poniedziałek, 24 grudnia 2012

9. W otchłani złego pisarstwa, czyli... ech, sami zobaczcie [6/6]

W dzisiejszym, ostatnim już odcinku przygód profilera idioty dowiemy się, jak przerobić czarownika z Angmaru na praktyczną ozdobę wnętrz, a także dlaczego na wsiach nie grasują seryjni mordercy i jak nie należy odbijać porwanych osób. Małe cameo zaliczy także agent Mulder.



Analizują Wiedźma i Ilmariel.




Tymczasem profiler idiota dalej prowadzi śledztwo...

Carl DiMestro podjął tym razem normalnym tonem.
- To jeszcze nie wszystko. Skończyliśmy porównywanie genetyczne DNA z niedopałka, czyli DNA mordercy, ze śliną Miltona Beaumonta.
- I?
- I mamy poważny problem, Josh. DNA z niedopałka należy do Lelanda Beaumonta, syna Miltona.
- Jak na razie, to nic dziwnego. To znaczy: wiemy już o tym, nawet jeśli to niemożliwe, bo Leland nie żyje. A więc o co chodzi?
- Porównanie genetyczne wykazuje niemożliwe do zaistnienia różnice.
Czekaj, agent Mulder ci to wyjaśni.
Coś trzasnęło, po czym w słuchawce odezwał się ciepły męski głos.
- Inspektor Brolin? Pan DiMestro znalazł w dostarczonych przez pana próbkach parę zupełnie dotąd nieznanych nauce zasad azotowych.
Brolin czuł, jak narasta w nim zniecierpliwienie.
- To znaczy, że co? - zapytał, śmiało wkraczając na terytorium przeciwnika i zmuszając go do wiążącej odpowiedzi.
- To znaczy - Mulder celebrował ten moment - że DNA z tych próbek jest pozaziemskiego pochodzenia. Milton Beaumont jest kosmitą!
- I want to believe... - wyszeptał Brolin bezwiednie.

Brolin bezwiednie podniósł głos.
- Jakie różnice?
- Josh, ten facet, który dał ci próbkę śliny, nie może być ojcem Lelanda. Jest zbyt wiele ewidentnych różnic. Niezgodność genetyczna. Miałem szczęście, że w ogóle to zauważyłem,
[bo fakt, że profil ojca nie ma połowy markerów zgodnych z profilem syna jest trudny do zauważenia] ale porównując oba kody genetyczne, dokładnie się im przyjrzałem. [Normalnie porównuje w ciemno.] Od razu zauważyłem, że nie są podobne i że Milton nie może być facetem od niedopałka. Występuje ewidentna niezgodność - to nie mogło być DNA ojca i syna. Te dwie osoby nie są tej samej krwi.
- Cholera! I nikt wcześniej nie zdał sobie z tego sprawy?
- To nie ja jestem tutaj detektywem.
- Przepraszam cię. Zadzwoń do Lloyda Meatsa, opowiedz mu to wszystko i poproś, żeby to zbadał. Niech sprawdzi akta. Może Leland był adoptowany albo ten facet, którego spotkałem u Beaumontów, nie jest Miltonem.

W tym momencie padłam twarzą na klawiaturę, histerycznie chichocząc. Naprawdę, można gorzej spartolić śledztwo? To już goście z 13 posterunku wypadliby bardziej profesjonalnie.

Brolin wypytuje właściciela sklepu łowieckiego o metody wypychania zwierząt:

- Następnie to zależy, czy pracuje pan w swojej pracowni, czy też jest pan, jak to się mówi, na wyjeździe. Jeśli spędza pan kilka dni w lesie, lepiej skórę szybko wygarbować. To samo dotyczy kości.
Upojne. Czy istnieje jakaś dziedzina wiedzy, w której ałtor nie popisałby się galopującym debilizmem? Bo, kurde, kości? Garbować kości? Nie, serio?

- Do czego służą kości?
Twarz Fergusa Quimby'ego zmarszczyła się jak kawałek plastiku pod wpływem płomienia.
- Kości, proszę pana, to jest pański szkielet.[
No fuck, really?] Bez kości zwierzę nie ma kształtu; jest bezkształtne. Kości nadadzą członkom właściwą formę, taką, jaką zwierzę miało za życia: zwrócą mu jego wygląd.
I nic nie szkodzi, że preparatorzy wolą zasadniczo używać szkieletów drewnianych, drucianych bądź z tworzywa sztucznego. Nie ma się co przejmować faktami.

A tymczasem Juliette...

Leland uderzył ją mocno w twarz. Upadła na kolana. Poczuła w ustach okropny smak krwi. W mózgu rozdzwonił jej się alarm; słyszała już tylko ten dźwięk, dźwięk instynktu przeżycia.
On był nad nią: drapieżnik, gotów w każdej chwili skoczyć na łup: prawie widziała szykujące się na nią szpony.
Obróciła głowę, szukając pomocy i od ust po skronie przeszył ją gwałtowny ból. Leland jednym ciosem złamał jej szczękę.
Alarm w mózgu zmienił się we wściekłe wycie. Jeśli nie zareaguje natychmiast, umrze.

Bardzo odkrywczy wniosek.

