającym tuszem
-Jak ty to robisz? - zapytałam. - Na przygotowanie miałaś tylko pięć minut.

Fakt, związanie włosów, włożenie kolczyków, pomalowanie ust i rzęs wymaga godzin.

- Mnie nic nie zaskoczy - uśmiechnęła się figlarnie. - Jestem chodzącym marzeniem skautów.
Spojrzała na mnie krytycznie.
- No co?
- Jedziemy się spotkać z chłopakami.
- Owszem i co z tego?
- Chłopcy lubią dziewczyny, które wyglądają jak…dziewczyny.

Znaczy dziewczyna bez tapety na twarzy nie wygląda jak dziewczyna?

- A ja jak wyglądam? - spytałam, unosząc brwi.
- Jakbyś wyszła spod prysznica i stwierdziła, że samotność widoczna na twojej twarzy wystarczy, żebyś się jako tako prezentowała.
[Może mi ktoś to przetłumaczyć?] Nie zrozum mnie źle. Te ciuchy są niezłe, fryzura też w porządku, ale reszta... Masz. - Sięgnęła do torebki. - Jako prawdziwa przyjaciółka pożyczę ci szminkę. I maskarę, jeśli dasz słowo, że nie masz zaraźliwej choroby oczu.
- Nie mam choroby oczu!
- Musiałam się upewnić.

Och, Element Komiczny. Ha, ha.
Haaaa...

- Nie chcę, dzięki.
Vee rozdziawiła buzię, zarazem filuternie i poważnie.
- Bez niej będziesz się czuła naga!
- To by ci się chyba podobało - odparłam.
[Bo co, jest lesbijką?] Szczerze mówiąc, miałam mieszanie uczucia co do wyjścia bez makijażu. Nie dlatego że faktycznie czułam się troszeczkę goła, tylko dlatego że według Patcha bez make-upu wyglądałam korzystniej.
Po pierwsze idziesz się spotkać z kim innym, a po drugie ponoć masz w dupie jego zdanie, więc o co chodzi?
O nic. Po prostu poważna bohaterka romansu postzmierzchowego musi być uzależniona emocjonalnie od swego truloffa.

Aby się lepiej poczuć, powiedziałam sobie, że w końcu nie idzie tu o moją godność. Ani też o dumę.

Nie, rzeczywiście. Idzie o makijaż.

Coś mi zasugerował i - jako osoba otwarta - spokojnie mogłam to teraz wypróbować. Nie przyznałabym się jednak nawet w duchu, że przeprowadzam test specjalnie tego wieczoru, wiedząc, że nie spotkam Patcha.
a) Jaki test? b) O ile się założymy, że go spotka?

21 komentarzy:

  1. o matko... No coz.

    Ale ta ksiazka jest prorocza. Skad autorka wiedziala, ze nazwisko Grey moze byc etykietka? ^^ (prosze, powiedzcie mi, ze moj tok rozumowania jest bardzo zly i bledny...)

    Maryska

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie dość, że to podróbka zmierzchu, to jeszcze bohaterka nazywa się Grey! No ja nie mogę :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Odnoszę wrażenie, że seksualność jest dziwnie traktowana w tej książce.

    Pozdrawiam i kłaniam się nisko, Wypłosz

    OdpowiedzUsuń
  4. Aaargh~ to jest zUe, bardzo, bardzo zUe ;__; Podziwiam was za te analizy, bo ja bym tego na surowo nie tknęła w życiu. Wasze komentarze dały mi siłę, żeby jakoś przez to przebrnąć, ale i tak było to trudne ;)

    CinnamonSpider

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiecie co? Gdyby Wardo, Grey i Patch (za każdym razem czytam "Pancho")spiknęli się w jakimś wspólnym uniwersum, to utworzyliby wprost fenomenalny Klan Buców na modłę Volturi. Zresztą, kandydatki na role nic nieznaczących, zamykanych na strychu żon też już mamy...