Zobaczyła swoją latarkę, która wciąż leżała na ziemi. Rzuciła się na nią, chwyciła i ściskając ze wszystkich sił, podniosła rękę. Spinając mięśnie ud, dźwignęła się w górę. Latarka uderzyła Lelanda w ramię. Leland, bardziej z zaskoczenia niż z bólu, przez chwilę nie wiedział, co robić. Zamarł, zawieszony nad Juliette. Dziewczyna uderzyła jeszcze raz, z całych sił. Cios trafił Lelanda w głowę, a jego policzek wybuchł jak purpurowa gwiazda.
Dynamit, nie facet, po prostu.

Juliette zawahała się, nie wiedząc, co robić; w jakim kierunku uciekać. Leland zasłaniał wejście. Chyba ze rzuciłaby się w kierunku drugich drzwi, tych do domu. Ale nie wiedziała, dokąd dokładnie prowadzą. To było zbyt ryzykowne.
Puściła latarkę i ruszyła ku wyjściu, obchodząc Lelanda, podczas gdy on, przeklinając, ocierał krew rękawem.
Zrobiła dwa kroki, gdy nagle ramię Lelanda się wyprostowało. Jego dłoń otworzyła się jak żółty pająk i w chwili, gdy Juliette go mijała, złapał ją za włosy. Szarpnął tak mocno do tyłu, że niewiele brakowało, a skręciłby jej kark.

Powinnam, zdaje się, pochylić się z troską nad jej losem, ale wybaczcie, jej zachowanie jest tak rozkosznie nielogiczne i irracjonalne, że się nie da. No nie da się i już. Wydarła się z łap psychopaty i zamiast uciekać stamtąd sprintem, ona kieruje się do wyjścia krokiem promenadowym. No boru, no...

Coś wrzynało się w jej nadgarstki. Z trudem odzyskiwała przytomność; czuła na twarzy coś ciepłego. Otworzyła oczy. Natychmiast przeszył ją rwący ból. Szczęka ważyła tonę, cierpienie było nieznośne. Nie mogła otworzyć prawego oka i zrozumiała, że jest cała napuchnięta.
“Szczęki mają oczy”. To taki sequel do “Wzgórza mają oczy”.

Nacisnął inny przycisk i zaświecił niewielki reflektor punktowy zamocowany w podłodze.
Na ścianie wisiał ukrzyżowany mężczyzna.
Mężczyzna miał na sobie elegancki, choć zakurzony garnitur; widać było jego białe dłonie. Jego twarz była również biała, usta trochę ciemniejsze. Na głowie miał czarny melonik zsunięty na czoło.
Juliette była zdumiona. Zupełnie zdezorientowała ją ta twarz, która nie mogła być tą twarzą.
Bo była tamtą twarzą, a może nawet owamtą.
- Skóra jest biała, bo normalnie to tkanki dają nam ten różowy kolor. [Skóra, jak już wiemy, tkanką nie jest.] Trzeba mi wybaczyć; to był pierwszy, którego robiłem - wyjaśnił porywacz.
I nagle Juliette zobaczyła, że rondo kapelusza osłania pustkę.
[Wziął i wypchał Czarnoksiężnika z Angmaru. Skurczybyk... ]
Mumia nie miała górnej części głowy. Jej twarz była niekompletna, oderwana nad brwiami. Miała przed oczami wypchane zwłoki Lelanda Beaumonta.
Brolin go chyba z armaty odstrzelił.

I do Brolina właśnie wracamy.

- Dobrze, że jesteś - rzucił Meats do Brolina. - Już od godziny staram się połączyć z kimś z opieki społecznej, ale bez przerwy trafiam na automatyczne sekretarki albo na jakichś kretynów.
- O dziewiątej wieczorem to rzeczywiście zadziwiające - odezwał się Bentley drwiąco, ale bez złośliwości.
- Carl ci wyjaśnił? - zapytał Brolin. Meats pokazał na ekran.
- A myślisz, że co robię w internecie? I że po co wezwanie do opieki społecznej? Tak, wyjaśnił mi. To jednak zupełnie wariacka historia! Znaleźliśmy ślad po Lelandzie Beaumoncie, a raczej po Gregorym Phillipsie. Synu Kate i Stephena Phillipsów. Tak się nazywał do tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego ósmego roku, kiedy został zaadoptowany przez rodzinę Beaumontów.
- Leland był dzieckiem adoptowanym? Jak można było tego nie znaleźć?!
- Jeśli to nie jest wpisane do jego papierów, to czy szukasz podobnej informacji o kimś zmarłym?

Nie żebym się czepiała, bo ja się przecież nigdy nie czepiam, ale kiedy tym zmarłym jest niebezpieczny psychopata każda informacja jest cenna, nawet ta, że delikwent jako dziecko lał do łóżka.

Brolin podszedł do okna i spojrzał na roztaczający się z niego widok.
- Milton Beaumont jest jakiś dziwny - rzekł. - Szczerze mówiąc, kiedy widziałem go ostatnim razem, nie wydał mi się taki głupi, za jakiego chciałby uchodzić. Być może się mylę, ale zaczynam się zastanawiać, czy on przypadkiem nie jest genialnym manipulatorem? To on mógłby być „Życzliwym".
- Tak pan myśli? - zapytał zdziwiony Bentley, prostując się na krześle.
- Jeśli się założy, że to doskonały kłamca, dlaczego nie? Wie o Lelandzie dużo więcej niż ktokolwiek inny, bo przecież to on go wychował; a jeśli udało mu się nas okłamać, spokojnie może dyrygować jakąś inną osobą.

Założyć można wszystko, nawet to, że ałtor tego dzieła dysponuje bodaj odrobiną inteligencji, ale dla śledztwa i dla profilu psychologicznego nie ma to żadnej wartości.

Bentley wziął dokumentację i zaczął przeglądać listę prenumeratorów „Taksydermii", kiedy drzwi biura otworzyły się gwałtownie i stanął w nich spocony Larry Salhindro.
Brolin natychmiast wstał.
- Co się dzieje?! - spytał zdenerwowany, jakby przeczuwał coś złego.
- To... To Juliette. Juliette gdzieś znikła.
Brolin poczuł ucisk w gardle.
- Pojechała nad brzeg Columbii; Gary i Paul zostali trochę z tyłu, żeby nie przeszkadzać, a kiedy zaczęli się denerwować, że nie wraca, poszli do jej samochodu, ale jej w nim nie było.
- Może ktoś po nią podjechał? A może widzieli, że ktoś do niej podszedł?
- Nie, nic nie widzieli.
Są przecież tacy dyskretni. Gary myśli, że naumyślnie uciekła, żeby być sama.
- Nie, to zupełnie nie w jej stylu - zaprotestował Brolin. - Ona wie, że potencjalnie jest w niebezpieczeństwie. Trzeba koniecznie ją odnaleźć. Czy wysłaliście kogoś z laboratorium, żeby zdjął ślady?

Z czego mianowicie?
Z tego, skąd wszystko się bierze w tym dziele. Z dupy.

Gdzieś na świecie znajduje się niewielkie pomieszczenie. Nie ma w nim ani jednego okna, wewnątrz zaś prawie nic nie widać, gdyż pojedyncze źródła światła dają jedynie bardzo słaby kolorowy poblask. Bez przerwy słychać bzyczący dźwięk liliowego neonu, a wielkie akwarium bez ryb rzuca na ściany zielony, nienaturalny odblask. Niektórzy powiedzieliby, że pomieszczenie to jest warsztatem służącym do preparowania zmarłych, ozdobionym dziesiątkami wiszących na ścianie wypchanych zwierząt, oświetlanych teraz długą girlandą lampek choinkowych. Ale w głębi, jeśli się dobrze przyjrzeć, znajduje się jeszcze coś - na półkach spoczywają fragmenty ludzkiego ciała [To coś dziwnego w warsztacie do preparowania zmarłych?]: ramiona, nogi, korpus i dwie głowy, wypatroszone i zakonserwowane.
Jak się patroszy nogi i ramiona i gdzie one mają flaki?

Juliette udało się zacząć oddychać spokojnie, osłabło też drżenie rąk. Przełknęła z trudem ślinę i wymówiła kilka słów.
- Kim... Kim pan jest? - zapytała, czując nieznośny ból w gardle.
Preparator szybkim ruchem zwrócił głowę w jej kierunku, niemal w panice, że ona potrafi mówić. Przez chwilę Juliette, widząc straszliwą, nienormalną nienawiść malującą się na jego twarzy, myślała, że ją uderzy, ale nie, natychmiast się uspokoił. Udał, że nic nie słyszał, i nadal przyglądał się wypatroszonemu
mężczyźnie na ścianie naprzeciw.
- Nazywam się Wayne. Wayne Beaumont - powiedział nieśmiało jak dziecko w szkole. - A to mój brat, Leland Beaumont.
Wyciągnął palec w kierunku ukrzyżowanego ciała.

Aaaaaale to przecież nie mógł być bliźniak, prawda, panie profiler?

Na szkielecie z metalowych prętów osadzono postać kobiecą. Była normalnego wzrostu; siedziała w dużym fotelu z wikliny. Ale przede wszystkim miała normalną głowę -prawdziwa, doskonale zakonserwowana ludzka głowa wieńczyła szczyt tej metalowej konstrukcji. Podobnie jej ramiona i nogi nie były z metalu, ale z prawdziwej ludzkiej skóry. Juliette zrozumiała wówczas, co się stało. Obie ostatnie ofiary, którym obcięto ręce i nogi... Ręce jednej, nogi drugiej widziała teraz przed sobą zamontowane na metalowym szkielecie.
- To jest „dzieło" - oznajmił Wayne podniosłym i pełnym powagi głosem. - To jest Abigail, moja matka. Głowa jest dobrze zachowana, bo gdy tylko matka umarła, zrobiłem od razu, co należało. Ale jej biedne ciało było za bardzo zniszczone, musiałem więc poszukać materiału, żeby ją odnowić. Widzisz, jaka jest piękna?

Był już “Manhunter” dla ubogich, teraz mamy “Psychozę” dla ubogich.

W Juliette odruch wymiotny walczył z silnym instynktem samozachowawczym, który podpowiadał, aby nie okazywać żadnej słabości.
Stało przed nią coś obrzydliwego. Liliowa poświata neonów nie wystarczała, żeby ukryć ciemne plamy znajdujące się u podstawy szyi.