    Maryboo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napiszmy taki grupowy fanfic i wydajmy go, będziemy sławni!! ^^

      Maryśka

      Usuń
    2. Świat nie jest gotowy na dzieło tego kalibru. Ale jakąś miniaturkę to bym sobie naskrobała, tyle że w tym celu dziewczyny muszą najpierw zanalizować ten przedziwny twór w całości ;)

      Maryboo

      Usuń
    3. Powiedz, ze sie tym podzielisz, musze to zobaczyc *_* Chociaz mam jakies dziwne wrazenie, ze gdyby Edward i Grey sie spotkali to Christian zmiotlby Edzia w pyl ^^

      Maryska

      Usuń
    4. W sensie zabierając go do swojego "Pokoju Zabaw" XD?

      Usuń
    5. Czerwonego Pokoju Bolu ^^ zniszczylas mi dziecinstwo, dziekuje, wychodze xD

      Jesli tak stawiasz sprawe to owszem, na moje oko Edward to stanowczo uke w tym ukladzie :P Nie dalby sobie rady z Christianem ^^

      Maryska

      Usuń
    6. O matko... widzę ten fanfick...
      omatkomatkomatkomatkoJEDYNA!

      Usuń
    7. naprawde chcialabys to przeczytac? Moja psychika moglaby tego nie zniesc xD A gdzie tu Patch? ^^ (dlaczego za kazdym razem jak mysle o tym imieniu to widze late, taka jak sie przyszywa dzieciom na dziurawych spodniach? Moze to imie ma drugie, glebsze dno? XD)

      Maryska

      Usuń
    8. Bo Patch to z angielskiego łata :D
      Analiza zacna, nie mogę się doczekac następnej części tego dzieła ^^

      Usuń
  6. Mam teorię - to naprawdę dzieje się w polskim gimnazjum, i to takim kiepskim (to tłumaczy "dziwne" lekcje o seksie i ogólne chamstwo), a przy tym wszyscy bohaterowie wczykują sobie maryhułaninę (to tłumaczy, czemu zachowują się jak kretyni)...

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie no. Wiecie, nie zmęczyłam pierwszej analizy tego dzieła, a teraz nie wiem, czy to przez to, czy przez galopujący debilizm tego szmatławca nie potrafię ogarnąć, o co biega z Patchem. W sensie ona go bardzo nie lubi, a jednocześnie się w nim kocha, czy jakkolwiek inaczej mam zinterpretować tę chuć? WTF? Dialogi powalają i to nie w dobrym sensie. Kompletnie nie ogarniam dlaczego autorka postanowiła zrobić ze swoich bohaterów chamów z najgłębszej i najczarniejszej dziury na ziemi i do tego dorzucić im upośledzenie umysłowe. I hm, czy ja powinnam mieć kisiel w majtkach, kiedy Patch się pojawia? Bo jawi mi się jako ekstremalnie antypatyczna gnida.

    To jest idiotyczne.

    OdpowiedzUsuń
  8. To nie tylko jest idiotyczne, ale buc bucem popędza buca... Masakra...

    OdpowiedzUsuń
  9. Patch sprawia, że mam ochotę walnąć go w zęby.
    Czy to ma być jakiś typ "jestem bucem, ale co z tego, skoro mam WNĘTRZE?"
    Czy to znaczy, że ludzie szczerzy i prostolinijni dostają mniej punktów?

    OdpowiedzUsuń
  10. Pożądam kolejnej części analizy! Aż drżę z podniecenia! Pożądam seksów z upadłym półaniołem (półupadłym aniołem?)! Bo będą seksy, prawda? :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To powieść dla młodzieży, nie ma seksów...

      Usuń
    2. A w Zmierzchu były. I ciąża i w ogóle. :< :< :< Trudno, bez seksów też przeżyję. :<

      Usuń
    3. Nie czytałam 4 części, ale podobno te seksy specjalnie fascynujące nie były... :D To jest trylogia, może później są? (nie mam ochoty sprawdzać)

      Usuń