Facet zapomniał, co napisał parę zdań wcześniej. Przecież głowa miała być doskonale zakonserwowana. Lecytynki temu panu.

Tymczasem profiler...

Drzwi windy nie otworzyły się jeszcze do końca, a Brolin już rzucił się do wyjścia. Lloyd Meats ledwie mógł za nim nadążyć.
- Josh, zaczekaj, nie możemy przecież tak bez powodu zjawić się u Miltona...

Wproście się do niego na herbatkę.
Nie no, powinni poczekać na stosowne zaproszenie. Pisemne w trzech egzemplarzach. Kto to widział taki brak ogłady?

Silnik zawarczał z wściekłością, kiedy samochód ruszał z podziemnego parkingu, a opony zapiszczały na asfalcie, gdy rozpędzał się w chmurze zapachu spalonej gumy.
- Mam nadzieję, że jesteś świadomy tego, że nie mamy oficjalnego nakazu rewizji. To, co zamierzasz zrobić, jest nielegalne - zauważył Meats. - Nie został złapany na gorącym uczynku.
- Chyba że ma Juliette.
- Wówczas to SWAT powinien tam pojechać. To robota dla nich, nie dla nas.
- Lloyd, dobrze wiesz, że minie co najmniej godzina, zanim oni tam dotrą. Mam złe przeczucia.

Nikt nie może być tak szybki jak superprofiler superidiota, nawet oddział z definicji przeznaczony do szybkiego reagowania.

Osiem cylindrów silnika mustanga zawyło jak rakieta, kiedy na autostradzie międzystanowej numer 84 przekroczyli sto osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. W niecałe dwadzieścia minut byli przy wspaniałych wodospadach Multnomah i zjeżdżali z autostrady na mniejsze, niebezpieczniejsze drogi, z rowami po bokach.
Zaczynam mieć wrażenie, że ałtora ktoś trzyma zamkniętego w piwnicy. Bo autostrady zdaje się też nie widział na oczka i wydaje mu się, że to taka superzajebista droga, co sama się odwadnia, więc po co jej jakieś tam plebejskie rowy.

Jechali już pół godziny, kiedy zadzwonił telefon komórkowy Lloyda Meatsa. Dzwonił Bentley Cotland, który został w biurze, nadal przeszukując internet.
Meats włączył głośnik, żeby również Brolin mógł słyszeć głos Cotlanda.
- Panie inspektorze, znalazłem coś niesamowitego! - wykrzyknął podekscytowany Bentley. - Wpisałem na Newsweb nazwisko rodziców Lelanda. To znaczy jego prawdziwych rodziców, Kate i Stephena Phillipsów. I pokazał się artykuł z lipca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku. Tam jest napisane, że Phillipsowie mieli małego synka o imieniu Josh, który został porwany w supermarkecie. Wyobraża pan sobie? Oddają pierwsze dziecko do domu dziecka, jak tylko się urodziło, czyli w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym szóstym roku; zatrzymują drugie, które ktoś im porywa cztery lata później!

Co dzielny profiler powinien wiedzieć od dawna, bo integralną częścią profilowania jest również szczegółowe badanie życiorysów seryjnych morderców. Ale spoko, Brolin jest zajebisty i ponad takie pierdoły.

Brolin zaklął i wykrzyknął:
- Oczywiście! To wyjaśnia sprawę DNA.
- Co? W jaki sposób? - zapytał Meats.
- Wyobraź sobie: Kate Phillips zachodzi w ciążę. Pech, rodzą się bliźniaki. Z jakiegoś powodu w siedemdziesiątym szóstym Kate i Stephen Phillips oddają jednego syna do domu dziecka. Tego samego chłopca, którego Beaumontowie zaadoptują dwa lata później. W tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym drugi chłopiec, ten, którego Phillipsowie zatrzymali, zostaje porwany. Nie zabity. Porwany. Jest więc bardzo możliwe, że on wciąż żyje.

Ta już ta joj, bo dzieci można się pozbywać jak, dajmy na to, zbędnej pary butów. A stan im odebrał prawa rodzicielskie do jednego dziecka z dwójki, z pieśnią na ustach.

Kilka minut później mustang przejeżdżał przez paprocie, robiąc mały objazd w czasie przez karbon i perm, i zbliżał się do domostwa Miltona. Zanim światło reflektorów mogło uprzedzić gospodarza o wizycie, Brolin wyłączył silnik i zatrzymał samochód w zaroślach.
Ruszył ścieżką z pistoletem i latarką w pogotowiu. Meats również wysiadł, a kiedy zobaczył, że Brolin odchodzi z odbezpieczonym glockiem, wyjął swoją broń i z westchnieniem ruszył za nim.
Nie było łatwo posuwać się naprzód w ciemnościach: ścieżka była kamienista i zewsząd podstępnie sterczały gałęzie, o które łatwo było się potknąć. Obaj szli koleinami, stawiając wielkie kroki
, a latarki mieli tylko po to, żeby wyglądać bardziej czadowo. Broń borze, żeby nimi świecić.
Daj im szansę. Może zaraz wpadną na to, że latarka działa lepiej, kiedy się ją włączy.

Podbiegł do zabudowań najszybciej jak mógł, chowając się najpierw w cieniu wraka samochodu, później przy beczce pełnej deszczówki.
No, w środku nocy ten wrak na pewno rzucał cień, a juści.
Jak coś rzuca cień, a nie powinno, to niechybny znak, że jest bardzo, bardzo źle...

Wszedł do sypialni. Stało tu wielkie łóżko przykryte wełnianym pledem, który najwyraźniej leżał
tam od lat. Obok znajdowała się szafa i lustro; ściany były nagie, nie stało przy nich nic poza długim krucyfiksem zawieszonym u szczytu łóżka.

Krucyfiks Schroedingera, stał, ale wisiał.

Pomieszczenie było smutne i martwe, ale Brolin był z jakiegoś powodu pewien, że to jest sypialnia Miltona. Podszedł cicho do łóżka i obszedł je, żeby wyjrzeć przez okno.
Coś tu nie grało. Świeciło się, a Miltona nie było.

Tak rewolucyjnej możliwości jak ta, że Milton wyszedł z pokoju nie gasząc światła, profiler nie przewidział.

Juliette poczuła, jak palce przesuwają się pod swetrem i zaczynają głaskać i ugniatać jej ramię. Chciała zacisnąć zęby, ale ból szczęki był nie do zniesienia. Udało się jej jednak zebrać na tyle odwagi, żeby wydusić z siebie bardzo powoli:
- Czego... pan... chce?

Damski Chuck Norris. Gada ze złamaną szczęką.

Dłoń zsunęła się jeszcze niżej. Szorstkie i zimne palce ześlizgnęły się pod stanik i zaczęły ugniatać nagą pierś Juliette, która unosiła się i opadała w rytm jej drżącego oddechu. Dziewczyna zamknęła oczy i po jej twarzy spłynęła łza.

Fanfary proszę. Bohaterka uroniła samotną łzę.

- Przecież nie mogliśmy zostawić tego chłopczyka z takimi rodzicami! - ciągnął głos. - Leland zasługiwał na to, żeby mieszkać ze swoim bratem. Dlatego go zabraliśmy. Och, nie było to proste; musiał się ukrywać. A poza tym często się przeprowadzaliśmy. O, proszę, był nawet czas, kiedy musiał spać w piwnicy obok kotła, ale, ogólnie rzecz biorąc, umieliśmy obdarzyć go miłością, na jaką zasługiwał.
Uprzejmie przypominam, że Leland i Wayne to bliźnięta jednojajowe, a zatem wyglądające identycznie, czy prawie identycznie. Jaki zatem był sens ukrywania Wayne’a po piwnicach?
Żeby było tró ciENSZkie dzieciństwo, traŁma i te sprawy. Bo musi być gUEmbia.

To było gorsze niż najgorszy koszmar. Juliette zobaczyła, jak uchodzi z niej ostatnia nadzieja. Ci dwaj byli zupełnymi szaleńcami. Nigdy nie przypuszczała, że coś takiego jest w ogóle możliwe. Mówiono o różnych dziwacznych rodzinach zamieszkujących gdzieś w głębi kraju, ale było to dalekie od prawdy. Prawdą zaś było to, że jest pełno szaleńców i, niestety, nie tylko w szpitalach psychiatrycznych. Przez całe nasze życie, kiedy chodzimy po chodnikach wielkich miast, często musi nam się zdarzać, że mijamy kompletnych wariatów, mężczyzn i kobiety, ale nie zdajemy sobie z tego sprawy.
W mniejszych miastach i na wsiach za to wariatów nie ma wcale. Bo jak się już taki trafi, to ogłuszą, utną łeb i zakopią za stodołą.

Z akwarium dobiegł głośny bulgot, kiedy bańka powietrza oderwała się od głębin i wypłynęła na powierzchnię, jakby pojemnik z wodą przestraszył się tego, co miało nastąpić.
Istny pierd metafizyczny.


- Piekło, pieśń dwudziesta czwarta.
W ślepym pomieszczeniu zapadła cisza
, tylko drzwi postukiwały niepewnie białą laską. Później mężczyzna z sękatymi dłońmi zapytał świszczącym głosem, prawie szepcząc.
- Czy nadal pani myśli, że Wayne i ja jesteśmy szaleni?
Juliette potrząsnęła głową; chciała coś powiedzieć, ale jej wnętrze rozrywały przeciwstawiające się sobie w gorączce emocje.

Jakież to dramatyczne. Bo hirołina nie może tak zwyczajnie i po plebejsku srać w gacie ze strachu, jak każdy normalny człowiek w takiej sytuacji.
A mianowicie JAKIE emocje się mogą w takiej sytuacji przeciwstawiać? Z jednej strony sra w gacie, a z drugiej fruwa w euforii? Zawsze mi się wydawało, że w takiej sytuacji chęć przeżycia wybija się dość wyraźnie ponad inne sprawy. Chyba jestem zbyt płytkim człowiekiem.
Nie jesteś superultrazajebistą Merysójką o oczach jak kryształy śpiewających gwiazd!

Jego twarz była zniszczona przez mijający czas: policzki miał poznaczone długimi zmarszczkami przypominającymi blizny. Twarz była podłużna, z podbródkiem wysuniętym do przodu.

A da się mieć podbródek wysunięty do tyłu?

- Wie pani, Leland przeprowadzał różne próby konserwowania. Jeśli pani woli: on w pewien sposób testował nasze metody, Był pionierem naszej pracy. Próbował głównie z przedramieniem, ponieważ najlepiej się je wykrawa, w oczekiwaniu, aż nasz sposób konserwowania stanie się optymalny i będziemy mogli zabrać się poważnie do pracy.
No, ściąganie skóry z ręki i jej palców to przecież jest pikuś. Pan pikuś. Każdy głupi to potrafi.

Oczy mężczyzny nie zdradzały żadnej emocji: były tak samo obojętne jak cała twarz.
- Myślę, że moja małżonka nie przebaczyłaby mi tego.
Uniósł rękę i Juliette poczuła, jak ostrze noża wbija się w jej czoło i kreśli w ciele dziwny wzór.

Ten pan to chyba Freddy Kruger, skoro ma ostrze noża wyskakujące na poczekaniu z ręki. Ewentualnie może jakiś kuzyn-renegat Wolverine’a.

Profiler idiota przybywa z odsieczą:
Na pewno jest tu jakiś schowek, którego nie zauważyli „Wszystkie morderstwa zostały popełnione w wyizolowanych miejscach w pobliżu lasu. Morderca starał się prawdopodobnie odtworzyć atmosferę mu znajomą, w której czuje się pewnie, żeby móc przejść do czynu. To miejsce bardzo pasuje. Co jeszcze? Okaleczenia. Nie były konieczne; w każdym razie nie były konieczne jako tortura. Kobiety były okaleczane jakby bez sensu, z powodu nienawiści, jaką wzbudzały w mordercy. Dlaczego ich tak nienawidzi? Czy się ich boi? Nie może się do nich zbliżyć, bo w normalnej sytuacji od niego uciekają? Czy jakaś kobieta bardzo go skrzywdziła?

Nie, żeby inspektor specjalnej troski ustalił niedawno, że morderca okalecza ofiary, bo potrzebuje części ciała do preparacji, prawdaż. Nie pozwólmy, żeby fakty stanęły nam na drodze do prawdy.

Brolin wrócił do przeszukiwania krzewów strumieniem światła latarki. Posuwał się do przodu metr po metrze, powoli tracąc nadzieję na znalezienie czegokolwiek. Nagle...
Czarna linia w ciemnościach.

No to była zajebiście wręcz widoczna. Waliła po oczach po prostu.
Vashta Nerada znowu w akcji.

Jeszcze jakieś pięćset metrów biegu i zza gąszczu wychynęła ruina. Cała drewniana, pokryta mchem, bez okien i tylko z jedną parą drzwi. Był to rodzaj wielkiej chaty, domu wzniesionego w środku nieistniejącego świata.
Wykreowanego w nieistniejącym mózgu kiepskiego ałtora.
Na hasło “dom w środku nieistniejącego świata” Google wywala mi to:  
SPISEG!
Mówiłam, że my się tu tak łatwo od Cthulhu nie odczepimy. Może powinien zostać naszym patronem?

Nagle w głowę uderzyła go gałąź, która pękła pod wpływem ciosu. Brolin padł w błoto i puścił rewolwer. Usłyszał, jak napastnik skacze w jego stronę. Znajdował się metr lub dwa dalej. Nie starał się już podnieść pistoletu: był za daleko.
Departament policji w Portland, stan Oregon, zaoszczędziłby sporą sumę pieniędzy, gdyby zamiast prawdziwego pistoletu na ostrą amunicję dał Brolinowi pistolet na wodę.

Twarz napastnika zbliżyła się do jego twarzy i zaskoczenie Brolina spowodowało, że na sekundę przestał uważać.
„Przecież to Leland Beaumont! Rysy twarzy Lelanda Beaumonta!"
Ostrze weszło między żebra.

Żebra były anonimowe najwyraźniej.

Nagły ból, który przeszył Brolina, w ogóle go nie sparaliżował; przeciwnie, w ataku prawdziwej furii młody inspektor wymierzył potężnego sierpowego prosto w szczękę przeciwnika, który upadł na bok. Brolin jedną ręką przycisnął ranę, a drugą podparł się, żeby jak najszybciej stanąć na nogi. Ledwie wstał, Leland - lub osobnik tak do niego podobny - rzucił z całej siły kamieniem, który trafił Brolina w ramię zranione podczas napadu na cmentarzysku samochodów. Zanim Brolin się zorientował, przeciwnik już się na niego rzucił.
Brolin jest tak bardzo zajęty wstawaniem i innymi takimi, że w ogóle nie widzi, co robi jego przeciwnik.

Brolinowi udało się uniknąć dźgnięcia nożem i uderzając z całych sił, trafił napastnika pięścią w ucho. Następnie bez zastanowienia kopnął go kolanem w brzuch i wymierzył kolejny cios. Teraz z kolei bliźniaczy brat Lelanda legł w błocie.
Ale był to silny mężczyzna, który całe życie musiał ciężko walczyć o swoje. Zachował na tyle przytomności umysłu, że zauważył pistolet, zanim Brolin zdążył po niego sięgnąć. Zacisnął dłoń na kolbie, a palec wskazujący położył na spuście. Glock był odbezpieczony, bo Brolin nie chciał tracić czasu na dodatkowe manipulacje, gdyby musiał od razu strzelać.

Ale nie strzelił, tylko, po raz kolejny w tej pięknej powieści, dał sobie odebrać broń jak pięciolatek zabawkę.

Lufa mierzyła prosto w głowę Josha Brolina.
Strzał strząsnął wilgoć z liści i poniósł się echem hen, między drzewa, roznosząc wiadomość o rozlanej krwi.

Strzał listonosz normalnie.
Był w zmowie z lokalnymi wampirami.

Dosłownie kilka metrów dalej, na szczycie skarpy, stał Lloyd Meats z dymiącym pistoletem w dłoni.

Poprawka. Ałtor utknął we wczesnym wieku XIX. Przeoczył wejście do powszechnego użytku prochu bezdymnego.

Brolin rzucił się do przodu, wyrwał swój rewolwer z martwej dłoni i rozbił drzwi wejściowe do budynku, ignorując środki ostrożności.
Zobaczył Juliette na środku pokoju, przywiązaną do krzesła.
Na jej swetrze pojawiła się czarna plama, która w sposób alarmujący rosła dosłownie z sekundy na sekundę. Brolin zrozumiał natychmiast, co się stało.
Ta krew wyciekała na sweter z wielkiej rany - przeciętego gardła.

Laska ma czarną krew, uważacie. Czerwona bowiem jest taka nieoryginalna.
Ciesz się, że nie jest błękitna. W końcu to Mary Sue.

Krzyknął histerycznie: - Nie!
Milton stał obok, z ociekającą krwią, jeszcze ciepłą brzytwą w dłoni. Twarz miał wykrzywioną okropnym grymasem nienawiści. Chciał skoczyć na zbliżającego się policjanta, ale prawie zawisł w powietrzu, nadziany na kulę, która przeszła przez obojczyk i której uderzenie posłało go na stertę beczek pełnych solonej wody.

Slow motion musi być. No musi!
Nadziany na kulę... On jest pewien, że to nie była dzida? Albo jakieś TO?

Juliette straciła już bardzo dużo krwi. Ciało zaczynało drżeć.
Po policzkach Brolina popłynęły łzy; nie dawał rady zahamować strumienia wypływającego z ziejącej rany.
- Nie, nie, Juliette... zostań ze mną... nie... musisz zostać...
Spróbowała coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wyszedł z jej krtani.
Popatrzyła na Brolina.
Wiedziała, że to już koniec.
Jej spojrzenie stało się niewiarygodnie intensywne; na ustach pojawił się uśmiech.
Wokół Brolina wszystko wybuchło: cierpienie prawie pozbawiło go rozumu, twarz zalały łzy.

A może był to zapomniany granat bez zawleczki, spoczywający w kieszeni jego skórzanej marynarki.

Po chwili spojrzenie Juliette jakby pojaśniało, emocje skupione w źrenicach rozpłynęły się w nicości.
W ciągu sekundy życie Juliette rozpuściło się w wieczności.

Tłumaczenie z patetycznie żałosnego na polski: Juliette umarła.
Oto mieliśmy piękny przykład tego, jak sprawić, żeby czytelnik zamiast żałować bohaterki uczynił facepalm i pomyślał, że sama się, tępa strzała, prosiła... *wręcza Nagrodę Darwina*

Milton otworzył oczy Nie były to już oczy kogoś z lekka opóźnionego w rozwoju, ale spojrzenie silnego drapieżnika. Upiornej kreatury, której uśmiech odsłaniał małe białe kły, zaprawione w szarpaniu ciała swoich ofiar.

A to on je gryzł? Pierwsze słyszę.

Twarz Brolina była lepka od krwi Juliette, jakby młoda kobieta po raz ostatni dzieliła się z nim swoim ciepłem, obdarzała tego, który ją kochał, swoim dotykiem.

Ałtor jest całkiem poważnie nienormalny. Oraz obrzydliwy.

Minęły trzy tygodnie.
Lloyd Meats wrzucił do kosza resztkę sandwicza i włożył marynarkę. Najwyższy czas wracać do domu, do żony. Miał już dość wszystkich ponurych porachunków między bandami niedorostków, którymi musiał się zajmować tego dnia.
Wyszedł na korytarz i zapalił papierosa.
- Co słychać, Lloyd?
Salhindro podszedł do niego z puszką pepsi w dłoni.
- Nic szczególnego. Zaczynam mieć po uszy tych wszystkich idiotycznych morderstw.
Zwłoki tu, zwłoki tam... Nuuuda.
Foch z przytupem, z półobrotu.

- Czy to znaczy, że człowiek jest z gruntu zły, że zabija ot tak, bez powodu? - powtórzył Salhindro, jakby nie mógł w to uwierzyć.
- Powody są w człowieku. Tej części ludzkiej duszy nigdy się nie przeniknie. Jeśli byśmy ją przeniknęli,
zostalibyśmy doktorem Jekyllem, przestalibyśmy być ludźmi: stalibyśmy się cyborgami. Każdy ma swoje sekrety i to pewnie ich natura sprawia, że będziesz albo złym człowiekiem, albo dobrym; albo po trosze jednym i drugim. Nie mam pojęcia.
Kolejna Zuota Myśl Ałtora.

Josh siedzi na pniaku i rozmyśla, bo ałtorowi nie chciało się samodzielnie wymyślać finału, to zerżnął z “Czerwonego smoka”.

Świat jest wielki, cyniczny, okrutny, Ale ma w sobie takie bogactwo! A życie jest jedno. Trzeba czerpać z tego bogactwa jak najwięcej. Brolin wstał.
Powietrze było świeże i czyste. Świat czekał na niego.
Młody człowiek rozłożył ramiona, zamknął oczy i zrobił głęboki wdech. W kąciku oka miał łzę, którą starł palcem. Powoli spływała po policzku, wreszcie oderwała się i spadła w trawę.

Prawdziwa, blogaskowa łza, co spada samotnie jak kryształ, mimo, że została starta.

Wiedział, że od tej chwili w każdej jego łzie, jak miniaturowa kryształowa kamea, będzie się odbijać twarz Juliette.
Wskaźniki pretensjonalności pokazują 5 w dziesięciostopniowej skali Mniszkówny.
I to już KONIEC! ALLELUJA!
*Otwiera szampana i zakłada Analizatorkom urodzinowe czapeczki*
Nie ciesz się tak, są jeszcze dwa tomy :D.
Ty to umiesz popsuć humor...
I kiedyś je zrobimy, ale na razie coś innego dla odmiany.

Korzystając z okazji, życzymy Wam wszystkim Wesołych Świąt/Tradycyjnych Dni Wolnych!
(I nie zapomnijcie wierzyć w Wiedźmikołaja, bo słońce nie wzejdzie).
 

9 komentarzy:

  1. O łał, Lasia naprawdę zeszła! Czad! Jedyny pozytyw tej książki ^_^
    ...
    ...
    ...
    Moja psychika chyba nie jest do końca zdrowa...

    OdpowiedzUsuń
  2. Co zrobić jak ci się nudzi?
    Idź się zabić szukając swojego niedoszłego mordercę.

    Łomatko jakie to totalnie bez sensu O.o Ale cieszę się, że to już koniec. Chociaż szkoda, że boCHater nie skoczył z jakieś skarpy. Taaaak.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, że przynajmniej jedno z samobójców umarło. No bo błagam- lasia idzie sama szukać mordercy a potem dziwi się, że go znalazła. A koleś rzuca odbezpieczonym pistoletem na prawo i lewo. W realnym życiu nie przetrwaliby dzieciństwa, a to dowodzi, że ewolucja jednak jest potrzebna!
    Analiza boska, pojawił się Doctor Who i aż się rozczuliłam. Vashta nerada były całkiem straszne:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja.. kompletnie nie ogarnełam końcówki. Kim był ten milton, wtf? Co on robił w tym całym morderstwie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Milton to był przybrany ojciec Lelanda i jego brata bliźniaka, który nagle, cóż za niespodzianka, okazał się psychopatą (nie, żeby Brolin miał jakiekolwiek podejrzenia jak go wcześniej widział)

      Usuń
  5. "Bo autostrady zdaje się też nie widział na oczka i wydaje mu się, że to taka superzajebista droga, co sama się odwadnia, więc po co jej jakieś tam plebejskie rowy."
    Plebejskie rowy mnie normalnie umarły! Masakra :D
    "Jechali już pół godziny, kiedy zadzwonił telefon komórkowy Lloyda Meatsa. Dzwonił Bentley Cotland, który został w biurze, nadal przeszukując internet."
    Na koniec śledztwa sobie przypomnieli, że jest coś takiego jak internet? Nieźle,lepiej późno niż wcale ;)
    Juliette zeszła, nie spodziewałam się tego. Jako Mary Sue powinna bez problemu samodzielnie doczołgać się do szpitala, albo zszyć rozprute naczynia krwionośne zwykłą igła i nitką. Ale przynajmniej mamy ją z głowy. Moje szczęście dopełniłoby się, gdyby Brolin też padł od kuli, no ale nie można mieć wszystkiego.
    Czekam na kolejne części Juliana! Był ujmujący.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Juliana już nie będzie (stety albo nie). A Juliette umarła zapewne dlatego, żeby Brolin mógł przeżywać traŁmę.

      Usuń
  6. Oooooo, skończyło się...
    Trochę szkoda, tak złej literatury już dawno nie widziałam. Z drugiej strony jeszcze trochę i straciłabym wiarę w ludzkość - to naprawdę zostało wydrukowane? Sprzedaje się? Śmie być bestsellerem??

    Drogie analizatorki, wielki szacunek za przebrnięcie przez to szaleństwo!
    Idę zaznajamiać się z innymi analizami :D

    Nadira

    OdpowiedzUsuń
  7. Naprawdę, jestem pod wielkim wrażeniem! Niech chociażby o tym świadczy fakt, że przeczytałem wszystkie 6 części za jednym tchem (a zaległości w pracy będę nadrabiał jutro... ale o tym już cichosza). Książka sama w sobie istnie idiotyczna, ale Wasze komentarze (w szczególności wyłapywanie merytorycznych wpadek - mniam, przy okazji samemu można się trochę poduczyć) powodują, że czyta się wszystko z olbrzymią przyjemnością. Szkoda, że akurat czasu brakuje na kontynuowanie tak zacnego przedsięwzięcia.

    OdpowiedzUsuń